Nie wiesz wszystkiego. Marcel Moss
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nie wiesz wszystkiego - Marcel Moss страница 5
Codziennie śni mi się uroczystość zakończenia roku szkolnego. Budzę się w nocy, słysząc śmiechy i gwizdy, które rozległy się w sali gimnastycznej, kiedy dyrektor zaprosił mnie na scenę jako jedną z niewielu osób, które napisały egzamin gimnazjalisty z wynikiem przekraczającym osiemdziesiąt procent. Szłam środkiem sali i mijałam kolejne rzędy uczniów. Inni na moim miejscu pękaliby z dumy. Ja miałam wrażenie, że idę na ścięcie. Wreszcie weszłam na scenę i roztrzęsiona odebrałam od dyrektora dyplom z gratulacjami. Zwróciłam się twarzą do wpatrzonego we mnie tłumu. Rozległy się brawa, ale nie zagłuszyły śmiechu moich oprawców. Cała szkoła słyszała dobiegające z końca sali okrzyki: „Brawo, grubasie!” i „Zjedz dyplom!”. Któryś z nauczycieli próbował ich uciszyć, ale bezskutecznie.
Teraz stoję przed prestiżowym liceum Freuda jeszcze bardziej puszysta niż przed wakacjami. Przytyłam pięć kilogramów, a moja twarz pokryła się mnóstwem bolesnych pryszczy. Spędziłam całe lato zamknięta w swoim pokoju, czytając książki i zajadając się słodyczami. Odreagowywałam w ten sposób stres ostatniego roku i przygotowywałam się na zmiany. Wiem, że jestem łatwym celem. Wierzę jednak, że w nowej szkole nie może mnie spotkać aż tyle upokorzeń. Los nie jest aż tak okrutny. Od teraz może być tylko lepiej. Co nie znaczy, że będzie dobrze.
Większość dziewczyn ma na sobie czarne spódniczki i białe koszule, a chłopcy paradują w marynarkach i różnokolorowych krawatach. Czuję, że odstaję od nich w swoich szerokich czarnych dżinsach. Podczas inauguracji roku szkolnego siedzę w ostatnim rzędzie i nieśmiało rozglądam się po sali gimnastycznej w poszukiwaniu znajomych twarzy. Na razie nie widzę nikogo ze swojej szkoły. To dobrze. Nie chcę, by i tu przywlekła się za mną łatka tłustej świni.
– Posuniesz się? – słyszę za plecami czyjś głos. Stoi za mną szczupła brunetka w czarnej lateksowej spódniczce i koszulce na ramiączka w tym samym kolorze. Na rękach ma sporo tatuaży. Żuje gumę. – No co się tak patrzysz? Zrobisz mi miejsce?
Przesuwam się w prawo. Nieznajoma siada na krańcu długiej ławki. Siedzące obok mnie uczennice pochylają się do przodu i mierzą ją surowym spojrzeniem.
– Jakiś problem? – pyta dziewczyna, skutecznie je płosząc. – Jak masz na imię? – zwraca się do mnie.
– Marta. A ty?
– Otylia. Tak jak ta znana pływaczka.
– Miło mi.
Zbyt długo wpatruję się w jej tatuaże, co nie umyka jej uwadze.
– Myślisz, że jestem wariatką? – pyta szeptem.
– Dlaczego?
– Na pewno tak pomyślałaś.
– Przysięgam, że nie – zapewniam.
– Wszyscy tak myślą. Ludzie uwielbiają oceniać innych.
Coś o tym wiem.
– Skoro ci to przeszkadza, to dlaczego je dziś odsłoniłaś? – pytam po chwili, gdy dyrektor kończy przemówienie.
Otylia uśmiecha się pod nosem.
– A kto powiedział, że mi to przeszkadza?
Nie rozumiem jej, ale podoba mi się jej styl bycia. Pod względem zachowania jest moim całkowitym przeciwieństwem, ale obie musimy mierzyć się z tym samym. Brakiem zrozumienia.
Otylia co jakiś czas prześmiewczo komentuje przemawiających nauczycieli. Żałuję, że nie będziemy chodziły do tej samej klasy.
– Szkoda, że nie jesteś w B – mówi. – Dobrze by się z tobą siedziało w ławce.
– Naprawdę chciałabyś się do mnie dosiąść? – pytam z niedowierzaniem.
– No raczej – odpowiada dziewczyna. – Nie wyglądasz na kogoś, kto musi wybierać między koleżankami.
– Niby skąd wiesz? – dopytuję. – To dlatego, że jestem… – nie kończę, ale Otylia domyśla się, że nawiązuję do mojej tuszy.
– Nawet o tym nie pomyślałam – zaprzecza. – Za to ty najwyraźniej nieustannie się tym dręczysz. Pewnie dlatego schowałaś się w ostatnim rzędzie przy ścianie.
– Nie rozumiem.
– Znam się na ludziach. Każdego dnia uważnie ich obserwuję. To mi pomaga przygotować się na ewentualny atak.
Skąd ja to znam?
– Nie ukrywam się – odbijam piłeczkę. – Po prostu to miejsce było wolne. Po co miałam się pchać na sam przód?
– Nieważne. – Otylia wzrusza ramionami. – Nie chciałam cię obrazić. Próbowałam ci raczej powiedzieć, że nie ma sensu uciekać przed krytyką. Jeśli komuś bardzo zależy na tym, by cię zgnoić, to i tak to zrobi. Musisz mieć wyjebane. Inaczej oszalejesz.
– Boję się, że już oszalałam – mruczę.
– Jeszcze nie – stwierdza Otylia. – Ale jesteś blisko. – Poklepuje mnie po ramieniu i dodaje: – Nie martw się. Jak coś, to wal do mnie śmiało. Mam zapas psychotropów na pół roku.
Uroczystość na sali gimnastycznej trwa godzinę. Po tym czasie już wiem, że Otylia musi zostać moją przyjaciółką. Nie zna mnie, a mimo to bezbłędnie podsumowała mój obecny stan.
Rozchodzimy się w przeciwne strony, żegnając się zdawkowym „do jutra”. Podczas spotkania klasowego z wychowawczynią siadam w jedynej wolnej ławce. Spoglądam na puste krzesło obok mnie i żałuję, że nie siedzi na nim Otylia.
Moją klasą opiekuje się Julia Wolska, nauczycielka polskiego. Sprawia wrażenie sympatycznej. Pokrótce opowiada nam o sobie i o szkolnych realiach. Z jej twarzy nie schodzi uśmiech, co rozluźnia atmosferę. Potem każdy ma chwilę, by się przedstawić. Mam mówić pierwsza, ale się cieszę. Przynajmniej będę miała to z głowy.
Obserwuję pozostałych uczniów i oddycham z ulgą, gdy widzę wśród nich same obce twarze. Moi oprawcy pewnie nie mieli szans dostać się do Freuda. Przyglądam się wymalowanym, zgrabnym dziewczynom i dyskretnie zerkającym na nie chłopakom. Czy zaprzyjaźnię się z kimś z klasy? Na razie jest za wcześnie, bym mogła to stwierdzić. Wiem jedno. Będę szczęśliwa, jeśli inni po prostu dadzą mi spokój.
Potem pani Julia wyjaśnia nam, jak korzystać z platformy dla uczniów, i zachęca, byśmy zapisali się do kółka poetyckiego.
– Startujemy już w czwartek po lekcjach. Liczę na dużą frekwencję. Jesteście w końcu klasą humanistyczną.
Wychodzę z sali ostatnia, choć moja ławka stoi najbliżej drzwi. Nie wiem, czy kiedykolwiek wyjdę pierwsza. Może kiedyś… Potrzebuję czasu. Stres, z którym się zmagałam przez ostatnie trzy lata, nie zniknie od razu. Wciąż chodzę zgarbiona i wyobrażam sobie, że dzięki temu staję się niewidzialna. Mimo to mam nadzieję, że pewnego dnia się