Długa noc w Paryżu. Dov Alfon

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Długa noc w Paryżu - Dov Alfon страница 4

Автор:
Серия:
Издательство:
Długa noc w Paryżu - Dov Alfon

Скачать книгу

pasażera z Izraela, Yaniva Meidana. Dwadzieścia pięć lat, kierownik działu marketingu, zniknął z terminala, jakby rozpłynął się w powietrzu. Świadkowie twierdzą, że został porwany z hali przylotów przez kobietę, której nie mógł znać. Wysoką blondynkę w czerwonym hotelowym uniformie.

      – Co ma pan na myśli, mówiąc, że go porwała? Użyła siły? – chciał wiedzieć Chico.

      Léger wskazał na inspektora lotniska szerokim okrężnym gestem, prawdopodobnie mającym oznaczać: „Wytłumacz im to jeszcze raz, tylko wolniej”. Abadi jeszcze nie stwierdził, czy inspektor jest chory, czy może po prostu ponurym milczeniem wyraża niezadowolenie.

      – Na tym etapie mamy do czynienia z zaginięciem – oznajmił inspektor policji. – Kamery monitoringu zarejestrowały, jak kobieta w hotelowym uniformie wchodzi na teren lotniska i ustawia się w strefie odbioru pasażerów obok kierowców i opiekunów. Wszyscy trzymali tabliczki z nazwiskami, ona też. Czekała około pół godziny. Nie udało nam się odczytać treści jej kartki, ale kiedy drzwi się otworzyły, a pasażerowie zaczęli wychodzić, zaginiony podszedł do niej. To wiemy na pewno. Mamy nagranie z monitoringu, na którym z własnej woli idzie z nią w stronę wind prowadzących na parking podziemny.

      – Więc dlaczego przeszukujecie terminal? – chciał wiedzieć Abadi. – Skąd przekonanie, że gość został porwany?

      – Po pierwsze, zostaliśmy postawieni w stan gotowości, bo raporty wywiadu informują o możliwym porwaniu izraelskiego obywatela we Francji. No i przecież są panowie tutaj, prawda? – dodał, spoglądając na Chica, jakby szukał u niego potwierdzenia swych słów. – A po drugie…

      – Po drugie? – podsunął Abadi, bo inspektor zamilkł, jakby nie mógł znaleźć właściwych słów.

      – Po drugie, szukamy go dlatego, że oboje zniknęli – powiedział w końcu inspektor. – Zniknęli. Chciałem sprawdzić, czy facet poszedł z blondynką z własnej woli, więc poprosiłem o zapis z monitoringu. Widać, jak wsiadają razem do windy, ale żadne z niej nie wychodzi. Dlatego powiedziałem, że to wygląda, jakby rozpłynęli się w powietrzu. Oceniłem sytuację, poinformowałem o wszystkim komisarza Légera i postanowiliśmy otworzyć śledztwo.

      Chico odkaszlnął dramatycznie.

      – Komisarzu Léger, czy mógłby pan przybliżyć sprawę pułkownikowi Abadiemu, który jest wojskowym, a nie śledczym, więc może trudno mu nadążyć za szczegółami.

      Abadi nie miał czasu zareagować, bo Léger natychmiast się odezwał:

      – Nie wiem, w jakiej roli jest tu pułkownik Abadi. Zakładam, że świadkowie skontaktowali się z ambasadą Izraela, mieli do tego prawo. Współpracuję z panami z grzeczności. Jeśli nie podoba się panom to, co odkryliśmy, mogą panowie wrócić do ambasady i poczekać, aż prześlemy pełny raport oficjalnymi kanałami.

      – Nie chciałem pana urazić – zapewnił Abadi. – Zależy nam po prostu na zrozumieniu, jakie dowody sugerują, że zaginiony nie opuścił lotniska z własnej woli.

      Léger znów dał znak podwładnemu, który przeszedł do dalszych wyjaśnień.

      – Na parking podziemny prowadzą trzy windy. Nie mają monitoringu wewnątrz, ale kamery są zainstalowane na każdym piętrze, na parterze i na parkingu. Mężczyzna i kobieta weszli razem do windy na parterze, ale nie wysiedli na parkingu. Zarówno Yaniv Meidan, jak i pracownica hotelu zniknęli, jakby winda ich połknęła.

      Komisarz Léger posłał Abadiemu pytające, niemal zaczepne spojrzenie.

      – Rozumiem, że przyjechali panowie tutaj, aby przesłuchać świadków. Jestem skłonny na to pozwolić. Być może zdołają panowie uzyskać informacje przeczące nagraniom z monitoringu. – Wspaniałomyślnym gestem wskazał na drzwi, zza których dobiegały rozzłoszczone krzyki po hebrajsku.

      Była jedenasta trzydzieści rano w poniedziałek szesnastego kwietnia.

      Rozdział 6

      Zdaniem adiutanta raport nie mógł zjawić się w bardziej niekorzystnej chwili.

      Oren przekładał kopertę z ręki do ręki. Została zapieczętowana i oznakowana zgodnie z protokołem. „Kod dostępu: czarny”. To jedyny kolor na skali kontroli dostępu sygnalizujący poufność nie źródła, lecz samej treści dokumentu. Mógł on zawierać informacje pozyskane nielegalnymi kanałami lub mieć związek z konkretnym obywatelem Izraela. W każdym przypadku dane były zbyt wrażliwe, by dopuścić do ich szerokiego rozpowszechniania. Od czasów teleksów i faksów raporty były przesyłane drogą elektroniczną; tylko raporty z czarnym oznaczeniem dostarczano szefowi wywiadu w zabezpieczonej kopercie z woskową pieczęcią, do rąk własnych, jak w średniowieczu.

      Pół godziny temu rozpoczęło się nadzwyczajne zebranie, więc Rotelmann pewnie przechodził właśnie do sedna prezentacji. Z jednej strony adiutant został poinstruowany, żeby nie przeszkadzać, ale z drugiej… Raport z paryskiego lotniska miał związek z alarmem, który doprowadził do zebrania w bezpośredni, dziwny, niemal proroczy sposób. Oren przerzucał w rękach kopertę, jakby go parzyła.

      – Czy mamy pewność, że nie służył w jednostce osiem tysięcy dwieście? – spytał sekretarkę po raz kolejny.

      – Yaniv Meidan, numer personalny osiem pięć trzy jeden dwa siedem dwa, wstąpił do sił zbrojnych, cztery lata temu został zwolniony ze służby ze stopniem sierżanta, a z powodu chronicznego bólu pleców uznano go za niezdatnego do służby czynnej. Później pracował w rezerwie przy dystrybucji żywności. Nie spędził ani dnia w wywiadzie, o osiem dwieście nie wspominając.

      Kobieta wypowiedziała to swoim zwykłym, niemal bezczelnym tonem. Gdy wspomniała o randze sierżanta, w jej głosie pobrzmiewała wręcz pogarda, ale to nie był dzień na konfrontację. Adiutant zerknął na zegar. Zebranie miało się skończyć za pół godziny, a pokusa, by odczekać aż do tego czasu z przekazaniem koperty generałowi Rotelmannowi, była ogromna.

      – Wracam na zebranie, proszę podsunąć mi kartkę, gdyby pojawiły się jakieś nowe informacje – oznajmił najbardziej autorytatywnym tonem, na jaki było go stać.

      Ruszył na korytarz łączący pomieszczenia służbowe z salą konferencyjną, odłożył komórkę do szafki, poprawił koszulę przed lustrem i przez chwilę rozważał nawet, czy nie pocałować mezuzy dla boskiej ochrony. Wszedł żwawym krokiem i zajął swoje wcześniejsze miejsce. Jego nieobecność i powrót nie ściągnęły niczyjej uwagi. Oczy zebranych były skierowane na prezentację – jedyny wyjątek stanowiła piękna nowa żołnierka z jednostki 8200, wpatrzona w trzymaną przez niego kopertę. Zatrzymała wzrok na czarnej pieczęci, a następnie przeniosła na twarz adiutanta, nie ukrywając podejrzliwego zaskoczenia.

      Wszystko idzie zgodnie z planem, powtarzał sobie w duchu, wszystko w normie. Z wyjątkiem niewytłumaczalnego zniknięcia obywatela z centrum miejsca zdarzenia i równie niezrozumiałej roszady, wskutek której szef jednostki został zastąpiony wyjątkowo dociekliwą młodą porucznik. Potu występującego na czoło również nie przewidział.

      Rozdział 7

      Biuro policji w terminalu było większe, niż

Скачать книгу