NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ - Ken Follett страница 28
– Jak to na was wpływa? – spytała.
– Wikingowie przepływają kanał i łupią moje miasta i wsie.
– Od wieku nie najeżdżali naszego wybrzeża. I to nie dlatego, że jesteśmy ich potomkami. Nie atakują już Brytanii, ziem Franków ani Niderlandów. Dlaczego więc wybrali Anglię?
Wilwulf wyglądał na zdumionego, jakby nie spodziewał się takiego pytania z ust młodej kobiety. Temat musiał być jednak bliski jego sercu, bo odpowiedział żarliwie:
– Jesteśmy bogaci, zwłaszcza nasze kościoły i klasztory, lecz nie potrafimy się bronić. Rozmawiałem ze światłymi ludźmi, biskupami i opatami, o naszej historii. Wielki król Alfred przegnał wikingów, lecz był jedynym monarchą, który potrafił odeprzeć ich ataki. Anglia to bogata stara dama ze szkatułką pełną monet, której nikt nie strzeże. Nic dziwnego, że nas rabują.
– Co mój ojciec odpowiedział na twoją prośbę?
– Myślałem, że jako chrześcijanin zgodzi się nam pomóc, ale się pomyliłem.
Wiedziała o tym i często się nad tym zastanawiała.
– Ojciec nie chce opowiadać się po żadnej ze stron w konflikcie, który go nie dotyczy – odparła.
– Domyśliłem się tego.
– Chcesz wiedzieć, co ja bym zrobiła?
Wilwulf zawahał się i spojrzał na nią. Na jego twarzy sceptycyzm mieszał się z nadzieją. Najwyraźniej nieczęsto wysłuchiwał rad udzielanych mu przez kobiety, lecz Ragna z zadowoleniem zauważyła, że nie odmówił. Czekała, nie chcąc narzucać mu swych poglądów. W końcu się odezwał:
– Co zatem byś zrobiła?
Miała gotową odpowiedź.
– Zaproponowałabym mu coś w zamian.
– Jest aż tak interesowny? Myślałem, że pomoże nam z czystej sympatii.
Wzruszyła ramionami.
– Przyjechałeś tu negocjować. Większość traktatów opiera się na wzajemnych korzyściach.
Zaintrygowała go.
– Być może powinienem o tym pomyśleć i zachęcić twojego ojca do zrobienia tego, o co go proszę.
– Warto spróbować – poradziła mu.
– Zastanawiam się, czego mógłby chcieć.
– Chyba wiem.
– Powiedz czego.
– Nasi kupcy sprzedają swoje towary do Combe, zwłaszcza beczki cydru, kręgi sera i przedniej roboty lniane płótno.
– Wysokiej jakości. – Wilwulf pokiwał głową.
– Niestety, władze Combe często robią problemy.
Poirytowany Wilwulf nachmurzył się.
– To ja sprawuję władzę w Combe.
– Tak, ale wasi urzędnicy robią, co chcą. Zawsze są opóźnienia. Domagają się łapówek. I nigdy nie wiadomo, ile wyniesie cło. W rezultacie kupcy, jeśli tylko mogą, unikają posyłania towarów do Combe.
– Cło musi być pobierane. Jestem do tego upoważniony.
– Ale za każdym razem powinno wynosić tyle samo. I nie powinno być opóźnień ani łapówek.
– Z tym mogą być problemy.
– Większe niż z najazdami wikingów?
– Słuszna uwaga. – Wilwulf zamyślił się. – Chcesz powiedzieć, że tego właśnie oczekuje twój ojciec?
– Nie. Nie pytałam go i nie przemawiam w jego imieniu. Potrafi mówić sam za siebie. Ja tylko udzielam ci rady jako ktoś, kto dobrze go zna.
Myśliwi szykowali się do powrotu.
– Pojedziemy obok kamieniołomu – oznajmił hrabia. – Tam z pewnością będzie więcej dzików.
– Pomyślę o tym – zwrócił się Anglik do jego córki.
Wsiedli na konie i ruszyli. Wilwulf jechał obok Ragny, lecz milczał zamyślony. Ucieszyła ją ich rozmowa. W końcu udało jej się wzbudzić jego zainteresowanie.
Zrobiło się cieplej. Konie galopowały szybciej, wiedząc, że wracają do domu. Ragna już myślała, że polowanie dobiegło końca, ale zobaczyła spłacheć ziemi zryty przez dziki poszukujące korzeni i kretów, którymi się żywiły. Psy od razu złapały trop. Wyrwały do przodu, a za nimi pospieszyły konie i niebawem Ragna zobaczyła zwierzynę. Tym razem były to cztery odyńce. Przedzierały się przez młodnik dębów i buków i po chwili się rozdzieliły. Trzy pobiegły ku wąskiej ścieżce, a czwarty wpadł w zarośla. Myśliwi ruszyli w ślad za trzema odyńcami, a Wilwulf i Ragna za czwartym.
Był to dorosły dzik z długimi szablami i choć wyczuwał niebezpieczeństwo, nie wydawał żadnych dźwięków. Okrążywszy zarośla, Wilwulf i Ragna dostrzegli go nieco dalej z przodu. Koń Anglika przesadził potężne zwalone drzewo. Ragna, która nie chciała zostać z tyłu, zrobiła to samo, zmuszając Astrid do zwinnego przeskoku nad przeszkodą.
Odyniec był silny. Konie utrzymywały tempo, lecz nie były w stanie go dogonić. Za każdym razem, gdy Ragnie wydawało się, że są na tyle blisko, żeby uderzyć, zwierzę umykało w przeciwnym kierunku.
Nie myślała o tym, że nie słyszy już pozostałych myśliwych.
Kiedy dzik wypadł na polanę i konie przyspieszyły, Wilwulf zajechał odyńca od lewej, a Ragna od prawej.
Anglik zrównał się z nim i pchnął włócznią, lecz dzik uskoczył w ostatniej chwili. Ostrze wbiło mu się w grzbiet, ale go nie spowolniło. Odyniec skręcił gwałtownie i ruszył prosto na Ragnę. Dziewczyna przechyliła się w lewo i szarpnęła wodze, zmuszając Astrid, by w pełnym pędzie obróciła się w stronę szarżującego zwierza. Natarła na dzika z opuszczoną włócznią. Odyniec znowu próbował uskoczyć, spóźnił się jednak i Ragna wbiła mu ostrze prosto w otwarty ryj. Z całej siły chwyciła drzewce, napierając na nie tak długo, aż wystraszyła się, że wypadnie z siodła. Wilwulf zawrócił konia i uderzył jeszcze raz, tym razem mierząc w grubą szyję odyńca. Chwilę później zwierzę zwaliło się na ziemię.
Zdyszani i rumiani z wysiłku, zeskoczyli z koni.
– Dobra robota! – pochwaliła Anglika Ragna.
– To twoja zasługa, pani! – powiedział Wilwulf i pocałował ją.
Przelotny pocałunek w usta, który miał być wyrazem uznania, szybko przerodził się w coś innego. Ragna wyczuła rosnące pożądanie