NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ - Ken Follett страница 10
Na widok trzech braci ludzie podnieśli wzrok. W ich oczach zajaśniała nadzieja. Wielu znało tych mężczyzn z widzenia, a ci, którzy nigdy ich nie widzieli, słusznie domyślali się, że są ważnymi osobistościami. Niektórzy wykrzykiwali słowa powitania, inni wiwatowali i klaskali. Wszyscy porzucili swe zajęcia i ruszyli za nimi. Sądząc po minach ocalałych mieszkańców Combe, wierzyli, że tak wpływowi notable będą w stanie jakoś im pomóc.
Bracia zatrzymali konie na spłachetku wolnej ziemi między kościołem a klasztorem. Kiedy zsiedli, okoliczni chłopcy stłoczyli się wokół zwierząt, chcąc potrzymać wodze. Przeor Ulfric wyszedł na spotkanie przybyszów. Siwe włosy miał poczerniałe od sadzy.
– Dobrzy panowie, Combe rozpaczliwie potrzebuje waszej pomocy – zaczął. – Ludzie…
– Chwileczkę! – przerwał mu Wynstan głosem, który niósł się ponad tłumem. Jego bracia nie byli zaskoczeni, Wynstan uprzedził ich bowiem o swych zamiarach.
Wśród ludzi zapanowała cisza.
Wynstan zdjął z szyi krzyż, uniósł go nad głowę i odwróciwszy się, powoli ruszył w stronę kościoła.
Bracia udali się za nim, podobnie jak cała reszta.
Biskup wszedł do świątyni i dostojnym krokiem przemierzył nawę, w której leżeli ranni, lecz w ogóle na nich nie baczył. Ci, którzy mieli dość sił, skłaniali głowy albo klękali, gdy szedł między nimi z krzyżem uniesionym nad głową. W drugim końcu kościoła ujrzał jeszcze więcej ludzi, ci jednak nie żyli.
Kiedy dotarł do ołtarza, położył się twarzą do ziemi i ściskając w prawej ręce krzyż, wyciągnął ją w stronę ołtarza.
Przez długą chwilę leżał bez ruchu, podczas gdy zgromadzeni przyglądali się mu w milczeniu. W końcu podniósł się i uklęknął. Rozłożył ramiona w błagalnym geście i przemówił donośnym głosem:
– Cośmy uczynili?
W tłumie rozległ się dźwięk przypominający zbiorowe westchnienie.
– W którym momencie zgrzeszyliśmy? – ciągnął biskup. – Czym sobie na to zasłużyliśmy? Czy nam wybaczysz?
Kontynuował w podobnym duchu. Jego słowa przywodziły na myśl modlitwę albo kazanie. Musiał wyjaśnić ludziom, że to, co ich spotkało, zdarzyło się z woli Bożej. Że najazd wikingów był karą za grzech.
Miał zadanie do wykonania, a to była tylko ceremonia wstępna, postanowił zatem nie tracić czasu.
– Podejmując się odbudowy tego miasta, przysięgamy podwoić wysiłki i być jeszcze bardziej pobożnymi, pokornymi, bogobojnymi chrześcijanami, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa – zakończył. – Amen.
– Amen – powtórzyli mieszkańcy.
Wstał i odwrócił się ku wiernym, pokazując twarz mokrą od łez. Zawiesił krzyż z powrotem na szyi, po czym rzekł:
– A teraz w obliczu Boga wzywam swojego brata, ealdormana Wilwulfa, by zwołał sąd.
Wynstan i Wilf ruszyli zgodnie do wyjścia. Wigelm i Ulfric szli za nimi. Na samym końcu świątynię opuścili mieszkańcy Combe.
Wilf rozejrzał się.
– Tutaj zwołam sąd – oświadczył.
– Jak sobie życzysz, panie – rzekł Ulfric. Pstryknął palcami na jednego z mnichów. – Przynieś krzesło. – Następnie zwrócił się do ealdormana: – Będziesz, panie, potrzebował inkaustu i pergaminu?
Wilf umiał czytać, lecz pisać nie potrafił. Wynstan, jak większość wysoko postawionych kapłanów, zarówno czytał, jak i pisał. Wigelm zaś był zupełnie niepiśmienny.
– Wątpię, byśmy musieli cokolwiek zapisywać – odparł Wilf.
Wynstana zatrzymała wysoka, mniej więcej trzydziestoletnia kobieta w podartej czerwonej sukience. Była urodziwa, choć policzek miała usmarowany sadzą. Mówiła szeptem, ale w jej głosie słychać było rozpacz.
– Musisz mi pomóc, księże biskupie. Błagam – zwróciła się do niego.
– Nie odzywaj się do mnie, głupia dziwko – zgromił ją.
Znał tę kobietę. Miała na imię Meagenswith, ale wszyscy znali ją jako Mags. Mieszkała w dużej chacie z dziesięcioma albo dwunastoma dziewczynami – niektóre z nich były niewolnymi, inne przyszły do niej z własnej woli – które sypiały z mężczyznami za pieniądze.
– Nie możesz być pierwszą osobą w Combe, której będę współczuł – dodał, nawet na nią nie patrząc. Głos miał cichy, lecz zdecydowany.
– Ale wikingowie zabrali wszystkie moje dziewczęta. I pieniądze!
A więc teraz są niewolnicami, pomyślał Wynstan.
– Później z tobą porozmawiam – mruknął. A zaraz potem, podnosząc głos, tak by wszyscy go słyszeli, powiedział: – Zejdź mi z oczu, przeklęta ladacznico!
Mags czmychnęła czym prędzej.
Dwaj mnisi przynieśli wielkie dębowe krzesło i postawili je na środku placu. Wilf rozsiadł się na nim. Wigelm stanął po jego lewej, a Wynstan po prawej ręce.
Kiedy mieszkańcy zgromadzili się wokół nich, zmartwieni bracia zaczęli poszeptywać między sobą. Wszyscy trzej czerpali zyski z Combe. Było to drugie po Shiring najważniejsze miasto w majątku ealdormana. Każde domostwo płaciło za dzierżawę Wigelmowi, który dzielił się zyskami z Wilfem. Ludzie płacili też dziesięcinę kościołom, a te oddawały jej część biskupowi Wynstanowi. Wilf pobierał opłaty celne za towary, które przypływały na przystań i z niej wypływały. Wynstan czerpał też dochody z klasztoru. Wigelm sprzedawał drewno z należących do niego lasów. Dwa dni temu wszystkie te źródła bogactwa nagle wyschły.
– Minie sporo czasu, nim ktokolwiek z tutejszych ludzi będzie w stanie cokolwiek zapłacić – orzekł ponuro Wynstan.
To znaczyło, że będzie musiał ograniczyć wydatki. Shiring nie było bogatą diecezją. Gdybym był biskupem Canterbury, pomyślał, nigdy nie musiałbym się martwić, bo sprawowałbym pieczę nad wszystkimi bogactwami Kościoła w południowej Anglii. Tymczasem jako biskup Shiring miał ograniczoną władzę. Zastanawiał się, na czym mógłby zaoszczędzić. Nienawidził odmawiać sobie przyjemności.
– Wszyscy ci ludzie mają pieniądze – powiedział z pogardą Wigelm. – Znajdziecie je, kiedy