NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ - Ken Follett страница 17
– Wasz brat potrzebuje nowej łodzi – odezwał się Edgar. – Ta, którą ma, zaczyna pękać. Pewnego dnia zatonie.
– Może.
– Teraz będziemy rolnikami – oświadczyła matka.
– Tutaj zaczyna się wasze gospodarstwo. – Degbert zatrzymał się po drugiej stronie karczmy. – Ziemia od brzegu do linii drzew należy do was.
Farma była szerokim na dwieście jardów nadrzecznym pasem ziemi. Edgar przyjrzał się mu. Biskup Wynstan nie mówił, że gospodarstwo jest wąskie, więc Edgar nie miał pojęcia, że znaczna część terenu będzie rozmokła. Nieco wyżej z piaszczysto-ilastej ziemi wyrastały zielone pędy.
– Ciągnie się jakieś siedemset jardów na zachód, aż do lasu – powiedział Degbert.
Matka ruszyła między moczarami a wznoszącym się gruntem i pozostali podążyli za nią.
– Jak widzicie, całkiem ładnie rośnie tu owies – zauważył dziekan.
Edgar nie odróżniał owsa od innych zbóż i pomyślał, że pędy to zwykła trawa.
– Jest tyle samo chwastów co owsa – zauważyła matka.
Niespełna pół mili dalej dotarli do dwóch budynków na szczycie wzniesienia. Za nimi kończyła się otwarta przestrzeń, a zaczynał las, który opadał ku rzece.
– Jest tutaj mały sad – odezwał się Degbert.
Sad tak naprawdę okazał się garstką skarłowaciałych jabłoni i kępą nieszpułki. Nieszpułki były zimowymi owocami i choć ludzie rzadko je jadali, czasami karmiono nimi świnie. Kuliste owoce były twarde i kwaśne, lecz jeśli się je długo przechowywało lub przemarzły, miękły.
– Dzierżawa wynosi cztery tłuste prosiaki, które należy przekazać w dzień świętego Michała – oświadczył Degbert.
To by było na tyle, uświadomił sobie Edgar. Zobaczyli już całe gospodarstwo.
– Farma rzeczywiście ma trzydzieści akrów ziemi – odparła matka. – Ale to nieurodzajna gleba.
– Dlatego cena za dzierżawę jest taka niska.
Edgar wiedział, że matka próbuje negocjować. Wielokrotnie widział, jak targowała się z klientami i dostawcami. Potrafiła to robić, ale tym razem sytuacja była inna. Co mogła zaoferować? Dziekan z pewnością wolałby oddać farmę w dzierżawę, może nawet chciał przypodobać się swojemu kuzynowi biskupowi, lecz z drugiej strony nie wyglądał na człowieka, który rozpaczliwie potrzebuje pieniędzy, i mógł powiedzieć Wynstanowi, że przysłana przez niego kobieta się rozmyśliła. Tak więc choć matka próbowała się targować, była na straconej pozycji.
Obejrzeli dom. Edgar zwrócił uwagę na osadzone w ziemi drewniane słupy i ściany z gliny zmieszanej z trocinami. Wysypane na podłodze sitowie spleśniało i wydzielało nieprzyjemny zapach. Cwenburg miała rację – strzecha była dziurawa, lecz można ją było naprawić.
– Wilgotno tu – powiedziała matka.
– Wystarczy kilka drobnych napraw.
– Na moje oko potrzeba będzie dużo pracy, żeby doprowadzić to miejsce do porządku. Będziemy musieli wziąć drewno z lasu.
– Tak, tak – rzucił zniecierpliwiony Degbert. Choć był wyraźnie poirytowany, poszedł na ważne ustępstwo. Zgodził się, by wycięli drzewa, i nie wspomniał nic o zapłacie. Darmowe drewno było wiele warte.
Mniejszy budynek był w jeszcze gorszym stanie.
– Stodoła ledwie stoi – zauważyła matka.
– Teraz i tak nie jest wam potrzebna – odparł dziekan. – Nie macie czego tam trzymać.
– To prawda, nie mamy nic – przyznała matka. – Dlatego do dnia świętego Michała nie będziemy w stanie zapłacić za dzierżawę.
Degbert rozdziawił usta jak głupiec. Wiedział, że nie może się z nią nie zgodzić.
– Powiedzmy, że za rok w dzień świętego Michała dacie mi pięć prosiaków – odrzekł.
– Jak mam kupić maciorę? Owies ledwie wystarczy, bym zimą wykarmiła synów. Nie zostanie mi nic na sprzedaż.
– To znaczy, że nie chcecie tego gospodarstwa?
– Nie, mówię tylko, że jeśli mamy tu zamieszkać, będę potrzebowała pańskiej pomocy. Nie będę miała z czego zapłacić dzierżawy i będę potrzebowała maciory. I worka mąki na kredyt, bo nie mamy nic do jedzenia.
Były to śmiałe żądania. Właściciele ziemscy pobierali pieniądze, a nie je rozdawali. Czasami jednak pomagali dzierżawcom stanąć na nogi. Degbert z pewnością to wiedział.
Nie wyglądał na zadowolonego, musiał jednak ustąpić.
– Zgoda. Pożyczę wam mąkę. W tym roku nie zapłacicie za dzierżawę. Dam wam też młodą loszkę, a wy oddacie mi jedną z pierwszego miotu. Loszkę i pięć prosiaków.
– Chyba będę musiała się zgodzić – odparła matka. Powiedziała to z wyraźną niechęcią, lecz Edgar był niemal pewien, że zawarła korzystną umowę.
– Muszę wracać na obiad – rzekł zrzędliwie dziekan, wyczuwając, że został pokonany. Chwilę później odwrócił się i ruszył w stronę wioski.
– Kiedy dostaniemy loszkę?! – zawołała za nim matka.
– Wkrótce! – odkrzyknął, nawet się nie odwracając.
Edgar spojrzał na swój nowy dom. Budynek przedstawiał żałosny widok, ale, o dziwo, chłopak czuł się zadziwiająco dobrze. Czekało ich wyzwanie, a to było dużo lepsze niż rozpacz, którą czuł do niedawna.
– Ermanie, idź do lasu i zbierz chrust na opał – poleciła matka. – A ty, Eadbaldzie, udaj się do karczmy i poproś o płonący patyk z paleniska… oczaruj tę małą przewoźniczkę. Edgarze, zobacz, czy dasz radę tymczasowo załatać dziury w dachu. Na razie nie mamy czasu zająć się tym jak należy. Z życiem, chłopcy. Jutro zaczniemy pielić pole.
*
Degbert nie przyprowadzał loszki przez kilka następnych dni.
Matka nie wspominała o tym ani słowem. Wyrywała chwasty razem z Ermanem i Eadbaldem. Wszyscy troje stali zgięci wpół na długim, wąskim polu, podczas gdy Edgar naprawiał dom i stodołę, wykorzystując do tego drewno przyniesione z lasu. Używał wikińskiego topora i nielicznych narzędzi zostawionych przez poprzedniego dzierżawcę.
Martwił się. Nie ufał Degbertowi, tak jak nie ufał jego kuzynowi, biskupowi Wynstanowi. Obawiał się, że gdy tylko dziekan zobaczy, że się zadomowili, uzna, że już