Córka. Anne B. Ragde
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Córka - Anne B. Ragde страница 3
Widział je oczyma wyobraźni, wielkie białe zamrażarki, przypominające wysokie trumny, stojące na zimnej i nierównej betonowej podłodze w piwnicy w Neshov, jedna osuszona i pusta, z wtyczką wyjętą z kontaktu. Pomyśleć, że Anna mogłaby to zobaczyć. I że mogłaby się dowiedzieć, że jej imieniem został nazwany pies. Ale z ogórkiem radziła sobie naprawdę pierwszorzędnie.
Z czystej łaski wziął sobie gruby plaster ogórka, złapał kawałek chrupkiego chleba, nie miał ochoty na żadną z tych rzeczy, ale akurat te półmiski stały najbliżej, maselniczka była za daleko, a nie chciał prosić nikogo, żeby mu ją podał, chciał poczekać, aż Petra sama to zrozumie, dzisiaj to ona pomagała im przy śniadaniu.
Zapewne to wspomnienia z wojny są u staruszków przyczyną braku entuzjazmu dla krojonych warzyw, zastanawiał się nadal, upijając spory łyk kawy, żeby zmiękczyć nieco suchy chleb, przycisnął sobie rozmoczoną kromkę językiem do protezy w górnej szczęce, a ser i plaster ogórka przykleiły ją mocniej do podniebienia.
Ciekawe, kto wpadł na pomysł robienia chleba, który należało chrupać, zamiast zjeść go normalnie na miękko, to musiał być jakiś Szwed, komplikowanie prostych rzeczy było dla Szwedów typowe, norweską tradycją były chrupkie, cienkie placki, a nie jakiś tam chrupki chlebek. Cienkie placki były łatwe do zjedzenia, delikatne i uległe w ustach, a to preferowanie owoców, a nie warzyw w oczywisty sposób musiało mieć związek z wojną, w tamtych czasach przez lata tego brakowało i dlatego ludzie, kiedy już w końcu mogli, rzucili się na owoce.
On sam przeżył całe swoje życie, nie mogąc napawać się ani jednym, ani drugim, ani słonym smakiem, ani słodkim, zawsze chodziło tylko o to, żeby jak najszybciej najeść się tym, co Anna postawiła na stole, a potem prędko od niego odejść i ukryć się bezpiecznie w fotelu w salonie.
Teraz chciał wziąć sobie jajko. Wytęskniony niedzielny rarytas w Neshov, a tutaj jajka były na porządku dziennym, podawano je zawsze na śniadanie, gotowane, sadzone albo w postaci jajecznicy, czysty luksus, którego ciągle nie był w stanie uznać za oczywistość. Codziennie bez wyjątku tak samo cieszyła go myśl o tym błogosławionym jajku, ale nikomu o tym nie wspomniał poza Margidem, który od razu zrozumiał, co miał na myśli.
– Codziennie dostajemy jajka.
– Zasługujesz na nie. Jeszcze tego by brakowało, żeby nie – odparł Margido, uciekając wzrokiem w bok.
Ale Tormod nigdy nie zdradził się przed nikim innym, jak bardzo cieszy go uczucie, jakby codziennie dostawał niedzielne śniadanie, bo przecież mogło się zdarzyć, że każdy Norweg w każdym zakątku tego kraju jadał jajka na śniadanie we wszystkie dni tygodnia, co więcej, może robili tak wszyscy ludzie jak świat długi i szeroki, może jajko było zwykłą, oczywistą sprawą, nie miał o tym pojęcia. Więc gdyby przyznał się głośno do swojej radości, to być może od razu zrozumieliby, w jakich strasznych warunkach żył, i zaczęliby go żałować.
Petra jak zawsze natychmiast wiedziała, czego potrzebuje, i nie okraszała tego żadną litością. Pewnym ruchem sięgnęła po dwie połówki jajka i położyła je na jego talerzu, przechyliła się przy tym ponad jego prawym ramieniem, pachniała czysto i ładnie, chociaż tyle wokół nich biegała; dzisiaj pomagała im wspólnie z Hannelore i jeszcze dwiema nowymi opiekunkami.
Przekrojone na pół jajko leżało teraz na jego talerzu, kołysząc się leciutko na gładkiej porcelanie, dwie lśniące bielą połówki z matowym słonecznym okiem pośrodku, takie piękne, pomyślał sobie, tego żółtego koloru nie da się z niczym porównać.
– Bardzo dziękuję – powiedział.
Uśmiechnął się w głębi duszy, że tak często pogrąża się we własnych myślach, albo raczej, ujmując rzecz dokładniej, że może sobie pozwolić na pogrążanie się we własnych myślach, gdzie od zawsze czuł się najlepiej. Jego myśli były osobliwe i różnorodne, każda delikatnie muskała następną, myślał o Torunn, Torze i Margidzie, o zamrażarkach i o tym, jak bardzo się cieszy, że jest tutaj i że nikt go o nic nie męczy, pewnie dali sobie spokój, bo udawał, że słabo słyszy, i prawie nigdy im nie odpowiadał. A ponieważ nie zawsze przychodził zjeść posiłek przy wspólnym stole i zamiast tego prosił o jedzenie do pokoju, wszyscy w końcu domyślili się, że wolałby być pozostawiony w spokoju. Albo może zupełnie ich to nie obchodziło, bo zapewne mieli więcej niż dość swoich spraw.
Właśnie znów pojawiła się przy nim Petra, tym razem z termosem z kawą i kromką chleba. Położyła mu na spodeczku dwie kostki cukru, a kromkę chleba umieściła na talerzu obok jajka i chrupkiego chleba.
– Bardzo dziękuję – rzekł, wpatrując się z zadowoleniem w prawie pusty kubek z kawą, napełniany teraz brązowym, parującym płynem, który wznosząc się od dna, zdawał się tańczyć między ściankami kubka.
– Bardzo dziękuję – powtórzył raz jeszcze, a ona odpowiedziała mu lekkim uściśnięciem ramienia.
– Chyba zaraz coś się będzie działo – rzekła, ruszając z termosem dalej. – Musisz być czujny, Tormodzie!
– Tak, zobaczę wszystko na komputerze – powiedziała Olaug i wiercąc niecierpliwie pupą na krześle, przestawiła sobie kubek z kawą bliżej talerza, a potem wydłubała z koszyka kromkę razowego chleba.
– To dlatego moja wnuczka wkrótce przyjedzie – mówiła dalej. – Oczywiście nie ta, co urodziła dziecko, tylko jej siostra. I zabierze ze sobą komputer. Żebym mogła zobaczyć ten cud. W internecie. Z Australii. Kurczę, zostałam prababcią! Chyba należy stwierdzić, że czas mojej młodości definitywnie się skończył.
W internecie z Australii… W uszach Tormoda brzmiało to jak jakaś herezja.
Ale Olaug nie była zdezorientowana ani nie wyobrażała sobie różnych rzeczy tak jak wielu innych tutaj, którzy ledwo odróżniali sen od jawy, na pewno dlatego, że całymi dniami drzemali; to, co mówiła Olaug, zazwyczaj było prawdą, i zapewne teraz również tak było, o ile dokładnie przed sekundą nie dopadła jej demencja, ale nie sądził, żeby to mogło się zdarzyć, chociaż jak zawsze wyglądała nader nieporządnie, z różową czaszką błyszczącą pod ostatnimi kosmykami włosów, które jej jeszcze zostały i przez które mogła przeciągnąć grzebieniem, i z małymi, srebrnymi kuleczkami, które niczym ołowiane ciężarki zwisały z jej wyciągniętych, pomarszczonych małżowin usznych, sprawiając wrażenie, jakby w każdej chwili mogły się urwać.
Od pierwszego dnia swojego pobytu tutaj polubił Olaug, nigdy wcześniej nie spędzał czasu w towarzystwie takiej osoby. Zawsze głośno i jasno wyrażała to, co wszyscy i tak myśleli, ale unikali rozmów na ten temat, na przykład o śmierci oraz woniach i dźwiękach ciał innych ludzi, wypowiadała się o tych sprawach na głos, a wtedy wszyscy zwracali na nią szeroko otwarte oczy.
– Przestań w końcu tak cholernie pierdzieć! – potrafiła znienacka odezwać się do sąsiada przy stole podczas popołudniowej kawy. – Jest nas tu więcej kandydatów do oddychania tym