Pokłosie przekleństwa. Edyta Świętek
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pokłosie przekleństwa - Edyta Świętek страница 7
– Jeszcze trochę cierpliwości. Jak już nam wybudują port lotniczy, to w każdej chwili będziesz mogła wsiąść w samolot i lecieć na inspekcję – zachichotała Beata.
– Ech… gdzie tam jeszcze do końca robót. Przecież dopiero przed kilkoma dniami wmurowali kamień węgielny pod budowę. Nim skończą, do reszty osiwieję.
– Półtora roku szybko minie – oświadczyła córka.
– Serio wierzysz, że tak szybko go wybudują?
– Możemy robić zakłady. Świat pędzi do przodu, nieustannie się rozwija, ludzie wciąż dokądś gnają. Szybki transport jest teraz priorytetem.
– Może i racja? Ale dobrze byłoby, gdyby w tym szaleńczym pędzie rządzący nie zapominali też o potrzebach kulturalnych. Ludzie pragną do szczęścia nie tylko chleba, ale również igrzysk. – Agata puściła oko do córki.
– Będą i igrzyska, jak w końcu ktoś pomyśli o rewitalizacji Wyspy Młyńskiej. Słyszałam, że z całym drzewostanem ma zostać wpisana do rejestru zabytków.
– To byłoby coś! Bo na razie tam tylko straszy. To nie do pomyślenia, by w centrum miasta było miejsce, w którym królują okoliczni żule. Strach przejść tamtędy w ciągu dnia, a co dopiero nocą!
– Ano. To ulubiony punkt schadzek różnych mętnych typków. Ale i naszych kochanych wagarowiczów, niestety. Sama słyszałam na przerwie, jak Krasnowska umawiała się tam na spotkanie z jakimś maturzystą.
– Mało romantyczny zakątek – skwitowała Kostowa.
– Nowotwór tarczycy? – powtórzył Filip słowa doktora Błońskiego.
– Tak. Bardzo mi przykro, lecz wyniki badań ewidentnie na to wskazują.
Jeżowski pochylił się, oparł łokcie o kolana i ukrył twarz w dłoniach. Kiwał się w przód i w tył, przytłoczony informacją, którą właśnie usłyszał. Zasadniczo nie powinien być aż tak zdziwiony, skoro internista dał mu skierowanie do poradni onkologicznej.
Jak ja o tym powiem Ani? Wpadnie w rozpacz na wieść, że znowu trzeba będzie gonić od lekarza do lekarza. Najpierw ona pochowała swoją matkę, przed rokiem pożegnaliśmy moją. Czy całe jej życie ma upływać na opiece nad ciężko chorymi?
Wyprostował plecy i spojrzał na doktora.
– Tarczyca? – szukał potwierdzenia. – Przecież na to chorują zazwyczaj kobiety.
– W rzeczy samej, w przeważającej większości. Ale i mężczyźni na nią zapadają.
Pacjent przez chwilę milczał, analizując coś w duchu.
– Czy… Czy to skutek katastrofy w Czarnobylu?
– Trudno jednoznacznie ocenić. Owszem, w minionych latach notujemy sporo zachorowań, ale niekoniecznie muszą mieć związek z wybuchem. Pan oczywiście zażył wówczas jodek?
– No… Ze znacznym opóźnieniem. W tamtym okresie zostałem powołany do kadry kolarskiej. Miałem uczestniczyć w Wyścigu Pokoju.
– Ale chyba kadrowcom podano płyn Lugola?
– Tak. Tylko że ja wówczas odmówiłem jego przyjęcia.
– Dlaczego?
– Nie chciałem jechać na Ukrainę. Myślałem, że to, co nam aplikują na zgrupowaniu, jest zwyczajnym placebo podawanym, abyśmy jak barany uwierzyli w propagandę głoszącą, że nic nam nie grozi. Płyn przyjąłem dopiero po powrocie do domu.
– Dużo pan przebywał na świeżym powietrzu tuż po wybuchu?
– Niestety tak. Pogoda sprzyjała treningom. Myśli pan, że to ma związek z moim nowotworem?
Lekarz spojrzał na pacjenta. Nerwowo obracał w palcach długopis, lecz po chwili odłożył go na kartę zdrowia.
– Trudno to jednoznacznie przypisać Czarnobylowi. Ostatnie badania wykazują, że globalne skutki awarii nie były aż tak groźne. Bardziej odważni koledzy twierdzą, że masowe podawanie jodku stanowiło właściwie działanie zakrojone mocno na wyrost. Skłaniałbym się ku stwierdzeniu, że posiada pan genetyczne uwarunkowania, które zwiększają prawdopodobieństwo wystąpienia choroby nowotworowej. Sam pan przyznał, że to bardzo częsta przyczyna zgonów w rodzinie pańskiej matki.
Jeżowski potwierdził ruchem głowy.
– I co teraz? Mam jakieś szanse?
– Stosunkowo duże, choć nie ukrywam, że widzę tu już znacznie zaawansowane stadium.
– Co mnie czeka?
– W pierwszej fazie całkowicie wytniemy tarczycę. Może być konieczne również usunięcie węzłów chłonnych. Prócz tego radioterapia, może chemioterapia.
– Jaka jest skuteczność leczenia?
– Spora. Trzeba zachować optymizm. W tym przypadku czas może być pana największym wrogiem bądź sprzymierzeńcem. Należy podjąć szybkie działanie.
Wrócił do domu podminowany. Ania zdążyła już ugotować obiad. Córka odrabiała lekcje przy kuchennym stole. Ojciec drzemał w swoim ulubionym fotelu.
– Co tak długo? – zapytała żona, choć przyszedł zaledwie o godzinę później niż zwykle, ponieważ na wizytę urwał się z pracy. – Zaczęłam się niepokoić. Czemu nie zadzwoniłeś?
– Nie miałem karty telefonicznej – bąknął.
– A w kioskach też nie było? – dociekała z lekkim przekąsem.
– Przepraszam. Musiałem załatwić coś pilnego.
Unikał jej wzroku, choć wiedział, że to głupie i może go narazić na jakieś absurdalne podejrzenia. Wszak kobiety obdarzone są cholernym szóstym zmysłem, który pozwala im na wywęszenie każdej mężowskiej lewizny i prześwietlenie każdego kłamstwa. Przed Anią trudno było cokolwiek ukryć. Należała do wyjątkowo podejrzliwych osób. Być może nauczyło ją tego niemiłe doświadczenie życiowe z czasów, gdy jeszcze nie byli parą. Tak czy owak przygotowanie dla żony jakiejkolwiek przyjemnej niespodzianki wymagało nie lada zręczności. O niespodziankach niemiłych typu zdrada czy choćby nawet niewinny flircik nie mogło być mowy, zresztą on nie odczuwał takich potrzeb, gdyż kochał tę kobietę ponad życie – ponad wszystko na świecie.
Teraz zależało mu na tym, by choć na chwilę oddalić wiszący nad nim cień. Zanim oczy ślubnej na nowo zalśnią łzami, musiał sprawić jej choć trochę radości.
Gdy podniósł głowę, podchwycił jej przenikliwy wzrok.
– Oo! Mój drogi! Ja znam tę minę! – wykrzyknęła tropicielka małych domowych afer. – Co się stało?
– Nic – odparł.
– No przecież widzę.