Córka. Anne B. Ragde

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Córka - Anne B. Ragde страница 6

Córka - Anne B. Ragde Arcydzieła literatury norweskiej

Скачать книгу

telefon z kieszeni tak pospiesznie, że na ziemię wypadła zapalniczka. Nie miała teraz czasu z nikim rozmawiać, nawet z pracownikami biura pogrzebowego. Zerknęła pospiesznie na wyświetlacz i odetchnęła z ulgą, widząc, że spokojnie może odrzucić połączenie, numer nic jej nie mówił i był podejrzanie długi, to właśnie przed takimi numerami wszystkich tu ostrzegano, ponoć wystarczyło tylko odebrać i rzucić do słuchawki niewinne „halo”, by nabić sobie koszmarnie wysoki rachunek. Torunn nacisnęła klawisz „odrzuć”.

      – Ej, ale proszę chwilę poczekać!

      Usłyszała, jak jej głos niesie się echem po wybrukowanym podwórzu. Maszt musiał wyglądać idealnie, przez wzgląd na dziadka, miał stać prosto, nie mogło być mowy o choćby milimetrowym marginesie błędu. Ależ on był biały! Tak nowiutki, że wręcz nieprzyjemnie się na niego patrzyło. W gospodarstwie nie było ani jednego równie nieskazitelnego przedmiotu, w każdym razie na pewno nie tu, na podwórzu.

      – Stoi prosto – stwierdził facet z północy, wskazując skinieniem głowy jednego z Polaków.

      – Ale proszę pozwolić sprawdzić to mnie! – zawołała Torunn, stwierdzając, że jej głos brzmi, jakby coś go nagle tłumiło. Powietrze w ciągu zaledwie pół minuty przesyciło się wilgocią. Wszystkie dźwięki były teraz spłaszczone, zdawały się w nim tonąć.

      – Pierdolona morska mgła! – rzucił facet z północy. – Najgorsze, kurwa, co może być. Zupełnie jakby ktoś bez ostrzeżenia przykrywał ludzi mokrym kocem. Halo, długo jeszcze będzie się pani gapić na ten jebany maszt? Bo mnie się już nie chce tu siedzieć.

      – Tu nigdy nie ma morskiej mgły – odparła Torunn. – Jesteśmy za daleko od brzegu.

      – Nie słyszę, co pani mówi.

      – TU NIGDY NIE MA MORSKIEJ MGŁY! JESTEŚMY ZA DALEKO!

      – O to też będzie się pani wykłócać?

      Zdawało jej się, że zaczęło mżyć. Ale to nie była mżawka, tylko coś w rodzaju zasłony utkanej z musztardowożółtych, drobnych kropelek, rozścielającej się nad całym gospodarstwem. Wyglądało to tak, jakby ktoś spryskał farbą w sprayu wszystko i wszystkich: Annę, mężczyzn montujących maszt, rośliny, słupki ogrodzenia i owady, Torunn w życiu nie widziała czegoś tak dziwnego, komary krążyły wokół faceta z północy na wpół utopione, opadając bezradnie coraz bliżej ziemi.

      Żółtawa chmura przyszła tak nagle, napłynęła leniwie, lecz mimo to bez ostrzeżenia. Nic już nie było czarne ani białe, wszystkie kolory zostały zgaszone, powietrze falowało, pulsowało i lśniło od drobnych kropelek przypominających roje wszy.

      Czyli tak wyglądała morska mgła. Musiała pojawić się właśnie teraz, w chwili, gdy Torunn stała na podwórzu własnego gospodarstwa, usiłując odgrywać rolę zdecydowanej i pewnej siebie właścicielki ziemskiej.

      Wiedziała, że wszyscy mieszkańcy wybrzeża nie cierpią morskiej mgły. Ale przecież tutaj nie było bezpośredniej strefy przybrzeżnej. żeby dotrzeć do morza, trzeba było pokonać zarówno Korsfjorden, jak i ujście Trondheimsfjorden. Korsfjorden chyba zasysał tę mgłę z pełnego morza z okolic Hitra i jeśli tylko przez dłuższy czas powietrze było ciepłe, a woda pozostawała lodowata, zrzucał po prostu mgłę na ląd. Cała ta sprawa z pogodą i klimatem stała się taka nieprzewidywalna.

      – Stoi krzywo. Niedużo. Ale jednak – odezwała się w stronę gęstej mgły.

      – Zadbamy oczywiście, żeby maszt stał solidnie – odparł facet. – W zasadzie to nasza praca, mamy odpowiednie instrumenty pomiarowe. Proszę popatrzeć.

      Pokazał jej mały plastikowy gadżet, na którym świeciły i migały zielone i czerwone lampki, stanowiące dowód na to, że technika jest znacznie pewniejsza niż jej wrażenia wzrokowe. Facet miał gęste lśniące czarne włosy, takie same wystawały mu też z dziurek od nosa, jakby ukrywało się w nich małe zwierzątko futerkowe, widziała to nawet z odległości kilku metrów i bezwiednie odsunęła się od niego o kolejne dwa kroki.

      – Nie zamierzałam… Ale czy jednak nie jest ciut krzywo? Odrobinę?

      – Nie. To ta jebana mgła panią zwodzi. Tak zostaje.

      Stała z opuszczonymi ramionami, patrząc, jak kontynuują pracę.

      – Poza tym bardzo się cieszę, że dało się wykorzystać ten stary kamienny fundament – powiedziała. Musiała najpierw odchrząknąć, miała uczucie, jakby oddychała do papierowej torby, tak zazwyczaj czuje się człowiek tuż przed omdleniem.

      – Jest w nim coś szczególnego?

      – Wiekowość. Stanowi część historii gospodarstwa. To pozostałość po maszcie flagowym, który stał tu wcześniej – odpowiedziała.

      – Niech nam pani da tu spokojnie pracować.

      Przyjrzała mu się uważnie, szukając wzrokiem obrączki, i faktycznie, zobaczyła ją w chwili, gdy zmieniał rękę trzymającą maszt. Obrączka była wąska i zniszczona, głęboko wbita w skórę na palcu. A zatem istniała na świecie kobieta, która co rano budziła się obok niego. Każdy kogoś miał, pomyślała sobie, nawet ten wkurwiony facet ze zwierzęcą sierścią wystającą z dziurek od nosa.

      Szare kamienie były ułożone równiutko w czworokąt u stóp masztu. Pokruszony cement, który scalał je ze sobą, został teraz zastąpiony solidnym betonem.

      Zapewne to Tallak, albo może nawet jego ojciec – najprawdopodobniej również noszący imię na literę „T” – własnoręcznie wybrał te kamienie, pomyślała sobie, a potem ułożył je w starannie przemyślaną, trójwymiarową układankę, podobną do najniższej części fundamentu pod stodołą, tyle że tam użyto znacznie większych kamieni. Zarówno murek pod stodołą, jak i fundament masztu flagowego były obficie porośnięte mchem. To takie piękne, myślała za każdym razem, spoglądając w ich stronę; piękne i w deszczu, i w słońcu, i przy każdym możliwym świetle, zielona świeżość na tle szarych nierównych wiekowych kamieni. Musi pamiętać, żeby zapytać dziadka, jak miał na imię ojciec Tallaka. Jej pradziadek.

      Facetowi z północy towarzyszyli dwaj Polacy, ci sami, którzy kilka tygodni temu wykonali tutaj prace w betonie. Dziwnie to wyglądało, kiedy wjechali tu z załadowanym z tyłu długim masztem, była wtedy na podwórku i obserwowała wjazd masztu, który teraz stał, dumnie wskazując na niebo. Szkoda, że dziadek nie mógł przyjechać, żeby być świadkiem tej ceremonii, ale zadzwonili tak nagle, mieli wszystko gotowe i chcieli zjawić się w ciągu godziny, o ile będzie w domu, a przecież była. Po ich telefonie ogarnęło ją przykre rozdygotanie, chociaż nie rozumiała dlaczego. Nic takiego nie czuła, kiedy Polacy pracowali przy szalunkach i wylewaniu betonu pod fundament.

      – I proszę – powiedział facet z północy – będzie tu stał do końca świata. Mimo wszystko przyślę chłopaków za jakiś miesiąc, żeby dokręcili śruby. Nie będę uprzedzał, nie musi pani być w domu, sami to zrobią.

      – Świetnie. Dziękuję.

      Maszt flagowy stał teraz biały, wyprostowany i pusty, metalowa kula na górze była ledwie widoczna we mgle. Lina przeznaczona do wciągania i opuszczania flagi

Скачать книгу