Pokłosie przekleństwa. Edyta Świętek
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pokłosie przekleństwa - Edyta Świętek страница 20
– Niekoniecznie – odparł mężczyzna, zezując na kumpla.
– Przyniosę. Napij się. – Filip pokiwał głową do Alberta. – Ja sobie to kiedyś odbiję. Niech no mnie już tylko wykurują izotopami, a zrobię taką imprezę, że do końca życia nie zapomnisz.
Wrócił po chwili z dwoma kuflami piwa. Sam powstrzymywał się od picia alkoholu. Gdy tylko klapnął na ławce, Albert chrząknął dla zwrócenia na siebie uwagi.
– Tak właściwie my powinniśmy postawić coś mocniejszego. Tylko głupio byłoby świętować teraz, więc pewnie nadrobimy to, jak już całkiem wrócisz do zdrowia.
– O! A co to za okazja? – zapytała Jeżowska, zezując na przyjaciół. – Wygraliście w Lotto?
– Aż tak dobrze nie ma na tym świecie. Ale Manuelka dostała ofertę fajnej pracy – odparł rozpromieniony mężczyzna. – Dumny jestem z mojej żony.
– No proszę! Wielkie gratulacje! Może zdradźcie jakieś szczegóły, bo nie wiem, co może przebić pracę w telewizji – dociekała Ania.
– Praca w telewizji ogólnopolskiej – pisnęła dość cicho Ślusarkowa.
– Serio? – ucieszyła się przyjaciółka. – No to uchyl rąbka tajemnicy: w jakim programie cię zobaczymy?
– Mam poprowadzić teleturniej. Dostałam bardzo korzystne warunki pracy. W naszej regionalnej nawet nie mogłabym o takich marzyć. Ale jest też zła wiadomość – westchnęła. Widać było po minie Manueli, że nie do końca cieszy ją propozycja.
– Jaka? – zapytał Filip.
– Oni oczekują, że zamieszkam w Warszawie. Oferują mieszkanie, pomoc w zorganizowaniu szkół dla dzieciaków oraz w znalezieniu pracy dla Alberta. Bylebym była do ich całkowitej dyspozycji.
– Ojej… – jęknęła Ania. – To znaczy, że nas opuszczasz?
– No… Zasadniczo jeszcze nie zdecydowaliśmy, czy wyjedziemy. – Manuela spojrzała na ślubnego. – Czekałaby nas prawdziwa rewolucja i reorganizacja życia. Musielibyśmy rzucić tutaj dosłownie wszystko. Nie byłoby zbyt dużo czasu na częste odwiedziny.
– A to przykre – stwierdził Władysław. Zerknął na syna. Widział cień smutku na jego twarzy. Wszak on i Albert przyjaźnili się od wielu lat. A teraz nawet to miałoby ulec zmianie? Bo przecież kontakt telefoniczny nie zrekompensuje w pełni rozstania.
– Na pewno nie jest to takie proste – przytaknął Ślusarek mniej entuzjastycznie. – Tutaj mamy rodziców, przyjaciół. Tu jest nasze miejsce na ziemi. Nie wiem, czy będę potrafił tam funkcjonować. Niby jest radość, bo dla Manuelki to prawdziwe wyróżnienie i naprawdę wielka szansa. Ale związanych jest z nią sporo wyrzeczeń, więc z jednej strony cieszymy się, a z drugiej wciąż się wahamy.
– Ile macie czasu na podjęcie decyzji?
– Dwa tygodnie. W sierpniu Manuela rozpoczęłaby pracę, gdyż wtedy studio chce robić nagrania do jesiennej ramówki. Zasadniczo musielibyśmy zacząć przeprowadzkę jeszcze w lipcu, by choć trochę ogarnąć najważniejsze sprawy na nowym miejscu.
Filip na ułamek sekundy zagryzł wargi i zwiesił głowę. Wyjazd przyjaciela na pewno byłby przykrym przeżyciem. Mógł też nieco skomplikować kwestię jego kuracji. Albert miał sporo znajomości w środowisku medycznym. Sam mu wszak doradzał, do którego specjalisty powinien się zwrócić. Pomagał przecierać szlaki, na bieżąco śledził postępy w leczeniu. Podpowiadał, jakich produktów spożywczych nie łączyć z lekami, by nie osłabiać ich działania. To on rozmawiał z ordynatorem oddziału onkologicznego tuż przed operacją.
Jeżowski podniósł wzrok na przyjaciół. Choć Albert nie powiedział tego wprost, Filip odebrał komunikat zawarty w jego słowach. Nie chciał być jednym z powodów, dla którego mieliby się wahać. Rozumiał, jak wielka szansa stoi przed nimi otworem. To oczywiste, że i Albert miałby w stolicy korzystniejsze warunki pracy. Byłbym egoistą, gdybym chciał, aby najlepszy kumpel zrezygnował dla mnie z czegoś równie atrakcyjnego.
– Powinniście jechać. Trzeba korzystać z życia. Łapać byka za rogi, zanim zrobi to ktoś inny.
– A twoja dalsza terapia? – bąknął Ślusarek.
– Najgorsze mam już za sobą. Dałem sobie poderżnąć gardło i wyszedłem cało z tej opresji. Jeszcze tylko przyjmę izotop, a będę jak nowo narodzony. I wiesz co: dobrze się urządźcie w stolicy, bo jak już nam otworzą lotnisko, to przylecimy z Anulą i Lenką pierwszym samolotem. A potem pójdziemy oblewać twój sukces. – Kiwnął głową do Manueli.
– A więc takie buty! – mruczał do siebie Roman, przeglądając teczkę z aktami, które udostępnił mu kolega.
– Potrzebujesz kopii tych dokumentów? – zapytał Janusz Tutka.
– Nie. To całkowicie zbędne. Wystarczy mi, że je czytam.
– No i bardzo dobrze. – Mężczyzna odetchnął z ulgą. Oczywiście gdyby zaszła konieczność, nagiąłby przepisy i udostępnił Romkowi papiery do odbicia na kserokopiarce. Nigdy bowiem nie wiadomo, czy sam nie będzie kiedyś potrzebował jego pomocy. Taka praca: gdy trzeba, ręka rękę myje. Albo przymyka się oczy na jakieś drobiazgi. Przysługa jest równie wartościowym środkiem płatniczym co pieniądz. Czasami nawet posiada większą moc sprawczą.
Dereń zamknął teczkę i odłożył ją na biurko. Rozpiął górny guzik koszulki. Morderczy upał napływał przez uchylone okno wychodzące na ulicę Wały Jagiellońskie. Romek zerknął na drogę – zaczynały się popołudniowe godziny szczytu. Ruch wyraźnie się wzmagał, mimo że bydgoszczanie powyjeżdżali na urlopy. Trzeba jechać na Przemysłową. Na pewno złapię jeszcze Tymka w biurze. Pewnie wolałby, abyśmy pogadali tam, a nie na Miedzyniu.
– Dobrze, stary, wielkie dzięki za informację. Oczywiście zachowam to w tajemnicy.
– Ta sprawa i tak nie ma większego znaczenia. – Mężczyzna wzruszył ramionami. – Zasadniczo to przeoczenie, że teczka nadal tutaj jest. Zajmuje tylko miejsce.
Dereń poklepał go po ramieniu.
– Mnie wasz bałagan nie przeszkadza. A co do kwitów: zawsze lepiej mieć więcej niż mniej. Nawet teraz. A może zwłaszcza teraz? – Puścił oko do kolegi, a potem wyszedł z jego pokoju.
Zgodnie z przewidywaniami zastał Trzeciaka w Dłutexie. Przyjaciel nie kwapił się do wyjazdu. Bąknął coś o Elżuni marudzącej, że dawno nie odwiedzał Hanki. Zaczął nawet tłumaczyć, że na niego wizyty w takich placówkach źle wpływają. Dręczyły go wyrzuty sumienia, gdyż faktycznie w minionym półroczu zaniedbał młodszą córkę. Jego pomoc sprowadzała się do dawania łapówek pielęgniarkom i lekarzom, by zapewniali psychicznie chorej jak najlepszą opiekę.
Pod tym względem przyjaciele stanowili absolutne przeciwieństwo. Dereń nie wyobrażał sobie, by miał odseparować Karolinę. Choć spoglądanie na cierpienie dziecka bolało, był przy niej w najtrudniejszych chwilach.
Widać Tymek nie