Pokłosie przekleństwa. Edyta Świętek
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pokłosie przekleństwa - Edyta Świętek страница 3
– Nie musisz być bezdomny – odparła ostrożnie, wciąż onieśmielona pocałunkiem i jego wyznaniem, ale jednocześnie pełna nadziei. Nagle doznała nieprawdopodobnego olśnienia. Serce Justyny, przez wiele lat uśpione, otwarło się właśnie na miłość. Rozum ostatkiem sił próbował protestować, podpowiadając, że w wieku czterdziestu sześciu lat nie powinna ulegać emocjom, bo pora uniesień minęła dawno temu. Ale serce natychmiast zagłuszało jego głos. Jak nie teraz, to kiedy? Jeszcze nie jest za późno! Nie ma już czasu do stracenia. Trzeba łapać chwilę. – Czy byłbyś w stanie przemodelować znacząco swoje życie? – Spojrzała w oczy Ryszarda.
Mężczyzna ujął jej dłonie i przycisnął do swojego torsu.
– Nie rzucę wszystkiego z dnia na dzień. Muszę na razie jechać do Dortmundu. Pozamykam tam moje sprawy. Sprzedam dom i wrócę na stałe do Bydgoszczy. Pomyślę o tym, co mógłbym robić tutaj, w Polsce, by nie być ciężarem dla ciebie.
– Nie będziesz żadnym ciężarem! – zaprotestowała. – Tak wiele dla mnie zrobiłeś, że z przyjemnością zrewanżuję się, pomagając ci w powrocie do ojczyzny.
Zadrżała, ponieważ ogarnął ją chłód wieczoru.
– Wracajmy już, bo jeszcze złapie cię katar lub, co gorsza, przeziębienie – zadecydował mężczyzna. A potem znowu podjął temat. – Myślisz, że twoje dzieci… że oni… – zająknął się. – Że zaakceptują moją obecność w życiu codziennym?
Ruszyli wolnym krokiem w drogę powrotną. Miasto zaczynały spowijać wieczorne ciemności, rozproszone żółtawą poświatą ulicznych latarni. Kolorowe witryny sklepów przyciągały wzrok. Mimo że od przemian ustrojowych minęło pięć lat, dla Justyny nawykłej do szarzyzny poprzedniego systemu to wciąż była przyjemna odmiana. Świat był teraz o niebo piękniejszy, nabrał barw oraz kuszących zapachów. Coraz bardziej przypominał tę bajkową krainę, którą zapamiętała z pierwszego wyjazdu do Dortmundu. Ale niósł ze sobą poważne niepokoje – zupełnie inne niż w czasie rządów socjalistycznych, choć też przekładające się w znacznej mierze na troski egzystencjalne. Mimo że Trzeciakowa nieźle sobie radziła w ostatnich dwóch latach, dobrze pamiętała szary czas niepewności, gdy z utęsknieniem oczekiwała na pozytywną odmianę losu. Ostatnio odnosiła wrażenie, że otoczenie jest coraz mniej stabilne, a przemiany zachodzą znacznie częściej. Teraz czekała ją kolejna. Czy pozytywna? No i jak przyjmą tę małą rewolucję jej dzieci? Czy oczekując, że Rysiek rzuci dla niej swoje dotychczasowe życie, nie naraża go na problemy? Wszak Tymoteusz na pewno chciałby odzyskać należne mu pieniądze.
Na razie rozważała w duchu tok myślenia potomków.
– Są dorośli. Powinni zrozumieć – stwierdziła po namyśle. – Jestem pewna ich sympatii do ciebie.
– Tak, ale lubią mnie jako przyjaciela rodziny. Gdy usłyszą, że chcę zająć stałe miejsce u twojego boku, sytuacja może ulec radykalnej zmianie.
– Nie sądzę – odparła, pełna optymizmu.
– Myślę, że dobrze byłoby, gdybym kupił tutaj mieszkanie lub dom. Na pewno przydałoby nam się więcej przestrzeni. Moglibyśmy zamieszkać tam we czwórkę. No chyba że młodzież wolałaby się już usamodzielnić i zostać na Cieszkowskiego.
– To niezły pomysł – stwierdziła. – Zdołałam odłożyć trochę pieniędzy, więc moglibyśmy nabyć coś wspólnie. O ile zechcesz, oczywiście – dodała szybko. Od razu przemknęło jej przez myśl, że nie powinna na niego wywierać nacisku. W gruncie rzeczy skąd miała wiedzieć, jakie są plany Mroczka? Może on nie chce aż tak mocnego zaangażowania? Może woli zachować autonomię? Może należy do tych ludzi, którzy ulegają zaczynającej się modzie na życie na kocią łapę?
– Będziemy mieli nad czym rozmyślać – odparł Ryszard. – Nim jednak wyjadę, chciałbym zrobić jeszcze jedną rzecz – oznajmił, przystając w złocistym kręgu światła ulicznej latarni. – Muszę coś sobie zaklepać.
– Co? – wyraziła zdziwienie Justyna.
– No jak to co? Narzeczoną! Kochanie, wiem, że to mało romantyczne oświadczyny. Nie mam nawet pierścionka, gdyż przyjeżdżając do Polski, nie przypuszczałem, że zdobędę się na aż taką brawurę. Ale muszę tu i teraz zadać ci najważniejsze pytanie, bo inaczej nie zaznałbym ani chwili spokoju. Justysiu… Wyjdziesz za mnie?
Kobieta zamarła. Spoglądała na niego nienaturalnie rozszerzonymi oczami.
– Ja wiem, że można uznać to za szaleństwo, bo nasza znajomość polega głównie na wymianie korespondencji. A jednak ufam, że to wystarczy. Pewnie myślisz, że wszystko dzieje się za szybko, ale przecież czas upływa w zwariowanym tempie. Musimy łapać umykające chwile, zanim będzie zbyt późno. No… Powiedz coś, proszę – zakończył miękko. Wyciągnął dłoń i odgarnął z jej policzka pukiel włosów.
Wtuliła twarz w tę dłoń. Serce łomotało jej w pospiesznym rytmie. Czy gotowa była na tak wielką rewolucję w swoim życiu?
– Tak – wyszeptała.
Jasiek wychodził właśnie z łazienki, gdy przydybała go starsza siostra.
– Jesteś jakiś blady. Chyba ostro wczoraj zabalowałeś – zauważyła.
Przezwyciężył chęć udzielenia uszczypliwej odpowiedzi. Ostatnio dużo rozmyślał nad panującymi pomiędzy nim a Mirellą relacjami. Z niejakim oporem przyznał w duchu, że również on odpowiada za wzajemną niechęć, a nawet wrogość. Zawsze odpłacał jej pięknym za nadobne, dolewając tym samym oliwy do iście piekielnego ognia. Chyba nadszedł czas, by raz na zawsze zakopać topór wojenny. Nawet jeśli nie od razu, to jednak stopniowo rozbierać dzielący ich mur. Czy nie powinien spróbować poznać lepiej Mirę? Bo choć od zawsze mieszkali pod jednym dachem, tak naprawdę byli sobie całkowicie obcy. Zapewne pod maską złośliwości kryła się istota, która także potrzebowała bliskich i ciepłych relacji z drugim człowiekiem. Może jej postawa wynikała z zazdrości, bo on i Hania zawsze byli w doskonałej komitywie, a Mira nie miała z kim pogadać, ponieważ nawet gdy Wiesiek żył, traktował całą resztę rodzeństwa jak bandę smarkaczy.
– Jakbyś zgadła – odparł pokojowym tonem. – Zaliczyłem niezłą imprezę karnawałową.
Liczył na to, że siostra poruszy ten temat, gdyż mogliby wtedy rozwinąć spokojną rozmowę. Albo, gdy Mirella spostrzeże, że brat nie zamierza podejmować rzuconej mu rękawicy, odpuści sobie, poprzestając na pierwszym złośliwym komentarzu.
Nie przypuszczał jednak, że zanuci półgłosem:
– Przed nocą i mgłą osłoń mnie / Zabierz z serca samotność…[3] – A potem parsknie nieprzyjemnym śmiechem i potarmosi jego policzek. – Oj, ty niegrzeczny chłopczyku. A może dziewczynko?
Przez moment młody mężczyzna stał niczym sparaliżowany – nie był zdolny do wykonania żadnego gestu. Czuł, jakby ziemia usunęła mu się spod nóg. Spoglądał na kobietę. Jej twarz wykrzywiał sardoniczny uśmiech. Jaką cenę przyjdzie mu zapłacić za chwile