NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ. Ken Follett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ - Ken Follett страница 32

NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ - Ken Follett

Скачать книгу

tak nie będziesz mógł sprzedać.

      Aldred uznał, że czas kończyć tę rozmowę, i z sercem w gardle popędził Dyzmę.

      Banita jeszcze przez chwilę stał w miejscu, po czym chwiejnym krokiem zszedł z drogi. Aldred minął go, udając obojętność. Korciło go, by zmusić kuca do kłusa, lecz nie chciał okazywać strachu, dlatego pozwolił konikowi truchtać niespiesznie. Cały się trząsł.

      – Chciałbym trochę chleba – usłyszał za sobą głos żebraka.

      Takiej prośby nie mógł zignorować. Jego świętym obowiązkiem było dzielenie się strawą z głodnymi. Sam Jezus rzekł przecież: Paś baranki moje1. Aldred nie mógł odmówić, nawet jeśli bał się o swoje życie. Ściągnął wodze i zatrzymał kuca.

      W jukach miał bochen chleba i kawałek sera. Wyciągnął chleb i podał go banicie. Ten natychmiast odłamał kawałek i wepchnął go do ust przez otwór w rozpadającym się hełmie. Musiał być naprawdę głodny.

      – Podziel się ze swoim przyjacielem – odezwał się Aldred.

      Drugi mężczyzna wyszedł zza krzaków. Naciągnięty na głowę kaptur niemal całkowicie zakrywał mu twarz.

      Żebrak w hełmie spojrzał na niego niechętnie, oderwał jednak kawałek chleba i wręczył mu go.

      – Dziękuję – wybąkał tamten, zasłaniając usta ręką.

      – Nie dziękuj mnie, lecz Bogu, który mnie przysłał.

      – Amen.

      Aldred podał mu ser.

      – Tym też się podzielcie.

      Podczas gdy mężczyźni dzielili się serem, Aldred odjechał.

      Kiedy po chwili obejrzał się za siebie, już ich nie było. Wyglądało na to, że nic mu nie grozi. Wzniósł oczy do nieba i podziękował Bogu. Być może położy się spać głodny, lecz nie przejmował się tym. Był wdzięczny, że dziś Bóg kazał mu poświęcić strawę, nie życie.

      Popołudnie przeszło w wieczór. W końcu po drugiej, północnej, stronie rzeki zobaczył osadę, a w niej sześć chat i kościół. Na zachód od domostw ciągnęło się wzdłuż brzegu pole uprawne. Zobaczył też zacumowaną łódź. Nie był nigdy w Dreng’s Ferry – wyruszając z opactwa, wybrał inną drogę – domyślał się jednak, co to za miejsce. Zsiadł z kuca i zawołał.

      Niebawem pojawiła się dziewczyna. Odcumowała łódź, wsiadła do niej i zaczęła wiosłować na drugi brzeg. Kiedy podpłynęła bliżej, zauważył, że jest pulchna, niezbyt ładna i wyraźnie naburmuszona.

      – Jestem brat Aldred z opactwa w Shiring! – krzyknął.

      – A ja Cwenburg – odparła. – Łódź należy do mojego ojca, Drenga. Podobnie jak karczma.

      A zatem znalazł się we właściwym miejscu.

      – Przeprawa kosztuje ćwierć pensa – dodała dziewczyna. – Ale nie mogę wziąć konia.

      Aldred rozumiał dlaczego. Prymitywna łódź z łatwością mogła się przewrócić.

      – Nie przejmuj się – odrzekł. – Dyzma potrafi pływać.

      Zapłacił ćwierć pensa, rozkulbaczył kuca i ułożył skrzynkę z księgami i siodło na dnie łodzi. Trzymając wodze, siadł obok Cwenburg i delikatnym szarpnięciem zachęcił Dyzmę, by wszedł do rzeki. Kuc wahał się przez chwilę, jakby nie podobał mu się ten pomysł.

      – No już – ponaglił go mnich. W tej samej chwili Cwenburg wiosłem odepchnęła łódź od brzegu i Dyzma wszedł do wody. Gdy zrobiło się głębiej, zaczął płynąć. Aldred trzymał wodze. Nie sądził, żeby zwierzę próbowało uciec, wolał jednak nie ryzykować.

      – Jak daleko stąd do Shiring? – spytał, kiedy przeprawiali się przez rzekę.

      – Dwa dni drogi – odparła dziewczyna.

      Aldred spojrzał w niebo. Słońce stało już nisko. Wieczory o tej porze roku były długie, obawiał się jednak, że przed nastaniem nocy może nie znaleźć drugiego miejsca na nocleg. Lepiej więc będzie, jeśli przenocuje tutaj.

      Gdy dopłynęli na drugi brzeg, poczuł charakterystyczną woń piwa.

      Dyzma znalazł oparcie dla nóg i gdy mnich puścił lejce, kuc wyszedł na brzeg, otrząsnął się z wody i zaczął skubać letnią trawę.

      Z karczmy wyszła kolejna dziewczyna. Wyglądała na czternaście lat, miała czarne włosy i niebieskie oczy i mimo młodego wieku była w ciąży. Aldred zdumiał się, widząc, że nie nosi żadnego nakrycia głowy. Zwykle tylko ladacznice ośmielały się pokazywać włosy.

      – To Blod – rzekła Cwenburg. – Nasza niewolnica. – Blod milczała. – Zna walijską mowę – dodała przewoźniczka.

      Aldred wyjął z łodzi skrzynkę i położył ją na brzegu. Po chwili to samo zrobił z siodłem.

      Gdy Blod podnosiła skrzynkę, przyglądał się jej z niepokojem, lecz zaniosła ją do karczmy.

      – Możecie ją wychędożyć za ćwierć pensa – usłyszał męski głos i odwrócił się.

      Mężczyzna wyszedł z niewielkiego budynku, który był pewnie warzelnią i z którego dobywała się ta silna woń. Wyglądał na trzydzieści lat, a zatem mógł być ojcem Cwenburg. Był wysoki, barczysty i nieco podobny do Wynstana, biskupa Shiring, a jeśli Aldred dobrze pamiętał, właściciel karczmy, Dreng, był kuzynem biskupa. Mężczyzna utykał.

      Przyjrzał się mnichowi oczami blisko osadzonymi po obu stronach długiego nosa i uśmiechnął się nieszczerze.

      – Ćwierć pensa to niewiele – dodał. – Kiedy była świeża, kosztowała pensa.

      – Nie – odparł Aldred.

      – Nikt jej nie chce. To dlatego, że jest ciężarna, głupia krowa.

      Aldred nie mógł tego dłużej słuchać.

      – Jest ciężarna, boście nią kupczyli wbrew temu, co nakazuje Bóg.

      – Ona to lubi, w tym cały problem. Baby zachodzą w ciążę tylko wtedy, kiedy im się to podoba.

      – Tak?

      – Wszyscy to wiedzą.

      – Ja nie wiem.

      – Wy nie macie pojęcia o takich rzeczach. Jesteście mnichem.

      Aldred spróbował przełknąć zniewagę, jak przykładny chrześcijanin.

      – To prawda – przyznał i skłonił głowę.

      Okazywanie pokory

Скачать книгу