NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ. Ken Follett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ - Ken Follett страница 21

NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ - Ken Follett

Скачать книгу

Moja matka chciała pożyczyć kawałek mocnego sznurka, którym mogłaby związać but – powiedział pokornie. Nie zwracał się do Cwenburg, lecz do wszystkich.

      – Niech sama go sobie splecie – mruknęła dziewczyna.

      Pozostali obserwowali ich w milczeniu.

      Edgar poczuł się speszony, ale nie zamierzał dać za wygraną.

      – Chodzi o przysługę – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Zapłacimy, kiedy tylko staniemy na nogi.

      – Jeśli w ogóle staniecie – zakpiła Cwenburg.

      Leaf prychnęła zniecierpliwiona. Wyglądała na trzydzieści lat, zatem musiała mieć piętnaście wiosen, kiedy urodziła Cwenburg. Edgar przypuszczał, że kiedyś była ładna, teraz jednak wyglądała, jakby wypiła za dużo piwa. Mimo to była na tyle trzeźwa, żeby zawstydziło ją grubiaństwo własnej córki.

      – Nie bądź taka nieżyczliwa, dziewczyno – skarciła ją.

      – Nie czepiaj się jej – rzucił gniewnie Dreng. – Ma rację.

      Edgar zauważył, że Dreng jest pobłażliwym ojcem, co mogło tłumaczyć zachowanie jego córki.

      Leaf wstała.

      – Wejdź – zwróciła się życzliwie do Edgara. – Zobaczę, co uda mi się znaleźć.

      Kiedy weszli do chaty, zaczerpnęła z beczki kubek piwa i wręczyła mu.

      – Za darmo – zaznaczyła.

      – Dziękuję. – Edgar upił łyk. Piwo spełniło jego oczekiwania: było smaczne i natychmiast poprawiło mu nastrój.

      Uśmiechnęła się.

      Przemknęło mu przez głowę, że może ona również próbuje go uwieść. Nie był próżny i nie sądził, by podobał się wszystkim niewiastom, domyślał się jednak, że w tak małej wiosce jak Dreng’s Ferry kobiety interesują się każdym nowym mężczyzną.

      Tymczasem Leaf odwróciła się i zaczęła przetrząsać zawartość kufra. Chwilę później wyciągnęła z niego kawałek sznurka.

      – Proszę – powiedziała.

      A zatem po prostu była życzliwa.

      – To bardzo miłe z pani strony – odparł.

      Wzięła od niego pusty kubek.

      – Życzę twojej matce wszystkiego dobrego. To dzielna kobieta.

      Chłopak wyszedł. Degbert, któremu piwo najwyraźniej rozwiązało język, perorował:

      – Według kalendarza, mamy rok Pański dziewięćset dziewięćdziesiąty siódmy. Jezus ma zatem dziewięćset dziewięćdziesiąt siedem lat. Za trzy lata będzie milenium.

      Edgar znał się na liczbach i nie mógł się nie odezwać.

      – Czy Jezus nie przyszedł na świat w pierwszym roku?

      – Nie inaczej – odparł Degbert, po czym dodał przemądrzale: – Wie to każdy wykształcony człowiek.

      – A zatem pierwsze urodziny musiał obchodzić w drugim roku.

      Dziekanowi zrzedła mina.

      – W trzecim roku miał dwa lata i tak dalej – ciągnął Edgar. – A więc w tym roku, dziewięćset dziewięćdziesiątym siódmym, będzie miał dziewięćset dziewięćdziesiąt sześć lat.

      – Nie wiesz, co gadasz, ty arogancki szczeniaku! – zaperzył się Degbert.

      Głos rozsądku podpowiadał Edgarowi, żeby się nie kłócić, lecz zagłuszyła go chęć, by sprostować ten błąd.

      – Nie, nie – odparł. – Urodziny Jezusa przypadają w dzień Bożego Narodzenia, więc teraz ma dziewięćset dziewięćdziesiąt pięć i pół roku.

      Stojąca w drzwiach Leaf uśmiechnęła się.

      – Chłopak ma rację, Degsy – odezwała się.

      Dziekan był wściekły.

      – Jak śmiesz odzywać się tak do księdza? – zwrócił się do Edgara. – Za kogo ty się masz? Nawet nie umiesz czytać.

      – Nie, ale potrafię liczyć.

      – Zabieraj swój sznurek i wynoś się stąd! I nie wracaj, dopóki nie nauczysz się szanować starszych i lepszych od siebie!

      – To tylko liczby. – Chłopak próbował zażegnać konflikt, ale było już za późno. – Nie chciałem być niegrzeczny.

      – Zejdź mi z oczu – warknął dziekan.

      – No dalej, wynoś się – rzucił jego brat.

      Edgar odwrócił się i przygnębiony, powlókł się brzegiem rzeki. Jego rodzina potrzebowała każdej pomocy, tymczasem on zdążył już narobić sobie wrogów.

      Po co w ogóle otwierał tę przeklętą gębę?

      ROZDZIAŁ 4

      Początek lipca 997

      Lady Ragnhild, córka hrabiego Huberta z Cherbourga, siedziała między angielskim mnichem a francuskim księdzem. Zdaniem Ragny, jak ją nazywano, mnich był ciekawy, a ksiądz napuszony – lecz to właśnie księdza miała oczarować.

      W zamku Cherbourg była pora południowego posiłku. Imponujący kamienny fort stał na szczycie wzgórza z widokiem na przystań. Ojciec Ragny był z niego niezwykle dumny, budowla była bowiem nowoczesna i niezwykła.

      Hrabia Hubert był dumny z wielu rzeczy. Cenił sobie swe wojownicze wikińskie dziedzictwo, lecz bardziej cieszyło go to, jak wikingowie stali się Normanami i stworzyli własną odmianę francuskiej mowy. Przede wszystkim jednak cieszyło go to, że przyjęli chrześcijaństwo i odnowili kościoły i klasztory splądrowane przez ich przodków. W ciągu stu lat niegdysiejsi piraci stworzyli opartą na prawie cywilizację równą innym w Europie.

      Długi stół na kozłach stał w wielkiej sali na piętrze zamku. Przykryto go białymi płóciennymi obrusami, których końce sięgały podłogi. Rodzice Ragny siedzieli u szczytu stołu. Jej matka miała na imię Ginnlaug, lecz by zadowolić męża, zmieniła je na brzmiące bardziej z francuska Genevieve.

      Hrabia, hrabina i ważniejsi goście pili z kubków z drewna wiśniowego ze srebrną obwódką i jedli z misek z brązu, używając złoconych noży i łyżek, kosztownych, choć nie ekstrawaganckich.

      Angielski mnich, brat Aldred, był niebywale przystojny. Przypominał Ragnie wykutą w marmurze starożytną rzymską statuę, jaką widziała w Rouen – nadgryzioną zębem czasu głowę

Скачать книгу