NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ. Ken Follett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ - Ken Follett страница 16

NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ - Ken Follett

Скачать книгу

cztery ćwierćpensówki. Dokładny podział był powodem ciągłych awantur.

      – Masz tu pensa – rzekła matka.

      Cwenburg zignorowała monetę.

      – Z psem jest was pięcioro – zauważyła.

      – Pies przepłynie wpław.

      – Niektóre psy nie potrafią pływać.

      – W takim razie albo zostanie na brzegu i zdechnie z głodu, albo wskoczy do wody i utonie. – Matka była wyraźnie rozdrażniona. – Nie mam zamiaru za niego płacić.

      Dziewczyna wzruszyła ramionami, podpłynęła do brzegu i wzięła monetę.

      Edgar pierwszy wsiadł do łodzi, uklęknął i chwycił za burty, żeby przestała się kołysać. Zauważył w wydrążonym pniu drobne pęknięcia i kałużę, która zebrała się na dnie.

      – Skąd masz ten topór? – spytała go dziewczyna. – Wygląda na drogi.

      – Zabrałem go wikingowi.

      – Tak? I co on na to?

      – Niewiele miał do powiedzenia, bo rozwaliłem mu nim głowę. – Mówiąc to, poczuł dziwną satysfakcję.

      Kiedy już wszyscy siedzieli w łodzi, Cwenburg odepchnęła ją od brzegu. Brindle bez wahania wskoczyła do wody i popłynęła w ślad za łódką. Teraz, gdy nie stali w cieniu lasu, Edgar czuł na głowie ciepłe promienie słońca.

      – Co jest na tej wyspie? – zwrócił się do dziewczyny.

      – Klasztor żeński.

      Pokiwał głową. To musiał być kamienny budynek, który dostrzegł pośród drzew.

      – Żyją tam też trędowaci – dodała Cwenburg. – Mieszkają w szałasach zrobionych z gałęzi. Zakonnice dają im jeść. Nazywamy to miejsce Wyspą Trędowatych.

      Edgar zadrżał. Zastanawiał się, jak to możliwe, że zakonnice przeżyły. Ludzie mówili, że jeśli dotkniesz trędowatego, możesz zachorować, choć sam nie znał nikogo, kto by to zrobił.

      Gdy dobili do północnego brzegu, pomógł matce wyjść z łodzi. W nos uderzyła go silna woń fermentującego piwa.

      – Ktoś tu warzy piwo – zauważył.

      – Moja matka robi pyszne – odparła Cwenburg. – Powinniście wstąpić do nas i się odświeżyć.

      – Nie, dziękujemy – odrzekła pospiesznie matka.

      Dziewczyna nie dawała za wygraną.

      – Może zamieszkacie u nas do czasu, aż nie naprawicie zabudowań na farmie. Ojciec da wam śniadanie i kolację za pół pensa. To tanio.

      – To znaczy, że budynki w gospodarstwie są w złym stanie? – zapytała matka.

      – Kiedy ostatnio przechodziłam w pobliżu, w dachu domu były dziury.

      – A stodoła?

      – Chyba raczej chlew – prychnęła dziewczyna.

      Edgar ściągnął brwi. Nie brzmiało to dobrze. Ale mieli przecież trzydzieści akrów; na pewno jakoś sobie poradzą.

      – Zobaczymy – rzuciła matka. – W którym domu mieszka dziekan?

      – Degbert Baldhead? To mój wuj – oznajmiła dziewczyna. – W tym dużym obok kościoła. Wszyscy duchowni mieszkają razem.

      – Pójdziemy do nich.

      Rozstali się z Cwenburg i ruszyli w górę zbocza.

      – Nasza ziemia należy do dziekana – odezwała się matka. – Bądźcie więc mili i uprzejmi. Jeśli będzie trzeba, będę wobec niego stanowcza, ale lepiej, żeby się do nas nie uprzedził.

      Edgarowi mały kościółek wydał się opuszczony. Łuk nad wejściem kruszył się i pewnie by się zawalił, gdyby nie podtrzymujący go gruby pień. Obok stała drewniana chata, dwukrotnie większa od karczmy.

      – Jest tu kto?! – zawołała matka, gdy wszyscy czworo czekali na zewnątrz.

      Kobieta, która podeszła do drzwi, nosiła dziecko na biodrze, była w ciąży z kolejnym, a zza jej spódnicy wyglądał mały szkrab. Miała brudne włosy i duże, ciężkie piersi. Kiedyś mogła być piękna, z wysokimi kośćmi policzkowymi i prostym nosem, lecz teraz wyglądała, jakby ze zmęczenia ledwie trzymała się na nogach. Oto jak wyglądają kobiety w wieku dwudziestu lat. Nic dziwnego, że tak młodo umierają, pomyślał Edgar.

      – Jest dziekan Degbert? – spytała matka.

      – Czego chcecie od mojego męża? – odparła kobieta.

      Najwyraźniej w tej wspólnocie nie przykładano przesadnej uwagi do zasad religijnych. Kościół wolał, żeby księża żyli w celibacie, jednak zasadę tę łamano częściej, niż jej przestrzegano, i nawet żonaci biskupi nie byli niczym nadzwyczajnym.

      – Przysłał nas biskup Shiring – powiedziała matka.

      – Degsy?! – zawołała przez ramię kobieta. – Masz gości. – Patrzyła na nich jeszcze przez chwilę, po czym zniknęła w głębi domu.

      Mężczyzna, który zajął je miejsce, wyglądał na trzydzieści pięć lat. Głowę miał łysą jak jajko. Może łysina była spowodowana jakąś chorobą.

      – Jestem dziekanem – odezwał się z ustami pełnymi jedzenia. – Czego chcecie?

      Matka kolejny raz opowiedziała ich historię.

      – Będziecie musieli zaczekać – odparł Degbert. – Jestem w trakcie obiadu.

      Uśmiechnęła się, ale się nie odezwała, a trzej bracia poszli za jej przykładem.

      Degbert najwyraźniej zrozumiał, że zachował się niegościnnie, mimo to nie zaproponował przybyszom strawy.

      – Idźcie do karczmy Drenga – mruknął. – Napijcie się.

      – Nie stać nas na piwo – odrzekła matka. – Zostaliśmy bez środków do życia. Wikingowie najechali Combe, w którym do tej pory mieszkaliśmy.

      – No to zaczekajcie tam.

      – Może po prostu powie nam dziekan, gdzie jest farma – powiedziała uprzejmie matka. – Na pewno sami ją znajdziemy.

      Dziekan zawahał się, po czym mruknął poirytowany:

      – Sam będę musiał was zaprowadzić. – Obejrzał się za siebie. – Edith! Postaw obiad obok pieca. Wrócę za godzinę. – Po tych słowach wyszedł z domu. – Chodźcie za mną.

      Ruszyli

Скачать книгу