NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ. Ken Follett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ - Ken Follett страница 14

NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ - Ken Follett

Скачать книгу

ponurych strażników, krzepkiego farmera, prowadzącego na targ wielką, czarną maciorę, i zgarbioną starowinkę sprzedającą brązowe jaja. Zatrzymywali się i rozmawiali z każdym, wymieniając się najnowszymi wieściami i informacjami o tym, co czeka ich w dalszej podróży.

      Każdy napotkany człowiek musiał usłyszeć o wikińskim ataku na Combe. Właśnie tak ludzie dowiadywali się o tym, co się dzieje – od wędrowców. Matka zwykle opowiadała najkrótszą wersję, lecz w bogatych osadach siadała i raczyła mieszkańców długą opowieścią, a w zamian dostawała strawę i napitek.

      Machali do przepływających łodzi. Na rzece nie było mostów i tylko jeden bród w miejscu zwanym Mudeford Crossing. Mogli spędzić noc w tamtejszej karczmie, ale pogoda była ładna, więc chcąc zaoszczędzić, matka zdecydowała, że przenocują na dworze. Umościli się jednak na tyle blisko karczmy, że w razie kłopotów ktoś usłyszałby ich krzyki.

      Matka twierdziła, że w lesie bywa niebezpiecznie, i ostrzegła synów, by mieli się na baczności, co jeszcze bardziej utwierdziło Edgara w przekonaniu, że nagle znalazł się w świecie, w którym nie obowiązują żadne zasady. W świecie, w którym wyjęci spod prawa żyli pod gołym niebem i napadali na wędrowców. O tej porze roku mogli z łatwością ukryć się w zaroślach i wyskakiwać niespodziewanie.

      Edgar powtarzał sobie, że on i jego bracia potrafią się obronić. Wciąż miał przy sobie topór zabrany wikingowi, który zabił Sunni. No i była z nimi Brindle. Suka nie nadawała się do walki, co pokazała podczas wikińskiego najazdu, jednak mogła zwęszyć napastnika czającego się w krzakach i szczekaniem ostrzec o niebezpieczeństwie. Przede wszystkim jednak nie mieli nic, co można by było ukraść: ani żywego inwentarza, ani przedniej roboty mieczy, ani okutej żelazem szkatułki, w której mogłyby być monety. Nikt nie grabi biedaków, pomyślał Edgar. Lecz nawet tego nie mógł być pewny.

      Matka narzucała tempo marszu. Była twarda. Miała czterdzieści lat, a niewiele kobiet dożywało jej wieku. Większość umierała między zamążpójściem a trzydziestym piątym rokiem życia. Z mężczyznami było inaczej. Ojciec miał czterdzieści pięć lat, a w Combe mieszkało wielu starszych od niego.

      Kiedy trzeba było radzić sobie z problemami, podejmować decyzje i udzielać porad, matka była w swoim żywiole, lecz gdy w milczeniu pokonywali kolejne mile, Edgar widział, że trawi ją rozpacz. Gdy myślała, że nikt nie patrzy, zrzucała maskę, pod którą kryła się twarz ściągnięta smutkiem. Przeżyła z ojcem przeszło pół życia. Edgarowi trudno było uwierzyć, że łączyła ich niegdyś namiętność równie żarliwa jak ta między nim a Sunni, lecz pewnie tak właśnie było. Spłodzili i wychowali razem trzech synów. Nawet po tylu latach nadal budzili się w środku nocy, żeby wymieniać czułości.

      On nigdy nie doświadczy czegoś takiego z Sunni. Podczas gdy matka opłakiwała to, co straciła, Edgar rozpaczał nad tym, czego nigdy nie będzie miał. Nie poślubi Sunni, nie wychowa z nią dzieci, nie będzie kochał się z nią w środku nocy, nie będą mieli czasu, by przyzwyczaić się do siebie, by popaść w rutynę i mieć siebie na każde zawołanie. Na myśl o tym czuł niewyobrażalny smutek. Znalazł zakopany skarb, rzecz cenniejszą niż całe złoto świata, a teraz go stracił. Życie, które miał przed sobą, wydawało się puste.

      W czasie podróży, gdy matka popadała w przygnębienie, Edgara nawiedzały wspomnienia okropności, których był świadkiem. Nagle zieleniące się liśćmi dęby i graby znikały i zamiast nich widział ranę ziejącą na szyi Cynerica, niczym kawał mięsa na pieńku rzeźnika; czuł stygnące ciało Sunni i z przerażeniem patrzył na to, co zrobił wikingowi. Przed oczami miał twarz jasnobrodego Normana, którą w napadzie szału nienawiści oszpecił i zmienił w krwawą miazgę. Spoglądał na obrócone w pogorzelisko miasto, zwęglone kości starego poczciwego Grendela i odcięte ramię ojca, leżące na plaży jak drewno wyrzucone na brzeg przez fale. Myślał o Sunni spoczywającej w zbiorowej mogile na cmentarzu w Combe. I chociaż wiedział, że jej dusza jest u Boga, wciąż nie mógł uwierzyć, że ciało, które tak bardzo kochał, leży w zimnej ziemi obok setek innych.

      Drugiego dnia, kiedy bracia Edgara zostali pięćdziesiąt jardów z tyłu, matka odezwała się w zamyśleniu:

      – Tego ranka, gdy zobaczyłeś statki wikingów, nie było cię w domu.

      Spodziewał się tej rozmowy. Erman już wcześniej zaczął zadawać pytania, a Eadbald najwyraźniej domyślał się, że brat coś ukrywa, ale im nie musiał się tłumaczyć. Z matką było inaczej.

      – Tak – odparł tylko, nie bardzo wiedząc, od czego zacząć.

      – Pewnie spotykałeś się z jakąś dziewczyną.

      Nagle poczuł się zakłopotany.

      – Bo po cóż innego miałbyś wykradać się z domu w środku nocy? – dodała.

      Wzruszył ramionami. Przed matką trudno było cokolwiek ukryć.

      – Tylko czemu nic nam nie powiedziałeś? – dopytywała się. – Jesteś wystarczająco dorosły, żeby zalecać się do dziewczyn. Nie ma się czego wstydzić. – Zamilkła na chwilę. – Chyba że miała już męża.

      Nie odpowiedział, czuł jednak, że policzki mu płoną.

      – No dalej, rumień się – ciągnęła matka. – Powinieneś się wstydzić.

      Była surowa, podobnie jak ojciec. Oboje wierzyli, że należy przestrzegać zasad ustanowionych przez Kościół i króla. Edgar również w to wierzył, tłumaczył sobie jednak, że jego romans z Sunni jest wyjątkowy.

      – Nienawidziła Cynerica – rzekł w końcu.

      To nie przekonało matki.

      – A zatem uważasz, że przykazanie mówi: „Nie cudzołóż, chyba że z kobietą, która nienawidzi swojego męża” – odparła zjadliwie.

      – Wiem, co mówi przykazanie. Złamałem je.

      – Ta kobieta… musiała zginąć podczas ataku. Inaczej nie poszedłbyś z nami.

      Edgar pokiwał głową.

      – Pewnie chodzi o żonę mleczarza. Jak ona miała na imię? Ach, tak, Sungifu.

      Domyśliła się wszystkiego i Edgar poczuł się jak dziecko przyłapane na kłamstwie.

      – Zamierzaliście uciec tamtej nocy?

      – Tak.

      Matka wzięła go pod ramię, jej głos złagodniał.

      – Muszę przyznać, że dobrze wybrałeś. Lubiłam Sunni. Była bystra i pracowita. Przykro mi, że nie żyje.

      – Dziękuję, mamo.

      – Była dobrą kobietą. – Matka puściła jego ramię i w jej głosie znowu zaszła zmiana. – Ale poślubiła innego.

      – Wiem.

      Tym razem nic nie powiedziała. Wiedziała, że wyrzuty sumienia będą dla niego wystarczającą karą.

      Zatrzymali się przy strumieniu, by napić

Скачать книгу