NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ - Ken Follett страница 26
– Nie – odparła Ragna. – Miałeś swoją szansę. Teraz moja kolej. Milcz.
Gerbert zamilkł.
– Gerbert jest starszym wioski – ciągnęła – i już dawno temu powinien był rozsądzić ten spór. Przypuszczam, że nie zrobił tego za namową swojej żony, Renée, która chciała, by opowiedział się po stronie jej brata, Bernarda.
Renée wyglądała na zmieszaną.
– Ponieważ wszystko to jest po części winą Gerberta, to on odda cielaka. Wiem, że go ma… widziałam na podwórzu. Zrzeknie się go na rzecz Bernarda, a ten odda go Gastonowi. Tak oto długi zostaną spłacone, a winni ukarani.
Od razu wiedziała, że mieszkańcom wioski spodobał się taki werdykt. Zadbała o to, by przestrzegano prawa, lecz zrobiła to w bardzo sprytny sposób. Zobaczyła, że ludzie patrzą na siebie i kiwają głowami. Niektórzy się uśmiechali, nikt jednak nie oponował.
– A teraz – wstała z krzesła – możecie mnie poczęstować kubkiem waszego słynnego cydru. Gaston i Bernard mogą napić się razem i zapomnieć o urazach.
Zrobiło się gwarno, wszyscy bowiem zaczęli rozmawiać o tym, co się wydarzyło. Ojciec Louis podszedł do Ragny.
– Debora była jedną z sędziów w Izraelu – powiedział. – Stąd twój przydomek.
– Otóż to.
– Była jedyną kobietą sędzią.
– Do tej pory tak.
– Dobrze się spisałaś. – Pokiwał głową.
W końcu zrobiłam na nim wrażenie, pomyślała Ragna.
Wypili cydr i opuścili wioskę. W drodze powrotnej do Cherbourga rozpytywała księdza o Guillaume’a.
– Jest wysoki – odparł.
To może okazać się pomocne, przyszło jej do głowy.
– Co go złości?
Spojrzenie Louisa zdradzało, że przejrzał przemyślność jej pytania.
– Niewiele – odrzekł. – Guillaume jest oazą spokoju. Może się zdenerwować, gdy służący okazuje bezmyślność: jeśli jedzenie jest niedobre, siodło luźno przypięte, a pościel w łożu pomięta.
Wygląda na kogoś przesadnie skrupulatnego, pomyślała Ragna.
– W Orleanie mówi się o nim wyłącznie w samych superlatywach – ciągnął ksiądz. Orlean był główną siedzibą francuskiego dworu. – Jego wuj, król, bardzo go lubi.
– Czy Guillaume jest ambitny?
– Nie bardziej niż każdy szlachetnie urodzony młodzieniec.
Była to ostrożna odpowiedź, więc Guillaume był albo przesadnie ambitny, albo wręcz przeciwnie.
– Co go interesuje? Polowania? Hodowla koni? Muzyka? – dopytywała się dalej.
– Miłuje piękne rzeczy. Kolekcjonuje dekorowane emalią brosze i bogato zdobione końcówki pasów. Ma dobry smak. Nie zadałaś mi jednak pytania, które spodziewałbym się usłyszeć od każdej młodej panny.
– Czyli?
– Czy jest przystojny.
– Ach… w tej materii sama muszę zdecydować.
Kiedy wjeżdżali do Cherbourga, zauważyła, że wiatr się zmienił.
– Wasz statek wypłynie wieczorem – zwróciła się do Aldreda. – Za godzinę zacznie się przypływ, ale lepiej będzie, jeśli zawczasu wejdziecie na pokład.
Wrócili do zamku, skąd Aldred zabrał swoją skrzynkę z księgami. Louis i Ragna towarzyszyli mu, kiedy prowadził Dyzmę na nabrzeże.
– Miło było panienkę poznać, lady Ragno – powiedział Aldred. – Gdybym wiedział, że istnieją takie kobiety jak panienka, być może nie zostałbym mnichem.
Była to pierwsza zalotna uwaga, jaką uczynił wobec niej, i wiedziała, że po prostu chciał być miły.
– Dziękuję za komplement – odparła. – Ale i tak zostalibyście mnichem.
Uśmiechnął się smutno, najwyraźniej rozumiejąc, co miała na myśli.
Pomyślała z żalem, że prawdopodobnie nigdy więcej go nie zobaczy.
Wraz z przypływem do przystani zbliżał się statek. Wyglądał jak angielska łódź rybacka. Załoga zwinęła żagiel i statek dryfował w stronę brzegu.
Aldred i jego kuc weszli na pokład łodzi, której załoga odwiązywała cumy i podnosiła kamień kotwiczny. Tymczasem ludzie uwijający się na angielskim statku robili coś dokładnie odwrotnego.
Mnich pomachał do Ragny i Louisa i jego łódź powoli zaczęła odbijać od brzegu. W tym samym czasie ze statku zeszła na ląd niewielka grupa załogantów. Ragna przyglądała się im z ciekawością. Mieli długie wąsy, lecz nie nosili bród, co zdradzało, że są Anglikami.
Jej uwagę przykuł najwyższy z nich. Na oko czterdziestoletni, miał gęstą czuprynę jasnych włosów. Targaną wiatrem niebieską opończę przytrzymywała na szerokich ramionach wymyślna srebrna szpila. Jego pas miał bogato zdobioną srebrną klamrę, a rękojeść jego miecza była inkrustowana cennymi kamieniami. Ragna słyszała, że angielscy złotnicy nie mają sobie równych w całym chrześcijańskim świecie.
Mężczyzna szedł pewnym krokiem, podczas gdy jego towarzysze próbowali za nim nadążyć. Kierował się w stronę Ragny i Louisa, zapewne wnioskując z ich ubrań, że są ważnymi osobami.
– Witamy w Cherbourgu, Angliku – powitała go Ragna. – Co was tu sprowadza?
Mężczyzna ją zignorował i pokłonił się Louisowi.
– Dzień dobry, ojcze – przemówił kiepską francuszczyzną. – Przybyłem porozmawiać z hrabią Hubertem. Jestem Wilwulf, ealdorman Shiring.
*
Wilwulf nie był tak przystojny jak Aldred. Ealdorman miał duży nos i szczękę jak łopata, a jego dłonie i ramiona były oszpecone bliznami. Mimo to wszystkie pokojówki w zamku rumieniły się i chichotały, kiedy je mijał. Cudzoziemcy zawsze byli intrygujący, lecz urok Wilwulfa zasadzał się na czymś więcej. Miał coś wspólnego z jego wzrostem, swobodą, z jaką się poruszał, i jego przenikliwym wzrokiem. Przede wszystkim jednak miał w sobie pewność, która sprawiała, że zdawał się gotowy na wszystko. Patrząc na niego, dziewczyna czuła, że w każdej chwili może bez trudu wziąć ją na ręce i porwać.
Intrygował Ragnę, choć