Córka. Anne B. Ragde

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Córka - Anne B. Ragde страница 7

Córka - Anne B. Ragde Arcydzieła literatury norweskiej

Скачать книгу

fundament.

      – Fajny pies. Husky?

      Spojrzała zaskoczona na faceta z północy.

      – Tak, to husky – potwierdziła.

      – Nie szczeka ani nie truje dupy, ani nic takiego?

      – Ma pan na myśli, tak jak ja? Pewnie to ją trochę przytłoczyło. Ci robotnicy pracujący w gospodarstwie. Chyba odrobinę straciła rezon.

      – Pani jest przecież sama… robotnicą? Skoro prowadzi pani gospodarstwo?

      – Jasne, że tak. Ale zazwyczaj jestem tu tylko z psem. Nic więcej nie miałam na myśli.

      – Jak ma na imię?

      – Anna.

      – Ludzkie imię, aha. Jeśli o mnie chodzi, to psy powinny mieć psie imiona. Mogę ją pogłaskać?

      – Lepiej nie.

      Niech już w końcu odjadą, miała tego dosyć, dokręcą już sami, nie ma siły dalej rozmawiać z tym durniem, chociaż chwalił Annę, a Polacy ani razu nie podnieśli na nią wzroku, także wtedy, kiedy pracowali przy fundamencie, nawet gdy zaproponowała im kawę. Potrząsnęli tylko głowami, wskazując szybkim, nonszalanckim ruchem na swoje auto, skąd po nagłej decyzji, że właśnie nadeszła pora lunchu, faktycznie wyjęli termosy i małe plastikowe woreczki z kanapkami. Obaj mieli wytarte niebieskie kurtki, lekko wystrzępione przy nadgarstkach. Przywieźli też dużą papierową torbę pełną jabłek, chrupali je, otwierając szeroko usta, a jednocześnie prowadząc po polsku ożywioną pogawędkę, stała w zaciszu kuchni, obserwując ich przez otwarte okno i myśląc o tym, że wydają się tacy beztroscy, i że na pewno się myli. Prawdopodobnie siedzieli tam pozbawieni smutków tylko dlatego, że pozostawili swoje rodziny daleko w Polsce, o której słyszała, że jest na skraju załamania gospodarczego, więc co mogli zrobić innego, niż wyjechać do pracy w Norwegii, zarabiać pieniądze, chrupać jabłka, nikt nie miał prawa więcej od nich oczekiwać. A właśnie, Polacy pracujący u Erlenda żarli całe cebule, tak samo jak ci tutaj jabłka, Erlend opowiadał o tym, kiedy przyjechał na pogrzeb Margida. Na szczęście ominął ją ten widok, usta tych Polaków z Danii musiały chyba być przeżarte sokiem z cebuli, na samą myśl o tym dostawała mdłości.

      Kiedy w końcu ruszyli, pomachała im z uśmiechem, facet z północy znów był obrażony, bo nie pozwoliła mu pogłaskać Anny. Torunn odkleiła uśmiech od twarzy dokładnie w chwili, kiedy zniknęli jej z widoku, i zwróciła oczy na dzieło dnia. Mgła podniosła się równie szybko, jak się pojawiła, słońce wypalało wilgoć, która po niej pozostała, widziała teraz wyraźnie błyszczącą kulę na szczycie masztu, jej blask na pewno był dostrzegalny w całej okolicy wokół Byneset.

      Wreszcie flaga znów zawiśnie nad Neshov.

      Pierwszego dnia Świąt Wielkanocnych, w dzień wyzwolenia i siedemnastego maja, a także w Zielone Świątki i to jakieś święto z okazji rozwiązania unii na początku czerwca, nie do końca pamiętała, jakie, no i w pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Oczywiście jeszcze wszystkie urodziny członków rodziny królewskiej, ale wtedy chyba nie miała obowiązku, tylko możliwość, tego też nie była do końca pewna. Po śmierci Margida zaczęła bardziej interesować się wszystkimi zasadami związanymi z wywieszaniem flagi. Oczywiście trzeba było wciągnąć flagę w przypadku pogrzebu w najbliższej rodzinie, ale wtedy tylko na taką wysokość, żeby nad flagą wystawała jedna trzecia masztu.

      Następny pogrzeb to pewnie będzie pogrzeb dziadka. Ale już wcześniej tak myślała, a tymczasem umarł Margido.

      Stała tu teraz, dziedziczka na gospodarstwie, u stóp swojego nowego masztu flagowego, niemal w oczekiwaniu na okazję do wywieszenia na jego szczycie barw narodowych. Do tego momentu będzie tam powiewała chorągiewka, jako że wciągnięcie chorągiewki „to nie jest wielka robota”, jak powiedział dziadek. Chorągiewka mogła wisieć przez całą dobę, sygnalizując, że w gospodarstwie ktoś mieszka, natomiast dużą flagę należało wciągać i opuszczać w godzinach dokładnie określonych na podstawie wschodu i zachodu słońca, inaczej człowiek dopuściłby się obrazy majestatu.

      Dziadek opowiadał, że z werandy przy pokoju dziennym w domu opieki może zobaczyć szczyt masztu. Ale nagle przyszło jej na myśl, że chce poczekać z wciągnięciem chorągiewki.

      Tak, wstrzyma się z tym do dnia, w którym będzie mogła przywieźć tu dziadka. Zrobią to razem. Przyrządzi do kawy kogel-mogel i będzie trochę jak w święto narodowe, takie małe obchody.

      Chorągiewka ciągle jeszcze leżała w plastikowym opakowaniu na podłodze przy wejściu. To na pewno też była obraza majestatu.

      Ruszyła powoli w stronę Anny, która stała przywiązana do drzewa pośrodku podwórka.

      Kiedy Torunn była już blisko, pies podniósł się spokojnie i z gracją przysiadł na tylnych łapach, Torunn uklękła obok, postawiła sobie łapy Anny na ramionach, zanurzyła twarz w futrze na szyi suki i zaczęła płakać.

      Stary maszt flagowy tkwił tam sobie po prostu, zniszczony i pełen drzazg, niemal zlewając się z resztą gospodarstwa.

      Nowy wyróżniał się tak mocno, że każdy musiał zwrócić na niego uwagę. Stał tam i się pysznił, sprawiając wrażenie, jakby miał coś ważnego i wzniosłego do zakomunikowania, z równą mocą, jak robiły to co niedziela dzwony kościelne w Byneset, wszyscy widzieli go nawet z dużej odległości, ludzie mogli zacząć snuć przypuszczenia, że w Neshov najwyraźniej zamieszkał prawdziwy gospodarz. Taki, który nie skąpi środków i odważnie zainwestował w elegancki maszt flagowy.

      Dopiero teraz przyszło jej to do głowy.

      Nie myślała o tym, kiedy po raz pierwszy przekręciła klucz w zamku głównego budynku w gospodarstwie i stanęła na jego progu jako prawowita właścicielka. Ani wtedy, kiedy mocowała tabliczkę ze swoim nazwiskiem na drzwiach ganku. Ani wówczas, kiedy spała tutaj po raz pierwszy.

      Przepełniało ją oczekiwanie, niezłomne przeczucie, że to właściwa decyzja, wreszcie właściwa, i ogarnęła ją radość z tego powodu.

      I akurat teraz nadeszła ta chwila, w jakieś przypadkowe środowe popołudnie, kiedy kupna pizza rozmrażała się na kuchennym blacie, a piekarnik od co najmniej dwóch godzin grzał się z pełną mocą. Dopiero teraz po raz pierwszy kucnęła obok psa jak dzieciak i rozpłakała się żałośnie prosto w białe futro Anny.

      Miała uczucie, jakby nowy maszt flagowy zespalał ją na zawsze z tą ziemią, tym gospodarstwem, z tymi wszystkimi pokoleniami patrzącymi tutaj z nadzieją w przyszłość, która teraz stała się przeszłością.

      Miała czterdzieści lat. Bezdzietna singielka bez wykształcenia, pomyślała sobie, mocno siąkając nosem, Anna nadal stała wsparta łapami o jej ramiona i usiłowała polizać ją po uchu, ale ciągle trafiała tylko we włosy.

      Margrete była jej jedyną przyjaciółką i mieszkała w Oslo. Margida też już nie miała. Nie mogła szukać oparcia w dziadku, był na to zbyt kruchy i zanadto zajęty swoim własnym, małym życiem. Musiała sama stworzyć sobie oparcie. Poszukać kamieni i ułożyć je gęsto jeden obok drugiego, aż staną się jednolitym fundamentem. To ona musiała dawać oparcie dziadkowi, a nie odwrotnie.

      – Idiotko – powiedziała głośno. – Przestań

Скачать книгу