NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ - Ken Follett страница 24
– Zauważyłem, że tutejsi panowie mają jedną żonę i nie biorą sobie konkubin. A przynajmniej się z tym nie obnoszą. W Anglii pomimo nauk Kościoła toleruje się konkubinat, a nawet wielożeństwo.
– Takie rzeczy można ukryć – odparła Ragna. – Normańscy panowie nie są święci.
– Z pewnością, lecz tutaj ludzie przynajmniej wiedzą, co jest grzechem, a co nie. No i nigdzie w Normandii nie widziałem niewolników.
– W Rouen jest targ niewolników, ale kupują tam tylko cudzoziemcy. U nas niewolnictwo zostało niemal całkowicie zakazane. Nasi księża je potępiają, głównie dlatego, że właściciele niewolnych dopuszczają się na nich cudzołóstwa i sodomii.
Louis wydał okrzyk zdumienia. Być może nie był przyzwyczajony do młodych kobiet opowiadających o takich rzeczach. Ragna uświadomiła sobie z ciężkim sercem, że popełniła kolejny błąd.
Tymczasem Aldred nie wyglądał na zszokowanego i kontynuował rozmowę:
– Z drugiej strony, wasi chłopi pańszczyźniani są jak niewolni, którzy potrzebują zgody swego pana, by wziąć ślub, zmienić rzemiosło czy przeprowadzić się do innej wsi. Natomiast angielscy chłopi są pod tym względem wolni.
Ragna przez chwilę zastanawiała się nad jego słowami. Nie wiedziała, że system normański nie jest uniwersalny.
Dotarli do wioski Les Chênes. Trawa na łąkach była wysoka. Ragna przypuszczała, że za tydzień, dwa wieśniacy skoszą ją i wysuszą, by zimą mieć czym karmić zwierzęta.
Mężczyźni i kobiety pracujący w polu przerwali swe zajęcia i machali im na powitanie.
– Debora! – wołali. – Debora!
Ragna również do nich machała.
– Czy dobrze słyszałem? – odezwał się Louis. – Nazywają cię Debora?
– Tak. To przydomek.
– Skąd się wziął?
Dziewczyna uśmiechnęła się.
– Zobaczy ksiądz.
Tętent kopyt siedmiu koni sprawił, że ludzie wylegli z domostw. Ragna ujrzała wśród nich znajomą kobiecą twarz i ściągnęła wodze.
– Jesteś Ellen, piekarzowa, tak?
– Tak, panienko. Cieszę się, że widzę panienkę szczęśliwą i w dobrym zdrowiu.
– Co się stało z twoim synkiem, który spadł z drzewa?
– Zmarł, panienko.
– Przykro mi.
– Mówią, że nie powinnam po nim płakać, bo mam jeszcze trzech synów.
– Ci, którzy tak mówią, są głupcami – odparła Ragna. – Strata dziecka to dla matki straszna tragedia, bez względu na to, ile ich ma.
Po czerwonych od wiatru policzkach kobiety potoczyły się łzy i wyciągnęła rękę. Ragna uścisnęła ją delikatnie. Piekarzowa ucałowała jej dłoń i szepnęła:
– Panienka rozumie.
– Może trochę. Do widzenia, Ellen.
– Biedna kobieta – odezwał się Aldred, kiedy ruszyli w dalszą drogę.
– Jedno muszę ci przyznać, lady Ragno – wtrącił Louis. – Ta kobieta będzie wielbiła cię do końca swoich dni.
Ragna poczuła się lekko urażona. Duchowny najwyraźniej uważał, że okazała współczucie tylko po to, by zyskać sympatię prostych ludzi. Chciała go zapytać, czy jego zdaniem nikt nie odczuwa szczerego współczucia, lecz pomna swych obowiązków, ugryzła się w język.
– Wciąż jednak nie wiem, dlaczego mówią na ciebie Debora – powiedział ksiądz.
Uśmiechnęła się zagadkowo. Niech sam się domyśli, pomyślała.
– Zauważyłem, że wielu tutejszych mieszkańców ma równie cudowne rude włosy jak panienka – zauważył Aldred.
Ragna była dumna ze swoich płomiennorudych loków.
– To krew wikingów – wyjaśniła. – Niektórzy wciąż posługują się nordycką mową.
– Normanowie różnią się od reszty z nas zamieszkujących frankijskie ziemie – wtrącił się Louis.
Mógł to być komplement, choć Ragna raczej w to nie wierzyła.
Gdy godzinę później dotarli do Saint-Martin, zatrzymała się. W liściastym sadzie na obrzeżach zabudowań uwijali się mężczyźni i kobiety. Dostrzegła wśród nich Gerberta – starszego wioski. Zsiadła z konia i ruszyła przez pastwisko, żeby z nim porozmawiać. Towarzysze Ragny poszli za jej przykładem.
Gerbert skłonił się jej. Był osobliwie wyglądającym mężczyzną z haczykowatym nosem i zębami tak krzywymi, że nie był w stanie do końca zamknąć ust. Hrabia Hubert uczynił go starszym wioski, ponieważ Gerbert był bystry, jednak Ragna nie do końca mu ufała.
Ludzie przerwali swe zajęcia i zgromadzili się wokół nich.
– Co dziś robicie, Gerbercie?
– Zrywamy mniejsze jabłka, panienko, żeby pozostałe urosły większe i bardziej soczyste – odrzekł.
– Żebyście mogli zrobić dobry cydr.
– Cydr z Saint-Martin jest mocniejszy od innych. To zasługa Boga i dobrego gospodarzenia.
Połowa wiosek w Normandii szczyciła się produkcją najmocniejszego cydru, lecz Ragna nie powiedziała tego głośno.
– Co zrobicie z niedojrzałymi jabłkami?
– Nakarmimy nimi kozy, żeby ser z ich mleka był słodki.
– Kto jest najlepszym serowarem we wsi?
– Renée – odparł bez namysłu Gerbert. – Używa owczego mleka.
Słysząc to, niektórzy pokręcili głowami.
– A waszym zdaniem? – zwróciła się do nich Ragna.
– Torquil – odparło parę osób.
– Chodźcie więc ze mną, wszyscy. Skosztuję sera od obojga.
Wieśniacy podążyli za nią ochoczo. Z chęcią witali wszystko, co stanowiło odmianę od codziennej rutyny, i każda okazja był dobra, żeby oderwać się od pracy.
– Nie jechałaś taki szmat drogi, by kosztować sera, prawda? – zagadnął Ragnę Louis. – Czy nie