Dom dzienny, dom nocny. Olga Tokarczuk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dom dzienny, dom nocny - Olga Tokarczuk страница 10
„Panie A. Mos, czy czasem się panu coś śni?”, zapytała niepewnie i od razu wiedziała, że zrobiła błąd. Mężczyzna roześmiał się, uderzył otwartymi dłońmi w pasiaste uda i popatrzył na nią ironicznie, jak jej się zdawało.
„A to dopiero, przychodzi pani do nieznajomego faceta i pyta pani, czy mu się coś śni. To jak sen, jak sen…”
„Ja pana znam”.
„Tak? A skąd to pani mnie zna, a ja pani nie? Ach, może się znamy z imprezy u Jasia? U Jasia Latki”.
Pokręciła przecząco głową.
„Nie? No to skąd?”
„Panie A. Mos…”
„Mam na imię Andrzej. Andrzej Mos”.
„Krystyna Popłoch”, powiedziała.
Oboje wstali, podali sobie ręce i usiedli zakłopotani.
„No więc…”, odezwał się po chwili.
„Nazywam się Krystyna Popłoch…”
„To już wiem”.
„… mam trzydzieści lat, pracuję w banku i pełnię odpowiedzialną funkcję. Mieszkam w Nowej Rudzie, wie pan, gdzie to jest?”
„Gdzieś koło Katowic”.
„Wcale nie. To w województwie wrocławskim”.
„Aha”, powiedział nieuważnie. „Nie napije się pani piwa?”
„Nie, dziękuję”.
„No to ja się napiję”.
Wstał i poszedł do kuchni. Krysia zobaczyła na meblościance maszynę do pisania i wkręcony w nią papier. Nagle pomyślała, że tam jest napisane, co ma teraz zrobić, jak to powiedzieć, i nawet podniosła się, ale Andrzej Mos wrócił z butelką piwa w ręku.
„Prawdę mówiąc, myślałem, że pani jest z Częstochowy. Nawet wydawało mi się przez chwilę, że panią znam”.
„Tak?”, ucieszyła się Krysia.
„Nawet myślałem, że…”, jego oczy zabłysły. Pociągnął z butelki spory łyk.
„Że co?”
„Wie pani, jak to jest. Nie pamięta się wszystkiego. Nie zawsze. Może między nami coś było? Na imprezie u…”
„Nie”, powiedziała szybko Krysia i poczuła, że robi się czerwona. „Nigdy pana przedtem nie widziałam”.
„Jak to, mówiła pani, że mnie zna?”
„No tak, ale tylko pana głos”.
„Mój głos? Boże, co pani kombinuje? Ja chyba śnię. Przychodzi do mnie lala, twierdzi, że mnie zna, ale widzi mnie pierwszy raz w życiu. Zna tylko mój głos…”
Nagle znieruchomiał z butelką przy ustach i wpił się w Krysię wzrokiem.
„Już wiem. Pani jest z UB. Znasz mój głos, bo podsłuchujesz moje telefony, tak?”
„Nie. Pracuję w banku…”
„Dobra, dobra, ale ja już dostałem paszport i wyjeżdżam. Wyjeżdżam, rozumiesz? Do wolnego świata. Pakuję się, jak widzisz. To już koniec, nic mi nie możecie zrobić”.
„Niech pan nie…”
„Czego chcesz?”
„Pan mi się śnił. Znalazłam pana przez książkę telefoniczną”.
Mężczyzna zapalił papierosa i wstał. Zaczął chodzić po zagraconym pokoju od okna do drzwi. Krysia wyciągnęła z torebki dowód osobisty i położyła otwarty na stole.
„Niech pan popatrzy, nie jestem z żadnego UB”.
Nachylił się nad stołem i obejrzał dokument.
„To niczego nie wyjaśnia”, powiedział. „Przecież w dowodzie nie wpisuje się, że ubek”.
„Co mam zrobić, żeby mi pan uwierzył?”
Stanął nad nią i palił papierosa.
„Wie pani co? Robi się późno. Ja zaraz mam zamiar wyjść. Jestem umówiony. Poza tym pakuję się. Muszę pozałatwiać różne ważne sprawy”.
Krysia wzięła ze stołu swój dowód i włożyła go do torebki. Gardło jej się zacisnęło boleśnie.
„To ja już pójdę”.
Nie protestował. Odprowadził ją do drzwi.
„Więc śniłem się pani?”
„Tak”, powiedziała, wsuwając pantofle.
„I znalazła mnie pani przez książkę telefoniczną?”
Kiwnęła głową.
„Do widzenia. Przepraszam”, powiedziała.
„Do widzenia”.
Zbiegła po schodach i znalazła się na ulicy. Szła w dół do dworca i płakała. Tusz z rzęs rozpuszczał się i szczypał w oczy; to dlatego świat rozmazał się na świetliste, kolorowe plamy. W kasie powiedzieli jej, że ostatni pociąg do Wrocławia już odjechał. Następny był rano, więc poszła do dworcowego baru i zamówiła herbatę. Nic nie myślała, patrzyła tylko na pływający monotonnie plasterek cytryny. Z peronów do wnętrza dworca wpływała mglista wilgotna noc. To nie dowód, żeby nie wierzyć snom, pomyślała w końcu Krysia. One zawsze mają sens, nigdy się nie mylą, to świat realny nie dorasta do porządku snu. Książki telefoniczne kłamią, pociągi obierają niewłaściwe kierunki, ulice wyglądają zbyt podobnie, mylą się litery w nazwach miast, ludzie zapominają własne imiona. Tylko sen jest prawdziwy. Wydało jej się, że znowu słyszy ten ciepły, pełen miłości głos w lewym uchu.
„Zadzwoniłem na informację. Ostatni pociąg do tej pani Nowej Rudy już odszedł”, powiedział Andrzej Mos i usiadł przy jej stoliku. Na mokrej ceracie narysował palcem krzyżyk. „Rozmazała się pani”.
Wyciągnęła z torebki chusteczkę, pośliniła rożek i wytarła powieki.
„A więc śniłem się pani? To niezrozumiałe wyróżnienie tak śnić się komuś, kogo się nie zna, kto mieszka na drugim końcu kraju… No i co tam było w tym śnie?”
„Nic. Tylko pan do mnie mówił”.
„Co mówiłem?”
„Że jestem niezwykła i że mnie pan kocha”.
Pstryknął