Zamiana. Beth O'leary
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zamiana - Beth O'leary страница 7
– Wiele rzeczy się zmieni, Declan – mówię do kota, zaciskając palce na rękojeści noża do chleba, leżącego w głębi szuflady. Niewzruszony Dec wolno mruży oczy i nagle otwiera je szeroko i śmiga z parapetu, kiedy unoszę oburącz nóż, żeby go wbić w pokrywkę słoika. Dziurawię ją z cichym „ha!”; udaje mi się dopiero po kilku próbach, jak gdybym była początkującą morderczynią z Agathy Christie, ale gdy łapię zakrętkę, tym razem puszcza bez trudu. Nucąc pod nosem, triumfalnie wrzucam zawartość do rondelka.
Proszę bardzo. Gdy sos się podgrzał, a makaron ugotował, sadowię się w jadalni z herbatą i studiuję swoją listę.
Basil Wallingham
Plusy:
– Mieszka na mojej ulicy, tylko parę kroków ode mnie
– Ma własne zęby
– I wciąż na tyle ikry, żeby przeganiać wiewiórki z karmników
Minusy:
– Potworny nudziarz
– Zawsze chodzi w tweedowych marynarkach
– Niewykluczone, że faszysta
Pan Rogers
Plusy:
– Tylko 67 lat
– Gęsta czupryna (godna podziwu)
– Tańczy jak Pasza z Tańca z gwiazdami (godne jeszcze większego podziwu)
– Uprzejmy dla wszystkich, nawet dla Basila (godne największego podziwu)
Minusy:
– Niezwykle religijny, bardzo pobożny. Pewnie nudny w łóżku (?)
– Odwiedza Hamleigh tylko raz w miesiącu
– Nie wykazuje zainteresowania nikim oprócz Jezusa
Dr Piotr Nowak
Plusy:
– Polak. Fascynujące!
– Lekarz. Przydatna sprawa przy dolegliwościach
– Ciekawy rozmówca, znakomity gracz w scrabble
Minusy:
– Dla mnie trochę za młody (59 lat)
– Prawie na pewno wciąż kocha byłą żonę
– Wyglądem trochę przypomina Wade’a (nie ze swojej winy, ale to odpychające)
Nie przerywając jedzenia, sięgam po długopis. Przez cały dzień ignorowałam tę myśl, ale… powinnam umieścić na liście wszystkich samotnych dżentelmenów w odpowiednim wieku. W końcu wstawiłam tu Basila, prawda?
Arnold Macintyre
Plusy:
– Mieszka po sąsiedzku
– Odpowiedni wiek (72)
Minusy:
– Obmierzła postać
– Otruł mojego królika (zgoda, na razie brak dowodów, ale wiem, że to on)
– Przyciął gałęzie mojego drzewa, na którym było mnóstwo ptasich gniazd
– Wysysa ze świata całą radość
– Niewykluczone, że na śniadanie pożera kocięta
– Prawdopodobnie wywodzi się od ogrów
– Nie cierpi mnie prawie tak jak ja jego
Po chwili wykreślam „Prawdopodobnie wywodzi się od ogrów”, ponieważ nie powinnam mieszać do tego jego rodziców – mogli być przecież całkiem miłymi ludźmi. Zostawiam jednak punkt o kociętach na śniadanie.
Proszę bardzo. Pełna lista. Przechylam głowę, ale oglądana z ukosa, jest tak samo przygnębiająca jak wtedy, gdy patrzę na nią wprost. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: w Hamleigh-in-Harksdale, liczącym stu sześćdziesięciu ośmiu mieszkańców, nie ma w czym wybierać. Jeśli w tym stadium życia chcę znaleźć miłość, muszę szukać dalej od domu. Na przykład w Tauntingham. W Tauntingham mieszka co najmniej dwieście osób i autobusem jedzie się tam zaledwie pół godziny.
Dzwoni telefon; odbieram w salonie w ostatniej chwili.
– Halo?
– Babcia? Tu Leena.
Rozpromieniam się w uśmiechu.
– Zaczekaj, tylko siądę.
Sadowię się w swoim ulubionym zielonym fotelu w róże. Telefony wnuczki zawsze są dla mnie najmilszą chwilą dnia. Nawet gdy były przejmująco smutne, kiedy rozmawiałyśmy tylko o śmierci Carli – albo o wszystkim innym oprócz niej, bo ten temat sprawiał za dużo bólu – nawet wtedy telefony od Leeny dodawały mi sił.
– Co u ciebie, skarbie? – pytam ją.
– Wszystko w porządku. A u ciebie?
Mrużę oczy.
– U ciebie wcale nie jest w porządku – mówię.
– Wiem, wyrwało mi się, przepraszam. Ktoś kicha i odruchowo mówi się „Na zdrowie”. – Słyszę, jak przełyka ślinę. – Babciu, miałam… miałam w pracy atak paniki. Wysłali mnie na dwumiesięczny urlop wypoczynkowy.
– Och, Leena! – Przyciskam dłoń do serca. – Ależ to nic złego, że dają ci wolne. Mała przerwa od tego wszystkiego dobrze ci zrobi.
– Odstawiają mnie na boczny tor. Nawaliłam, babciu.
– Hm, to zrozumiałe, zwłaszcza…
– Nie – przerywa mi łamiącym się głosem – wcale nie. Boże… obiecałam Carli, mówiłam jej, że kiedy jej nie będzie, postaram się, żeby mi to w niczym nie przeszkodziło, a ona zawsze mówiła… mówiła, że jest taka dumna, ale teraz…
Płacze. Wczepiam palce w zapinany sweter, tak jak Dec albo Ant wbijają w niego pazury, gdy siedzą mi na kolanach. Nawet w dzieciństwie Leena prawie nigdy nie płakała. W odróżnieniu od Carli. Kiedy ta się zdenerwowała, wyrzucała w górę ręce i wyglądała jak uosobienie nieszczęścia odgrywane przez aktorkę melodramatu – trudno się było nie roześmiać. Natomiast Leena robiła tylko ponurą minę i spuszczała głowę, spoglądając z wyrzutem spod długich, ciemnych rzęs.
– Daj spokój, skarbie. Carla na pewno chciałaby, żebyś zrobiła sobie wakacje – pocieszam ją.