Pokłosie przekleństwa. Edyta Świętek
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pokłosie przekleństwa - Edyta Świętek страница 19
Czy można to było naprawić? Nadrobić stracony czas? Zadośćuczynić Lenie za te wszystkie podłe rojenia, że pełnią szczęścia byłoby posiadanie syna, a ona nie jest w stanie być jego erzacem?
Jeszcze do niedawna wierzył, że powiększenie rodziny jest możliwe. Wszak sam był „późnym” potomkiem dla własnych rodziców. Gdy przyszedł na świat, ojciec liczył lat czterdzieści, a mamie stuknęło trzydzieści pięć wiosen. Z rodzinnych przekazów wnioskował, że długo starali się o dziecko. Może z nim miało być tak samo? Gdy zapadł na zdrowiu, przestał o tym marzyć. Choć próbował być optymistą, jakaś podstępna żmija czarnych myśli oplatała jego szyję i syczała w ucho, że nie wyzdrowieje.
Przecież bardzo kochał córkę. Może tylko nie do końca potrafił to okazywać.
Spoglądał na dziewczynkę, która siedziała na drewnianej ławce ogrodowej, zasłuchana w opowieść dziadka. Władysław często raczył wnuczkę historyjkami z okresu swojej młodości. Teraz, po zmianach ustrojowych, nie musiał dłużej ukrywać, że służył w Armii Krajowej i nawet przez jakiś czas przechowywała go u siebie Franciszka Gendaszek[8] – sekretarka sztabu pomorskiego AK nosząca pseudonim „Teresa”. Kiedyś taka przeszłość była bardzo niewygodna i mogła pociągnąć za sobą przerażające konsekwencje. Niejeden kolega Jeżowskiego seniora dokonał żywota podczas brutalnych przesłuchań w ubeckich kaźniach. Władysław był jednak w czepku urodzony, nikt go nie wydał. I teraz mógł chwalić się Lence znajomością z samym Benedyktem Dąbrowskim[9] – bohaterskim pilotem, który od września trzydziestego dziewiątego roku toczył zaciekłe bitwy powietrzne z niemieckimi asami przestworzy. A gdy go zestrzelono i wykurował się z odniesionych ran, wstąpił do Armii Krajowej, by pod pseudonimem „Balbo” dokonywać wraz z innymi kolegami, również z Władysławem, akcji dywersyjnych. To było niewyczerpalne źródło opowieści.
Tak, on zdecydowanie lepiej sprawdził się w roli dziadka niż ja w charakterze ojca – westchnął nieznacznie Filip. A co będzie, jeśli umrę, a Ania po śmierci rozliczy mnie z tego, jakim byłem ojcem i mężem? Czy zasłużyłem na choćby jedno słowo modlitwy? Najpierw najważniejszy był rower, a potem fabryka rowerów. Wspólnym mianownikiem było częste umykanie z domu, który sam dla niej stworzyłem.
Ze smutnej zadumy wyrwało go przybycie gości.
– No jak tam, przyjacielu? – zapytał Albert, wyciągając do niego rękę. – Kiedy idziesz się napromieniować? Zobaczymy, czy świecisz?
– Czas pokaże, ale pewnie już niedługo. Na razie jeszcze łykam hormony, więc jakoś funkcjonuję. Siadajcie, kochani. – Wskazał wolne miejsca przy stole.
Juliusz, Kasia i Lena od razu zniknęli rodzicom z oczu. Zapewne poszli za dom, by najeść się papierówek i przy okazji sprawdzić, czy dojrzały już porzeczki. Ślusarkowie sięgnęli po zaproponowane im napoje chłodzące.
– Co u was słychać? Dawno się nie widzieliśmy – zagaił Filip.
– Człowiek jest ostatnio tak zagoniony, że nawet nie ma czasu na spotkania z przyjaciółmi – stwierdził Albert. – Przepraszam, że tak was zaniedbujemy.
– Znam życie – odparł przyjaciel. – Każdy ma teraz milion spraw na głowie. Nie wiadomo, w co ręce włożyć. A wasze godziny pracy też pewnie trudno zgrać tak, abyście mieli wolne w tym samym terminie.
– Otóż to – odparła Manuela. – Ja mam zwykle nagrania wieczorami i w weekendy. A Albert siedzi czasami w aptece przez cały dzień. Dobrze, że dzieciaki są wystarczająco duże, by można im było zostawić swobodę. Jak zdrowie, panie Władysławie? – zagadnęła siedzącego przy stole seniora.
– Nie narzekam – odparł mężczyzna. – Pogoda dopisuje, można się wygrzać do woli. Starym kościom to służy.
– Nie takim znowu starym! – zaprotestowała kobieta. – Pan przeskoczyłby jeszcze niejednego smarkacza.
– No… jakbym się tak wybił solidnie na mojej lasce – pogładził dłonią kabłąk oparty o blat – to pewnie dałbym radę samemu Kozakiewiczowi[10]. I też pokazałbym co poniektórym podobny gest.
– O? A czemuż to? – wyraziła zdziwienie Manuela.
– A bo niby żyjemy w wolnej Polsce i lepszych czasach, ale guzik prawda z tym dobrobytem. Gdy spoglądam na dzisiejszych młodych, ludzi takich jak wy, to sobie myślę, że wcale dobrze nie ma. Za komuny było źle, ale teraz nie macie nic łatwiej. Co z tego, że są pełne półki w sklepach i każda rzecz jest na wyciągnięcie ręki, skoro musicie się zaharowywać, by jakoś przeżyć? Bogacze nie mają umiaru, nie mogą się nażreć pieniędzmi, a biednym zawsze wiatr wieje w oczy. Emerytury dostajemy nędzne, leki są drogie, życie też kosztuje… Afera goni aferę, złodziej złodzieja złodziejem pogania. Kiedyś to nawet ludzie żyli ze sobą bliżej. Ze sobą – zaakcentował – nie obok siebie.
– A żeby pan wiedział – wetchnął Albert. – Pamiętam, że jeszcze parę lat temu mieliśmy na wszystko znacznie więcej czasu. Zwłaszcza na spotkania z bliskimi osobami, które organizowaliśmy całkiem spontanicznie. A teraz? Na każdą okoliczność trzeba się wcześniej umówić. Jesteśmy przemęczeni, bo szefowie stawiają nam wymagania, mamy pracować coraz więcej, dłużej i wydajniej. Żyjemy w ciągłym stresie.
– Tak, ale to jest zupełnie inny stres niż wtedy, gdy obalaliśmy poprzednią władzę – wtrącił Filip. – Teraz nie wyobrażam sobie przeprowadzania jakichś akcji. Ludzie nie potrafią się już jednoczyć. A minęło tak niewiele czasu.
– Bo wy, młodzi, macie teraz inne sprawy na głowie. Kiedyś problemem było „jak żyć?”. A dzisiaj każdy skupiony jest wokół materialistycznego „za co?”. Ci, którzy zarabiają ciut lepiej, ukrywają się za coraz wyższymi parkanami i żywopłotami. Kiedyś łączył was wspólny wróg, dzisiaj dzielą prywatne interesy i interesiki. Nie macie zbieżnych celów.
– Ależ panie Władysławie, nie jest aż tak źle z relacjami międzyludzkimi! Przecież jeszcze nie tak dawno angażowaliśmy się w pomoc bezrobotnym – zaprotestowała Manuela, której słowa Jeżowskiego sprawiły znaczną przykrość.
– Wiem, dziecko, wiem. To nie jest wina waszego pokolenia, że świat uległ tak radykalnym zmianom. I bynajmniej nie na waszą korzyść. To jest sprawa wielkiej polityki, na którą my nie mamy wpływu. Najpierw nasz kraj przetrzebiła wojna. Po okupacji niemieckiej przyszła czerwona zaraza. Czego Niemcy nie zrujnowali