Nie wiesz wszystkiego. Marcel Moss
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nie wiesz wszystkiego - Marcel Moss страница 4
Pracuję we Freudzie od czterech lat i prawdopodobnie będę tu jeszcze długo. W moim przypadku na życiową rewolucję jest już za późno. Czasem chciałabym to wszystko rzucić, przekwalifikować się i znaleźć pracę w zupełnie innej branży. Nie mogę jednak ryzykować. Mamy z Olkiem kredyt do spłacenia. Pobraliśmy się po roku znajomości i od razu kupiliśmy mieszkanie na Woli. Włożyliśmy w nie wszystkie oszczędności, które ledwo wystarczyły na wkład własny. Potrzebujemy pieniędzy, a praca w szkole zapewnia nam stałe pensje.
Żyję więc tak, jak zawsze chciałam. Niejedna młoda kobieta dałaby wiele za świadomość, że zrealizowała w pełni swoje dziecięce marzenia. Mnie się udało. Tylko co z tego, skoro dorosła Julia Wolska w niczym już nie przypomina kilkuletniej dziewczynki bawiącej się z lalkami w szkołę i mówiącej do swojego lustrzanego odbicia, że pewnego dnia zostanie najlepszą nauczycielką na świecie? Coraz częściej męczy mnie poczucie, że codziennie marnuję szansę na poprawę sytuacji.
Przez kolejne lata będę się więc zmagać ze swoją niesatysfakcjonującą codziennością. Jeżeli mogę mieć do kogoś pretensje, to tylko do siebie.
Parkuję na swoim miejscu i wysiadam z samochodu. Obserwuję dwupiętrowy, podłużny budynek zasłużonego liceum i myślę sobie, że w pewnym sensie powinnam podziękować algorytmowi Tindera za to, że przed laty sparował mnie z Olkiem. Gdyby nie on, pewnie wciąż gniłabym w szkole na prowincji i dusiła się w dwudziestometrowej kawalerce. Teraz przynajmniej mam względny spokój w pracy i grupkę uczniów zainteresowanych moimi lekcjami. Mówię o członkach kółka poetyckiego, które prowadzę, a zwłaszcza o Marcie Najdowskiej, nieśmiałej dziewczynie o niesamowicie lekkim piórze i ogromnej wyobraźni. Gdyby tylko bardziej uwierzyła w siebie, mogłaby wiele osiągnąć. Czasem myślę sobie, że polubiłam Martę właśnie dlatego, że jest wycofana. Pod wieloma względami jesteśmy do siebie bardzo podobne. Jako starsza i bardziej doświadczona osoba muszę zrobić wszystko, by ta utalentowana dziewczyna nie popełniła moich błędów.
Zanim jednak pomogę Marcie wyjść na ludzi, muszę jej powiedzieć o samobójczej śmierci dwóch bliskich jej osób.
Prowadzę ją za rękę pod salę, w której punktualnie o ósmej poprowadzę swojej klasie lekcję polskiego.
– Musimy porozmawiać na osobności.
Przekręcam klucz w zamku i zapraszam Martę do środka.
– Pani profesor, o co chodzi? – pyta dziewczyna.
Wzdycham i proszę ją, by usiadła przy moim biurku.
– Spytam dla pewności. Czy z kimkolwiek dziś rozmawiałaś? – pytam drżącym głosem. – Kontaktowałaś się z koleżankami lub kolegami na Facebooku?
– Nie – mówi, wyraźnie spięta.
– To dobrze. – Odwracam się do niej plecami i wycieram spocone dłonie o dżinsy. – Posłuchaj, chodzi o twoją przyjaciółkę.
– Otylię? – Marta poprawia się na krześle. – Co z nią, pani profesor?
Przełykam ślinę.
– Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć…
– Pani profesor! – Najdowska podnosi głos i świdruje mnie spojrzeniem.
– Ona… to znaczy Otylia… – Podchodzę bliżej i kładę jej dłoń na ramieniu. – Twoja przyjaciółka nie żyje. Popełniła samobójstwo.
Marta mruży oczy, jakby nie dosłyszała. Dopiero po chwili wydaje z siebie ciche:
– Ale…
Ponownie przełykam ślinę.
– To jeszcze nie wszystko. Chodzi o Alana.
MARTA
ROK PRZED TRAGEDIĄ
Wraz z nadejściem września zaczynam nowe życie. Poprzednie zostawiam za sobą i wierzę, że kiedyś o nim zapomnę. Tylko Karolina wie, z czym musiałam się mierzyć w podstawówce. Nawet ona nie była jednak w stanie przemówić do rodziców, którzy żyją w swoim świecie i nie dostrzegają problemów własnych córek. Kiedyś Karolina zasugerowała przy obiedzie, że rodzice powinni rozważyć przeniesienie mnie od innej szkoły.
– Nie rozumiecie, że oni ją tam gnębią?
Mama tylko pokręciła głową i stwierdziła, że dopóki będę im na to pozwalała, dopóty będę poniżana. W końcu nawet Karolina odpuściła.
– Wytrzymaj jeszcze trochę. We Freudzie nie jest tak źle. Wiadomo, są mniej i bardziej popularni uczniowie, ale to zupełnie inny poziom. Będzie dobrze.
Nie mogłam się więc doczekać wakacji. Skreślałam kolejne dni w kalendarzu i żyłam według sprawdzonego schematu: przychodziłam do szkoły ostatnia, kilka minut przed ósmą. Wiedziałam, że moi oprawcy przed zajęciami przesiadują w szatni, dlatego zawsze czekałam przy wejściu na dźwięk dzwonka, a kiedy w środku było już pusto, spokojnie się przebierałam. Najgorsze były przerwy między lekcjami. Chowanie się po kątach lub za siedzącymi na ławkach koleżankami działało tylko do pewnego momentu. Grupka uczniów z równoległej klasy, którzy obrali mnie sobie za cel, szybko zapamiętała wszystkie moje kryjówki. Musiałam wymyślić coś innego. Przez jakiś czas spędzałam przerwy w sąsiednim budynku, w którym uczyły się klasy od pierwszej do szóstej. Starszym uczniom nie wolno było tam wchodzić, ale się tym nie przejmowałam. Chowałam się w toalecie albo spacerowałam po piętrach. W końcu nauczyciele dyżurni zaczęli mnie przepędzać. Nie miałam planu C.
Trzy lata gimnazjum uzmysłowiły mi, że jestem skończonym zerem. Bezlitośni rówieśnicy pozbawili mnie poczucia własnej wartości, wiary w siebie i nadziei na to, że mogę coś w życiu osiągnąć. Codziennie doświadczałam przemocy psychicznej i fizycznej. Byłam bita, wyśmiewana i upokarzana na oczach innych. Nazywano mnie tłuściochem, pulpetem, tłustym świniakiem i cuchnącą kupą mięcha. Chłopcy i dziewczęta, by popisać się przed innymi, popychali mnie, uderzali w twarz i opluwali. Czasem kradli mi piórnik, innym razem wynosili moje buty z szatni i zostawiali w innej, przez co długo nie mogłam ich znaleźć. Kiedyś prawie mnie zabili. Siedziałam wtedy na podłodze przy sali i rozmawiałam z koleżanką z klasy. Nagle uderzyłam głową o ścianę i zrobiło mi się ciemno przed oczami. Gdy się ocknęłam, zrozumiałam, że jeden ze szkolnych chuliganów rzucił we mnie ciężkim plecakiem. Śmiechom nie było końca. Wszyscy czekali, aż „świnia” się rozpłacze. Nie zamierzałam dawać im tej satysfakcji. Zacisnęłam zęby i jak gdyby nigdy nic rozmawiałam dalej z osłupiałą koleżanką.
Wolałam cierpieć w samotności. Wiedziałam, że i tak nikt by mnie nie zrozumiał. Przyjaciółka, z którą trzymałam się od najmłodszych lat, w pewnym momencie zaczęła się ode mnie odsuwać. Nie wytrzymała presji innych uczniów, którzy grozili, że jeśli nie przestanie się ze mną zadawać, skończy jak ja. Ludzie, którzy nic o mnie nie wiedzieli, zrobili ze mnie szkolne pośmiewisko. Ofiarę, od której wszyscy się odsuwali. Wyrzutka siedzącego samotnie w ławce, który po lekcjach chował się w toalecie i czekał, aż wszyscy uczniowie