Świeży. Nico Walker

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Świeży - Nico Walker страница 4

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Świeży - Nico Walker

Скачать книгу

czy po prostu realistką. I od samego początku nie mogłem się doczekać, aż się o tym przekonam, ale myślałem sobie, że mam dziewczynę, a poza tym byłem nieśmiały.

      Mieliśmy osiemnaście lat. Poznaliśmy się w college’u. Martwiła się o pieniądze, a ja każdego dnia przepalałem siedem dolców. Powiedziała, że podoba jej się mój sweter, że na to zwróciła uwagę najpierw i dlatego chciała ze mną rozmawiać. Zielony kardigan – wełna, trzy guziki, z Gapa – nazywała go swetrem starego smutnego drania. Co było w porządku.

      Lubiła Modest Mouse i puszczała mi Night on the Sun. Skłoniła mnie do przeczytania dwóch sztuk Edwarda Albeego. Uważałem, że Albee to perwersyjny skurwiel. Intrygowała mnie. Jej oczy – zielone – błyszczały, były pełne litości, nie całkiem naiwne, czasem melancholijne. Słuchałem jej opowieści o opuszczonych fabrykach i cmentarzu, przy którym dorastała, o miejscach, w których obcierała sobie kolana. Jej głos mną zawładnął.

      Tak znajduje się tę, która złamie ci serce.

      W tamtych czasach nie miałem o niczym pojęcia, przechodziłem fazę kartoników, a Madison Kowalski sądziła, że jestem kutasem. Sam to sobie wszystko zrobiłem, ale ona i tak była pizdą, bo niby ze mną chodziła. I obciągnęła Markowi Fullerowi na parkingu w Woodmere Olive Garden. Gdy się o tym dowiedziałem, byłem rozjebany, ale jej wybaczyłem.

      – Bo cię kocham – powiedziałem.

      – Ja też cię kocham – odparła.

      Mark Fuller był dobry w lacrosse’a, z tego był znany. I miał pasemka. Może też powinienem był sobie zrobić pasemka, ale ich nie miałem. Inne dziewczyny też chciały być z Markiem Fullerem, więc mógł sobie szarpać Madison Kowalski za łeb, tak żeby zadławiła się jego kutasem. To dlatego powiedziała mi: „Dzięki, że nie szarpiesz mnie za łeb”.

      I kiedy o tym myślałem, robił mi się burdel w głowie, ale i tak o tym myślałem. I często sam siebie rozpierdalałem tym swoim myśleniem, że, jak mi się wydawało, zawsze powinno się być zakochanym w dziewczynie. Usłyszałem wiele kiepskich rad. Był dwa tysiące trzeci rok. Wszystko wskazywało na to, że sprawy zmierzają do końca.

      Madison wyjechała z miasta na studia, pojechała do New Jersey, na Uniwersytet Rutgersa. Nie wiedziałem, dlaczego wybrała tę szkołę; nie zwracałem uwagi na uczelnie. Ale była bystra albo po prostu miała dobre oceny. Ze mną było inaczej. Zostałem na zachodnim przedmieściu Cleveland, gdzie mieszkałem od dziesiątego roku życia. Studiowałem na jednym z miejscowych uniwersytetów, tym z jezuitami i mnóstwem zjebanych dzieciaków. Dobra uczelnia. Nie powinienem tam być. Po prostu moi starzy mieli wystarczająco dużo pieniędzy, więc tego oczekiwano. Nie żebyśmy byli jakimiś specjalnie wyrafinowanymi ludźmi ani żeby w grę wchodziła jakaś tradycja czy cokolwiek, czego można by się domyślać; chodziło bardziej o jedno z tych pośrednio doznawanych odczuć, które robią z dzieciaka nieudacznika, o całe to gadanie, że sami chcieliby chodzić do college’u i się pobujać, czytając o sir Francisie Baconie i całym tym gównie, no więc dlaczego nie byłem szczęśliwy? Nie miałem pojęcia. Przekminiłem tylko tyle, że świat jest zły, a ja na nim żyję. Poszedłem więc na uczelnię, bo mówiono, żebym poszedł. Co było błędem. Jednak nie zawsze ma się wybór.

      Handlowałem narkotykami, ale nie żebym był zły czy coś. Nikomu nie zawadzałem; nawet mięsa nie jadłem. Miałem robotę w sklepie z butami. Kolejny błąd. Buty w ogóle mnie nie interesowały. Byłem skazany na porażkę. Ale trzeba przyznać, że bardzo się starałem. Przez większość dni w tygodniu chodziłem do pracy na popołudnia, gdy mógłbym robić ciekawsze rzeczy, takie jak absolutnie cokolwiek (mówimy o sześciu dolarach za godzinę). Tkwiło we mnie wypielęgnowane poczucie winy, dzięki któremu się nie poddawałem; nigdy nie zadzwoniłem, że jestem chory.

      Rano chodziłem na zajęcia, czasem je opuszczałem. Znów się wstydziłem; wstyd powstrzymywał mnie czasem przed pójściem na uczelnię. Ale nigdy nie opuszczałem angielskiego. W mojej grupie była Emily. Przypałowa grupa, ale zawsze przychodziłem z jej powodu. Siedzieliśmy obok siebie; tak zaczęliśmy ze sobą gadać.

      Była z Elby w stanie Nowy Jork, która leży niedaleko tego samego jeziora co Cleveland. Takie samo miasto, tylko trochę bardziej zadupiaste. Imponowało jej, że miałem pracę w sklepie z butami, że sprzedawałem dragi. Mówiła, że uczyła się u zakonnic i nigdy nie chodziła do szkoły z chłopakami. Wydawało się, że nie wie o nich nic, o czym warto by wspomnieć. Okazało się, że niewiele w tym prawdy, ale co z tego. Była dobra i ją lubiłem. Lubiłem ją bardziej niż Madison Kowalski. Ale nadal byłem rozpieprzony z powodu Madison. Nawet pokazałem Emily jej zdjęcie.

      – To Madison – powiedziałem.

      – Jest taka ładna – odpowiedziała.

      Madison była ładna.

      Na świecie jest niezliczenie wiele kobiet. Czasem nie mogę znieść myśli o tym, że jest ich tak dużo i że wszystkie zaczynają, jak zaczynają, z całą tą bystrością umysłu, własnym niewidzialnym światem, tajemnym językiem i czym tam jeszcze, i że wszystko to niszczymy. I swego czasu poharatały mnie bezwzględne morderczynie, ale ani przez chwilę nie wątpiłem, że to tylko dlatego, że wcześniej ktoś je zabił. Ktoś taki jak ja.

      Nie chcę kłamać, a przynajmniej nie więcej, niż tak czy siak muszę. Pierwsze, co pomyślałem o Emily, to że chciałbym ją przelecieć. Więc kutasina ze mnie. Ale to, co nas połączyło, było kwestią przeznaczenia albo czegoś w tym guście, bez względu na to, czy kiedykolwiek na nią zasługiwałem. I jeśli moje życie się spierdoliło, to nie z jej winy. Powinienem to teraz zaznaczyć.

      ROZDZIAŁ DRUGI

      Pojechałem Greyhoundem, żeby zobaczyć się z Madison w Rutgersie. Mieszkała w akademiku, miała za małe łóżko na dwie osoby, więc było niewygodnie. Ale przynajmniej jej współlokatorka wyjechała do domu na weekend. Madison nie lubiła swojej współlokatorki. Twierdziła, że jest zarozumiała. Spytałem, dlaczego pojechała do domu. Powiedziała, że babcia dziewczyny zmarła. Powiedziałem, że to przykre.

      – Pieprzyć ją – odparła.

      Miałem zostać dwie noce. Madison zabrała mnie na imprezy. Ale to było bardziej tak, jakbym za nią na te imprezy się wybrał. Poszliśmy ze wszystkimi jej nowymi koleżankami z akademika. Zdążyły już zostać swoimi najlepszymi psiapsiółkami. Trajkotały do późnej nocy. Wydzierały się w stronę samochodów. Madison wrzeszczała na wszystkie samochody.

      Imprezy były do bani. Dzieciaki nie ćpały, piły tylko piwo. Różni kolesie znali Madison. Była w Rutgersie ledwie miesiąc, a oni ją znali. To dlatego, że Madison umiała tańczyć jak prawdziwa wyjebista zdzira. To jedna rzecz, jeśli o nią chodzi, zresztą to było w porządku i w ogóle, po prostu zrobiło się trochę niezręcznie, gdy to ty robiłeś na bibie za typa od laski, która tańczyła na blacie baru, ruchając ducha. Na tyle niezręcznie, że człowiek nie wie, co ze sobą zrobić.

      Przyszliśmy do domu bractwa studenckiego, do piwnicy wykończonej sklejką, jakiegoś sekslochu, w którym gra się w piwnego ping-ponga, wszystko wyglądało posępnie jak na miejscu zbrodni. Puszczali kawałek, który leciał wtedy wszędzie. To była piosenka o tym, że wszystkie kobiety będą się czołgać po podłodze, i o spuszczaniu się na nie, i takich tam. Madison nie mogła się powstrzymać. Gdzieś ją zgubiłem. Stanąłem pod ścianą i czekałem, aż się to skończy.

      Miałem tylko dzbanek natural ice, ale piwo było

Скачать книгу