Długa noc w Paryżu. Dov Alfon
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Długa noc w Paryżu - Dov Alfon страница 5
– Świadkowie też nam tego nie wyjaśnią – powiedział urażony Léger, ale zaprowadził ich do sąsiedniej sali.
Czekały tam dwie grupy świadków: poza rozgorączkowanymi współpracownikami Meidana policja zdołała zidentyfikować trzech spośród kierowców czekających w hali przylotów. Jak wyjaśnił Léger, byli oni Izraelczykami bez pozwolenia na pracę we Francji. Jako nielicencjonowani taksówkarze zwracali większą uwagę na pasażerów niż na to, co się działo w hali, bo mieli nadzieję ściągnąć turystów do nieoznakowanych pojazdów.
Wszyscy jednak zapamiętali dziewczynę. Wysoka, jasnowłosa, w czerwonym uniformie – te elementy jej wyglądu powracały w opisach świadków. Podobnie jak kierowcy czekała na kogoś, kto właśnie przyleciał, a oni zakładali, że pewnie pracuje dla jednej z dużych sieci hoteli. Zapamiętali też Meidana, bo był wśród pierwszych osób, które wyłoniły się zza bramek. Jeden z taksówkarzy zeznał, że zagadnął pasażera cicho po hebrajsku: „Szuka pan taniego transportu do Paryża?”. Meidan jednak natychmiast ruszył w stronę kobiety, przyglądając się trzymanej przez nią tabliczce, a kierowca zrezygnował z dalszych wysiłków. Żaden z trzech mężczyzn nie wiedział, co się stało później.
Przesłuchanie toczyło się chaotycznie, nikt nie robił notatek. Chico zadawał pytania po hebrajsku i tłumaczył na angielski. Zastępca Légera wtrącał się po francusku. Cyrk, ale to bez znaczenia; zeznania świadków nie miały żadnej wartości.
– Alors, pułkowniku Abadi? – odezwał się komisarz tonem, który dałoby się uznać za protekcjonalny, gdyby nie cień empatii. W pomieszczeniu zapadła cisza.
– Nie lubię blondynek – powiedział w końcu Abadi.
– Podejrzewam, że jest pan tu w mniejszości – odparł Léger, nie wiedząc, do czego zmierza jego gość.
– I na dodatek w krótkim czerwonym kostiumie. Świadkowie nic innego nie będą pamiętać.
– Jest pracownicą hotelu. Większość z nich to blondynki i każda ma jakiś strój służbowy. Już o nią wypytujemy hotele w Paryżu. Mogę przekazać im pana opinię na temat jasnowłosych kobiet.
– Szkoda czasu. Żaden hotel jej nie rozpozna – żachnął się Abadi i zwrócił do drugiej grupy świadków.
Było ich pięciu, wszyscy z delegacji Meidana. Czekali na swoją kolej niecierpliwie i z nieskrywaną złością.
– Ile jeszcze będą nas tu trzymać? – spytał jeden z nich, gdy przedstawiono mu izraelskich śledczych. Byli zmęczeni, zestresowani i wciąż roztrząsali jedno pytanie: co teraz? Niektórzy członkowie grupy chcieli zostać na lotnisku, dopóki kolega nie wróci. Inni woleli jechać na targi bez dalszych opóźnień.
Łysy mężczyzna nazwiskiem Assaf przemawiał w imieniu kolegów, bo obserwowali zdarzenie z tego samego miejsca: widzieli, jak Meidan wychodzi z walizką z hali odbioru bagażu. W hali przylotów czekało kilku kierowców, niektórzy trzymali tabliczki z nazwiskami. Meidan ruszył prosto do blondynki w czerwonym uniformie.
– Próbował z nią flirtować – stwierdził Assaf.
– Chciał się tylko przed nami powygłupiać – zaprotestował Dubi, najstarszy z grupy. – Przecież wiedział, że nie ma u niej szans.
Mężczyźni zgodnie poświadczyli, że Meidan skierował się do kobiety, udając, że próbuje przeczytać informację na jej tabliczce. Assaf dodał, że kolega „chciał tylko popatrzeć na jej cycki”. Widział, jak zamienili kilka słów. Następnie Meidan odwrócił się i zawołał: „Chłopaki, nie czekajcie, znalazłem sobie lepszy transport!”, po czym poszedł za blondynką w stronę wind na parking podziemny. Wtedy widzieli go po raz ostatni.
Wszystkie spojrzenia zwróciły się na Abadiego, który postanowił zadać pytanie po francusku, choćby po to, by przetestować tłumaczenie w odwrotną stronę.
– Est-ce que l’ascenseur montait ou descendait?
Chico, w pierwszej chwili zaskoczony zmianą języka, przetłumaczył pytanie świadkom z grupy Meidana.
– Mój kolega chce wiedzieć, czy winda pojechała w górę, czy w dół.
– A po co miałaby jechać w górę? – odparł Assaf. – Przecież szli na parking.
– Z tego, co widziałem, to pojechała właśnie w górę – wtrącił chudy okularnik. Przedstawił się jako Uri i był kierownikiem bezpieczeństwa w firmie. – Nie pojawił się numer piętra, ale na pewno zapaliła się strzałka wskazująca kierunek.
Komisarz Léger miał minę człowieka, który rozkoszuje się szczególnie wyrafinowanym fragmentem koncertu.
– To oczywiście bardzo interesujący zwrot w rozwoju sytuacji – przyznał. – Ale niestety nie ma najmniejszego sensu.
– Co jest na wyższych piętrach? – spytał Abadi. W rzeczywistości jednak interesowało go coś innego: od kiedy sens ma cokolwiek wspólnego z działalnością kryminalną, albo w ogóle z życiem, skoro już o tym mowa? Znał jednak Francuzów dość dobrze, by nie odpływać w takie dywagacje i trzymać się faktów.
Léger widocznie tracił cierpliwość.
– Nie ma żadnego wyższego piętra. Ta winda łączyła parter z Terminalem 2B, który na następne pięć lat jest zamknięty, bo trwają tam prace remontowe.
– Może dalibyśmy radę tam wejść? – zaproponował energicznie Abadi, jakby ta myśl niespodziewanie wpadła mu do głowy.
– Moi funkcjonariusze już przeczesali to piętro i nic nie znaleźli.
– Mimo to chętnie się po nim rozejrzymy – odparł Abadi tonem sugerującym, że już dawno się przyzwyczaił do przepraszania za swoje kaprysy. – Jako śledczy mogę nie przepadać za blondynkami – dodał, spoglądając w stronę Légera – ale przepadam za opuszczonymi terenami budowy.
Rozdział 8
W sali konferencyjnej nad Tel Awiwem generał Rotelmann kończył wstępne uwagi. Jego zastępca i szef gromadzenia danych wywiadowczych – generał brygady, którego imienia Oriana nie znała, lecz na którego i tak wszyscy mówili Zorro – wstał, żeby wygłosić główną prezentację.
– Zanim zacznę, podziękujmy naszemu głównodowodzącemu – zagaił. Dopiero gdy Rotelmann skinął głową w odpowiedzi, Zorro kontynuował: – Nie, naprawdę. Chciałbym wyrazić wdzięczność dla generała Rotelmanna. To za sprawą pańskiej opieki i przywództwa jesteśmy gotowi zmierzyć się z każdym wyzwaniem rzuconym siłom wywiadu, szybko i skutecznie – dodał ceremonialnie, zwracając się do zebranych zamiast do generała.
To było żenujące nawet jak na najwyższe standardy organizacyjnego lizusostwa. Rotelmann skinął lekko głową.
– Dziękuję, Zorro. To ty wpadłeś na rozwiązanie, więc słuchamy – odparł z kamienną twarzą. Te słowa,