Pokłosie przekleństwa. Edyta Świętek
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pokłosie przekleństwa - Edyta Świętek страница 17
– No właśnie. Tym bardziej więc jest to intrygująca nowinka.
Tego dnia Beata wróciła do domu nadzwyczaj wzburzona. Ucieszyła się, że zastała mamę w mieszkaniu. Musiała przed kimś wylać swoje żale. Usłyszeć zapewnienie, że wszystko będzie dobrze i nie może się zrażać do pracy z powodu jednego kretyńskiego epizodu. Zasadniczo gniew powinien był opaść jeszcze w szkole, po rozmowie ze Szczerbą. Wszak dyrektor załatwił sprawę jak należy. Ale czy koniec na tym?
– A co ty taka nabuzowana jesteś? – Agata od razu zauważyła podły nastrój córki.
– Ech… mamo! Nie wiem, czy uwierzysz…
– Co się stało? – dociekała.
Beata klapnęła na fotel w salonie. Na obiad i tak nie miała ochoty. Jej żołądek zaciśnięty był w supeł.
– Wyobraź sobie, że wpadli dzisiaj do mnie rodzice z awanturą.
– A konkretnie?
– Wystawiłam Krasnowskiej ocenę mierną na koniec roku. To z polskiego. A z zachowania musiałam dać stopień nieodpowiedni. W przypadku przedmiotu i tak okazałam wspaniałomyślność, bo średnia pannicy wynosiła jeden i cztery dziesiąte.
– Ale nie wystawiamy not wyłącznie na podstawie średniej. Powinnaś wziąć pod uwagę całokształt. Motywację do pracy, wysiłki, jakie uczeń wykazuje… – W głosie Agaty zabrzmiała lekka kpina.
– Niestety, tego nie wzięłam pod uwagę, bo gdybym tak zrobiła, musiałabym wlepić smarkuli niedostateczny. Dwa mierne z odpisanych od koleżanek zadań domowych i trója za klasówkę ewidentnie zerżniętą od kolegi siedzącego z tyłu to zdecydowanie za mało w stosunku do liczby zgromadzonych przez nią jedynek.
– A zatem rodzice powinni się chyba cieszyć, że dałaś Martynie promocję do następnej klasy.
– I tu właśnie zaczynają się schody – westchnęła córka. Pociągnęła łyk wody mineralnej prosto z plastikowej butelki. Wiedziała, że mamę to irytuje, ale była zbyt zaaferowana rozmową, aby teraz pójść do kuchni po jakieś naczynie. A butelka stała po prostu na stole.
– Smakuje ci woda do kwiatków?
– Co? – Beata się skrzywiła. – No tak, powinnam była odgadnąć, że nalałaś ją, by się odstała. Dodałaś nawozu?
– Nie. Gdyby tak było, powstrzymałabym cię przed wypiciem. A tak może w końcu zapamiętasz, że wodę pijemy ze szklanki.
– Mamo! – jęknęła zirytowana kobieta. – Mam trzydziestkę na karku, a ty łajasz mnie jak smarkulę!
– No właśnie: trzydziestkę – powtórzyła Kostowa. – Ja w twoim wieku miałam już dwoje dzieci. A ty nie masz nawet chłopaka.
– O nie! Błagam cię, nie teraz. Będziesz mi o to ciosać kołki na głowie innym razem, dobrze?
– No dobrze, dobrze. Ale wiesz, że to mnie martwi. Chciałabym, abyś poukładała sobie życie jak najlepiej. Smutno samemu na starość.
– Jaką starość?
– Pięćdziesięcioletnią.
– Oj tam! Pięćdziesiąt lat to nie koniec świata. Ludzie dożywają setki. No, chyba że zostaną wykończeni nerwowo przez rozwydrzone smarkule i ich potwornych rodziców. – Beata szybko wróciła do przerwanego tematu z obawy, by matka nie zaczęła jej męczyć w kwestii braku kawalera. Ostatnio coraz częściej wierciła o to córce dziurę w brzuchu. Niby w dobrej wierze, lecz z przykrością dla Beaty.
– O co Krasnowscy zrobili awanturę? O notę z zachowania?
– Nie. Zażądali, bym wpisała córusi dostateczny z polskiego. Gdyż są przekonani, że zawzięłam się na biedne dziewczę. Bo jestem sfrustrowaną… eee… zołzą – dokończyła, choć na końcu języka już miała „starą pannę”. Ale przecież nie mogła dopuścić, by rozmowa uległa zapętleniu. A poza tym nie była żadną starą panną! Nie i już!
– Coś takiego! Mogłabym zrozumieć, gdyby chodziło o wyciagnięcie z niedostatecznego na mierny, ale tak? To bez sensu. Co niby miałaby jej dać ta trója, skoro dziewczyna jest tępa jak zardzewiała siekiera?
– Tatuś Krasnowski uważa, że Martynka zasługuje na więcej. Oczywiście ocena z zachowania też wzbudziła ich niezadowolenie.
– Jak to się skończyło?
– Najpierw były w miarę spokojne żądania, potem wyrażali roszczenia coraz dobitniej. Sprawa stanęła na ostrzu noża, bo zagrozili, że pójdą na skargę do Szczerby.
– Chyba nie ustąpiłaś?
– Nie – odparła z dumą córka. – Powiedziałam, że mogą do niego iść. No i poszli. Dyrektor wezwał mnie do swojego gabinetu. Przezornie zabrałam ze sobą dziennik lekcyjny. Oczywiście starzy Krasnowscy obstawali przy swoim, ale szef jest człowiekiem z zasadami. Jeszcze dołożył im od siebie, że córka nie stosuje się do reguł panujących w szkole. I że on doskonale pamięta, jak kilkakrotnie zwracał jej uwagę na nieregulaminowy strój. Poradził im życzliwie, by przenieśli jedynaczkę do zawodówki, bo z jej ocenami trudno będzie ukończyć liceum.
– A oni co na to?
– Podnieśli wrzask, że to skandal. I że odwołają się w kuratorium. A jak trzeba, to u samego ministra edukacji narodowej. Oczywiście na dyrektorze nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Na ostatek doradził im, by w takim razie przepisali Martynę do prywatnej placówki, gdzie nauczyciele mają mniej uczniów pod opieką i, co za tym idzie, mogą ich solidniej przypilnować.
– No to uderzył z grubej rury.
– A jakże! Tylko że ten jełop, Krasnowski, zaraz zaczął wydziwiać, że on płaci podatki, z których my mamy pensje. I on nie będzie nabijał kabzy prywaciarzom, bo w Polsce jest nieograniczony dostęp do edukacji publicznej. A my odwalamy swoją pracę byle jak, aby zbyć. Odbębniamy kilka godzin w tygodniu i mamy w nosie, czy uczniowie nadążają z programem.
– Ależ ten człowiek jest ograniczony! – skomentowała Agata. – Na szczęście nie przyszło mu do łba, by ze mną wszczynać awantury o coś podobnego.
– Ha, ha ha! Ale i o tobie wspomniał. Zapytał mnie, czy jesteś moją matką. A potem stwierdził, że niedaleko pada jabłko od jabłoni i obydwie jesteśmy zawziętymi babskami. I że osobiście dopilnuje, abym wyleciała na bruk. Bo on ma takie możliwości, o jakich mi się nie śniło. I załatwi nas wszystkich, ze mną na czele.
– Co za padalec! – Kostowa zadygotała z oburzenia.
– Otóż to. Padalec. Coś tam jeszcze burczał, ale dyrektor poradził mu, by ochłonął i opuścił