Morderców tropimy w czwartki. Richard Osman
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Morderców tropimy w czwartki - Richard Osman страница 16
Donna w milczeniu, powoli, splata ręce i opiera na nich podbródek. Bardzo uważnie przygląda się Elizabeth, wreszcie zabiera głos.
– Jest już zespół prowadzący śledztwo w sprawie zabójstwa Currana. Zespół o wysokich kwalifikacjach. Niedawno zaniosłam im herbatę. Nie mają wakatu dla posterunkowej, która cmoka z niezadowoleniem za każdym razem, kiedy ktoś poprosi ją o zrobienie ksero. Chyba nie do końca rozumie pani, jak wygląda praca w policji.
Elizabeth notuje jej słowa i mruczy:
– Hm, możliwe. To musi być bardzo skomplikowane. Ale ileż przy tym emocji.
– Mnóstwo – przytakuje Donna.
– Podobno ktoś go uderzył. Dużym kluczem francuskim. Możesz to potwierdzić?
– Bez komentarza.
Elizabeth przerywa pisanie i znów unosi wzrok.
– Nie chciałabyś brać w tym udziału?
Donna zaczyna bębnić palcami po stole.
– Okay. Załóżmy, że chciałabym brać udział w śledztwie w sprawie morderstwa…
– No właśnie, załóżmy. Zacznijmy od tego i zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi.
– Wie pani, jak wygląda praca w wydziale zabójstw? Nie mogę ot tak poprosić, by dołączono mnie do konkretnego śledztwa.
– Tym się nie martw, Donno – uśmiecha się Elizabeth. – To już my załatwimy.
– Wy?
– Właśnie.
– Jak?
– Zawsze znajdzie się jakiś sposób, prawda? Ważne, czy w to wchodzisz. Jeżeli uda nam się wszystko załatwić.
Donna spogląda na ciężkie drzwi. Są starannie zamknięte.
– Kiedy możecie to zrobić?
Elizabeth spogląda na zegarek i lekko wzrusza ramionami.
– Za jakąś godzinę.
– I wszystko, co powiem, zostanie między nami?
Elizabeth kładzie palec na ustach.
– W takim razie chcę. Tak. Proszę. – Donna unosi dłonie i mówi otwarcie i szczerze: – Marzę o tym, żeby ścigać morderców.
Elizabeth z uśmiechem chowa notes do kieszeni.
– Znakomicie. A więc właściwie odczytałam sytuację.
– A co pani będzie z tego miała? – pyta Donna.
– Nic. To przysługa dla nowej przyjaciółki. Może od czasu do czasu zadamy ci pytanie w sprawie śledztwa. Tylko po to, aby zaspokoić ciekawość.
– Wie pani, że nie wolno mi zdradzić niczego poufnego? Na to nie mogę się zgodzić.
– Nic nieprofesjonalnego, obiecuję. – Elizabeth robi znak krzyża. – Słowo sługi bożej.
– Powiedziała pani: za godzinę?
– Mniej więcej. – Elizabeth znów spogląda na zegarek. – Zależy, czy na drodze będą korki.
Donna kiwa głową, jakby słowa te brzmiały najzupełniej sensownie.
– A co się tyczy tamtej małej przemowy. Nie wiem, czy chciała pani zrobić na mnie wrażenie, czy też popisać się przed przyjaciółką, ale były to raczej oczywistości.
Elizabeth przyjmuje do wiadomości ten punkt widzenia.
– Oczywistości, ale prawdziwe, kochanie.
– Nie do końca. Jednak nie jest pani panną Marple, prawda?
– O, nie – wtrąca Joyce. – Przecież ten chłopiec, Mark, jest gejem. Musisz być ślepa, Elizabeth, jeśli tego nie widzisz.
– Dobrze, że ma siostra ze sobą przyjaciółkę – uśmiecha się Donna. Podoba jej się, że Elizabeth także próbuje ukryć uśmiech.
– Swoją drogą, potrzebny mi twój numer komórki – oznajmia Elizabeth. – Nie chcę udawać ofiary przestępstwa za każdym razem, gdy będę musiała się z tobą zobaczyć.
Donna przesuwa po stole wizytówkę.
– Mam nadzieję, że to numer prywatny, nie służbowy – mówi Elizabeth. – Zawsze dobrze mieć trochę prywatności.
Policjantka spogląda na nią, kręci głową, wzdycha i dopisuje na wizytówce jeszcze kilka cyfr.
– Doskonale! – woła Elizabeth. – Mam przeczucie, że wspólnymi siłami wyjaśnimy, kto zabił Tony’ego Currana.
Donna wstaje.
– Mam spytać, w jaki sposób dołączy mnie pani do zespołu śledczych, czy też lepiej, żebym tego nie wiedziała?
Elizabeth patrzy na zegarek.
– Nie musisz się niczym martwić. Ron i Ibrahim właśnie się tym zajmują.
Joyce czeka, aż Elizabeth wstanie, po czym znów nachyla się nad magnetofonem.
– Przesłuchanie zakończone. Godzina dwunasta czterdzieści siedem.
19
Nadkomisarz Chris Hudson skręca w długi, szeroki podjazd prowadzący do Coopers Chase. Ruch na drodze był niewielki. Ma nadzieję, że spotkanie nie potrwa długo.
Rozgląda się wokół i zastanawia, po co im tyle lam. Na parkingu dla gości nie ma wolnych miejsc, zatrzymuje więc forda focusa na skraju podjazdu i wysiada na prażące słońce hrabstwa Kent.
Bywał już wcześniej w ośrodkach dla seniorów, ale czegoś takiego się nie spodziewał. To całe osiedle. Mija mieszkańców, którzy grają w kule. W ustawionych po obu końcach trawnika lodówkach turystycznych chłodzi się wino. Wśród grających wyróżnia się sędziwa kobieta paląca fajkę. Chris idzie krętą ścieżką przez idealny ogród angielski, obok dwupiętrowego apartamentowca. Na patio i na balkonach ludzie plotkują i cieszą się słońcem. Przyjaciele siedzą na ławkach, wśród krzewów brzęczą pszczoły, wieje lekki wietrzyk, w szklankach dzwonią kostki lodu. Wszystko to doprowadza Chrisa do szału. Lubi wiatr i deszcz, należy do facetów odruchowo stawiających sobie kołnierz u płaszcza. Gdyby mógł, na lato najchętniej by się zahibernował. Od 1987 roku ani razu nie włożył szortów.
Przechodzi przez parking dla mieszkańców, mija czerwoną jak z pocztówki skrzynkę na listy, która wprawia go w jeszcze większą irytację, i znajduje Wordsworth Court.
Naciska