Zakręt w twórczą stronę. Группа авторов

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zakręt w twórczą stronę - Группа авторов страница 8

Zakręt w twórczą stronę - Группа авторов

Скачать книгу

nie mają szerokiego wachlarza solucji. Zlecić to komuś, przełożyć na za dwa tygodnie (może zapomną), coś zacząć – tak żeby nie było, że od razu mówią, że się nie da. Można też udać, że się nie słyszało, przerzucić problem na innych. I co nasza biedna podświadomość ma wybrać w takiej sytuacji? Będzie się kierowała doświad-czeniem. A z doświadczenia wynika, że prawie zawsze podczas procesu decyzyjnego otrzymuje podobną grupę rozwiązań. Nie będzie czekać na nowe. Nie będzie przygotowana na inne. Do tej pory któraś z opcji sprawiała, że problem znikał, odsuwał się na bok.

      Na pewno nie po raz pierwszy zostaje postawiona podobna teza: Nasz system edukacji i wychowania jest błędny i zabija kreatywność. Ale może zamiast skupiać się na narzekaniu, skupmy się na rozwiązaniach.

      – Chyba że… – zastanawia się profesor Dominik Lewiński. – Czy ktoś z Państwa brał udział w Odysei Umysłu?

      Zgłaszam się nieśmiało.

      – Jakieś osiągnięcia? – pyta profesor.

      – Cztery razy wyjeżdżaliśmy do Stanów, gdzie zdobyliśmy mistrzostwo i wicemistrzostwo świata.

      – Przepraszam Pana najmocniej za to przed chwilą – zwraca się do mnie, po czym kontynuuje w stronę reszty grupy. – Ten typ miał prawo podnieść rękę, gdy pytałem o kreatywność. Dlaczego? Zobaczycie. A Pan, Panie…

      – Tomasz – podpowiadam.

      – A Pan, Panie Tomaszu, mam nadzieję, że zechce mi pomóc czasami w zajęciach… Przepraszam za dygresję, a teraz porozmawiajmy o tym, czym właściwie mają być ćwiczenia z procesu kreatywnego.

      Usłyszeć coś takiego z ust profesora było dla mnie czymś niezwykłym. Przed tym zdarzeniem nie doceniałem w pełni znaczenia lat spędzonych na warsztatach i ćwiczeniach. Sytuacja, w której wieloletni nauczyciel akademicki zwraca się do mnie z prośbą o pomoc w zajęciach, widząc mnie po raz pierwszy w życiu, uświadomiła mi, ile wart jest warsztat, który zdobyłem w początkowych latach swojego życia. Zajęcia w DAMB-ie uczyły nas wielu rzeczy. Niektórzy powiedzieliby, że pracy grupowej, inni – że wytrwałości w dążeniu do celu. Ja sam przez długi czas nie potrafiłem nazwać ani określić tego, jak nowe umiejętności wpływają na moje życie. Widziałem, że coś się zmienia. Zacząłem myśleć w inny sposób. Rzeczy, które dla innych były czarną magią, zbyt dużym wysiłkiem albo „nie ich bajką”, dla mnie okazywały się przyjemne, chociaż wcale nie proste. Nieważne, czy chodziło o szycie, programowanie, literaturę czy remont. Żadne zagadnienie nie było dla mnie czymś wielkim, czymś obcym. Nauczyłem się, że każdy problem można rozwiązać. Na milion różnych sposobów, bez względu na poziom jego skomplikowania. Czy to znaczy, że zacząłem zdobywać nagrody Nike, prowadzić firmę wykończeniową, pomagać w warsztacie krawieckim, jednocześnie pracując w IT? Nie. Lata warsztatów twórczych nie zrobiły ze mnie eksperta we wszystkim. Nie stałem się człowiekiem renesansu z licznymi sukcesami na koncie. Stałem się kimś, kto uwielbia rozwiązywać problemy. Nauczyłem się ciekawości i elastyczności w podchodzeniu do życia. Problemy, które wcześniej uznałbym za zbyt trudne i wymagające specjalistycznej wiedzy, nagle zaczęły stanowić dla mnie wyzwanie. Przestało być ważne to, czy posiadam wiedzę potrzebną do wykonania danego zadania. Od razu przechodziłem do generowania pomysłów. Idealnych? Skądże. Rozwiązujących problem? Prawie zawsze.

      Jedno rozwiązanie zapamiętałem szczególnie dobrze – problemu, który na pierwszy rzut oka wydawał się absolutnie nierozwiązywalny. Czy moje rozwiązanie było idealne? Zostałem za nie „spoliczkowany” przez ówczesną szefową Kancelarii Premiera. Nie było. Ale zadziałało.

      Dzień przed wylotem na finały światowe w konkursie Odysei Umysłu zacząłem szukać swojego paszportu z wizą amerykańską. Jak się okazało – bezskutecznie. Godzina 20:00, wszyscy z grupy gotowi do wylotu, ja w domu, który wygląda, jakby przeszedł przez niego huragan. Nadszedł moment decyzji – co robimy? Nie panikowałem. Wiedziałem, że musi być jakieś wyjście z tej sytuacji. Wiedziałem też, że pozostałe osoby z mojego zespołu poradzą sobie niezależnie od tego, jak bardzo beznadziejne byłoby nasze położenie. Szybki przegląd kontaktów. Moich. Rodziców. Przyjaciół. Czy jest ktoś, kto może mi pomóc? Jest. Przecież mamy numer do Pani Izy, która pracuje w Kancelarii Premiera i w zeszłym roku zaprosiła nas na spotkanie Premiera z młodymi wynalazcami i naukowcami. Nasz pomysł wydawał się kompletnie absurdalny. Zadzwonić do szefowej Kancelarii Premiera, z którą do tej pory rozmawialiśmy łącznie może parę godzin. Zapytać, czy przypadkiem nie jest w stanie przyspieszyć procesu wyrabiania paszportu i przyznawania wizy do USA z 4–6 tygodni do mniej więcej 30 godzin. Zadzwonić chwilę po 20:00. Wyjaśnić, że to dla nastolatka, który miał lecieć na finały konkursu do Stanów, a nie może znaleźć paszportu, którego zaczął szukać w przeddzień wylotu. Poroniony pomysł. Nie znam wielu osób, które by się na to zdecydowały. Poza naszą do bólu nieszablonową grupą i trenerką. Aby plan się powiódł, potrzebowaliśmy jeszcze wielu absurdalnych pomysłów. Na przykład telefonu do ówczesnego ministra spraw zagranicznych, który przebywał wtedy na szczycie klimaty-cznym w Chicago, z prośbą, aby wystosował wniosek do ambasady amerykańskiej o nadzwyczajne skrócenie procesu wizowego. Postawienia na nogi ludzi w siedzibie głównej MSWiA, przedstawienia mnie jako VIP-a, wyrobienia mi paszportu od ręki. Oddelegowania jednego z pracowników do tego, by pobiegł do drukarni i dostarczył mi dokument jeszcze ciepły. (Dosłownie. Dostałem paszport, którego strony były gorące od dopiero co wykonanych nadruków). Uzgodnienia dodatkowego terminu spotkania w ambasadzie w celu złożenia wniosku. Dopilnowania, że wniosek zo-stanie rozpatrzony w jakieś 12 godzin. Każda z zaangażowanych osób myślała w sposób nieszablonowy. Rozwiązania, które zostały wcielone w życie, były absurdalne, można by rzec – nie do pomyślenia. A jednak poleciałem do USA i wsparłem grupę w drodze po zwycięstwo. Dziękuję, Dorotko. Dziękuję, Pani Izabelo. Dziękuję Wam, rodzice.

      Nie bójmy się wymyślać rozwiązań. Twórzmy je. Przerabiajmy. Generujmy te idiotyczne. Najbardziej absurdalne. Czasami stwórzmy coś pięknego. Niech nasze rozwiązanie raz będzie proste, a kiedy indziej efektowne i z rozmachem. Albo takie na szybko, kiedy trzeba. Wiele z nich nie zadziała. Część upadnie, zanim jeszcze na dobre wdrożymy je w życie. Ale niektóre się powiodą. Kilka z nich będziemy wspominać przez kolejne lata. Może jedno czy dwa będą nawet genialne.

      AKCELERATOR ZAINTERESOWAŃ

      Dorota Hazuka-Furgalska

      Moja czynna przygoda z DAMB-em i Odyseją Umysłu zaczęła się w wakacje 2008 roku w autobusie z Gdańska do Mrągowa. Byłem wtedy świeżo upieczonym absolwentem pierwszej klasy liceum.

      Czynna, bo Dorotę znałem już od dwóch lat z różnych zajęć informatycznych (m.in. kółek pozalekcyjnych i obozów), na których pojawiała się gościnnie jako prowadząca warsztaty twórczego myślenia oraz psychologiczne. Przez jakiś czas pełniła też dyżur szkolnego psychologa w moim liceum. W podobnych okolicznościach spotkałem Kwapika, który wcześniej jako kolega z obozów, a później jako kolega z klasy brał udział w Odysei Umysłu i którego poczynania w miarę aktywnie śledziłem.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст

Скачать книгу