Długa noc w Paryżu. Dov Alfon

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Długa noc w Paryżu - Dov Alfon страница 9

Автор:
Серия:
Издательство:
Długa noc w Paryżu - Dov Alfon

Скачать книгу

kamery nie obejmuje stóp – odparł inspektor. – To będą setki kobiet, setki. I nie mamy pojęcia, jak wyglądała. Psy nie wychwycą jej zapachu, bo ubrania są przesiąknięte chemikaliami.

      – Zaprowadźmy je z powrotem do części z kontenerami – zasugerował po raz drugi Abadi. Tym razem zdesperowani Francuzi nie protestowali.

      Kontenery były zapieczętowane. Nie wyglądało na to, żeby ktoś przy nich grzebał, a psy tropiące natychmiast straciły zainteresowanie nimi i zaczęły szczekać w stronę zrzutu.

      – Dlaczego są w ogóle zamknięte? – zastanawiał się na głos Abadi. – Przecież pracownicy muszą tu ciągle przychodzić.

      – Należą do lotniska, nie do wykonawcy – wyjaśnił inspektor. – Linie lotnicze korzystają z nich podczas renowacji, bo ich biura na terminalu są pozamykane.

      – Czyli mamy tu kontener należący do El Al? – spytał Abadi, szukając wzrokiem oznaczeń linii.

      – Nie wiem. Jeśli latają z tego terminala, to któryś może być ich, owszem. Ale jakie to ma znaczenie?

      – Nie dyskryminujemy El Al – wtrącił Léger, próbując odzyskać równowagę. – Od tysiąc siedemset osiemdziesiątego dziewiątego roku panują tu równe prawa.

      Aha, jasne, pomyślał Abadi, ale nie dał się sprowokować sarkazmowi Francuza. Zamiast tego popatrzył na Chica.

      – Proszę jak najszybciej skontaktować się z kierownikiem ochrony El Al i dowiedzieć, czy zainstalował gdzieś kamerę, żeby monitorować ich kontener. Jeśli tak, to niech natychmiast przekaże policji nagrania – powiedział po hebrajsku.

      – Znam go – odparł z wahaniem Chico. – To zawzięty typ. Jeśli zamontował kamerę, to na pewno nie będzie chciał współpracować z Francuzami.

      – Tak czy inaczej za kilka godzin się dowiedzą – stwierdził Abadi. – Kłopot w tym, że możemy nie mieć aż tyle czasu.

      Rozdział 13

      Z zewnątrz wydawało się, że czas przestał robić to, co powinien, i po prostu stanął w miejscu. Wszyscy czekali; nikt się nie poruszał.

      W rzeczywistości jednak pod fikcyjną powłoczką zorganizowanej i sprawnie zarządzanej rzeczywistości, widocznej z okien domów, ekranów, oficjalnych ogłoszeń i wyczyszczonych raportów, sytuacja pędziła w oszałamiającym tempie.

      Z okien domu rodziców Meidana w mieście Ramat Gan na przykład nie było widać fotografów z prasy, grzecznie siedzących w kawiarni na rogu i czekających na sygnał.

      Natomiast z okien biura cenzora wojskowego przy ulicy Kaplana na Ha-Kirja mogło się wydawać, że w sztabie Cahalu panuje niemal senny spokój. Oficer na służbie stanowczo odmawiał wycofania zakazu rozpowszechniania informacji, a jego żołnierze obsesyjnie przeczesywali strony z wiadomościami, by upewnić się, że nikt nie łamie rozporządzenia bez wiedzy cenzora.

      W promieniu kilometra od sztabu czworo redaktorów dużych portali informacyjnych zastanawiało się, każdy we własnym biurze, czy posłać czytelników w stronę młyna plotek, który kręcił się już w mediach społecznościowych i od dobrej godziny sięgał coraz dalej. Uważnie obserwowali, co piszą inne media, gotowi posłać w świat informację o porwaniu Meidana, gdy tylko ktoś z pozostałych zrobi pierwszy krok.

      Szef bezpieczeństwa NSA w ambasadzie amerykańskiej w Izraelu z niedowierzaniem patrzył na ekran. Przeczytał raport z audytu i poprosił o bezpieczne połączenie z Waszyngtonem.

      W pomieszczeniu obok gabinetu premiera w siedzibie rządowej w Jerozolimie sekretarz armii właśnie skończył pisać podsumowanie. Nie przedstawił go premierowi, który zapowiedział, że się spóźni, więc reszta powinna zacząć zebranie bez niego. Zamiast tego spotkał się z jego czterema doradcami – mimo różnych tytułów wszyscy zajmowali się komunikacją. Wygłosił prezentację po angielsku, bo jednym z czterech mężczyzn był nieznający hebrajskiego amerykański doradca strategiczny.

      Amerykanin narzekał, że nie ma dość danych, by podjąć decyzję. Sekretarz jednak nie miał więcej informacji.

      – Wygląda na to, że mężczyzna padł ofiarą pomyłki i został wzięty za kogoś innego – wyjaśnił cierpliwie, nie po raz pierwszy. – Nic go nie łączy z żadnym urzędnikiem państwowym w Izraelu. To tylko pracownik małego start-upu. Porywaczka mogła nawet nie wiedzieć, że to Izraelczyk. Jednostka łącznikowa amerykańskiego wywiadu przy NSA sugerowała nawet, że cała sprawa może mieć charakter kryminalny bez względu na to, czy porwanie miało jakiś związek z narodowością ofiary.

      – Ale on żyje czy nie? – spytał najmłodszy z grupy, dyrektor reklamy, wypożyczony, żeby służył również jako doradca strategiczny.

      – Nie wiemy.

      – A co wiemy?

      Sekretarz poprawił się niezręcznie na krześle.

      – Od kilku minut wzrasta prawdopodobieństwo, że został zamordowany na lotnisku, a jego ciało wrzucono do zsypu na odpady z toalety chemicznej.

      Amerykanin się skrzywił.

      – Niedobrze. Wizerunkowo to wygląda fatalnie.

      – Możliwe, że wcale go nie zamordowano. Dopiero za kilka godzin zyskamy pewność, nie ma sensu siedzieć z założonymi rękami.

      – Zgadzam się – przytaknął doradca odpowiedzialny za media społecznościowe. – Według najświeższego raportu zdarzenie ma już charakter wiralowy. W sieci krążą setki pytań o sytuację Meidana, jego koledzy z delegacji wrzucają posty jak szaleni, ludzie rozsyłają dalej jego zdjęcie i proszą o pomoc w ustaleniu, co się z nim stało. Jak na razie Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie ma pozwolenia na udzielanie odpowiedzi na te pytania, a jeśli odczekamy jeszcze godzinę albo dwie, to nie dadzą rady już tego dłużej zatrzymywać. Wszystko wybuchnie.

      – Z jednej strony to mogłoby odciągnąć uwagę od naszych zwykłych problemów i przenieść zainteresowanie z powrotem na kwestie bezpieczeństwa – ocenił Amerykanin. Premier sprawował jednocześnie funkcje ministra obrony i komunikacji, więc nie zawsze było jasne, do którego z wielu problemów podchodzących pod jego jurysdykcję nawiązuje doradca. – Ale z drugiej brakuje nam jeszcze wielu informacji. Wolałbym nie ściągać zainteresowania na coś, o czym nie wiemy zbyt wiele, i odkrywać kolejne elementy układanki jednocześnie z resztą społeczeństwa.

      Doradca polityczny premiera, dawny publicysta, teraz zajmujący się utrzymywaniem relacji z donatorami, dodał, że dzwonił dziś do niego wysokiej rangi pracownik El Al i prosił o ugaszenie pożaru.

      – Firma nie ma nic wspólnego z porwaniem, więc to niedopuszczalne, żeby wizerunek El Al jako bezpiecznej linii lotniczej został zniszczony przez taki nonsens – powiedział. – Ale jeśli będziemy dalej trzymać kaganiec na całej sprawie, to historia tylko nabierze tempa. Francuzi się z nami zgadzają. Oni też nie chcieliby, żeby ich najważniejsze lotnisko miało zszarganą opinię. Powinniśmy zdusić to wszystko

Скачать книгу