Drużyna 8. Powrót Temudżeinów. John Flanagan
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Drużyna 8. Powrót Temudżeinów - John Flanagan страница 17
– Nikogo w ten sposób nie trafią – zauważył Thorn.
Leks ponuro skinął głową.
– Możliwe, ale nie dają nam się ruszyć z miejsca. Popatrz. – Spojrzał przez szczelinę między dwoma zaostrzonymi balami. Thorn zrobił to samo i zobaczył, że trzy wozy podjechały bliżej, przeciskając się pomiędzy ałumem po lewej stronie a skalną ścianą przesmyku. Dłoń Leksa chwyciła go za ramię i ściągnęła w dół dokładnie w momencie, gdy pierwszy oddział Temudżeinów wypuścił kolejną salwę. Strzała śmignęła przez wąską szczelinę, gdzie jeszcze kilka sekund wcześniej znajdowała się głowa Thorna.
– Nie podnoś się na zbyt długo – ostrzegł go dowódca.
Thorn uśmiechnął się z wdzięcznością.
– Są całkiem nieźli, prawda? – powiedział i zanotował w myślach, że należy się stosować do wskazówki Leksa i nie obserwować nieprzyjaciela przez dłuższy czas.
– Zwykle trafiają w to, w co celują – odpowiedział siwowłosy dowódca.
Kawałek dalej Damien wykrzykiwał rozkazy. Słyszał turkot wozów i wiedział, że niedługo znajdą się na pozycjach – o ile on czegoś nie zrobi.
– Podnieść tarcze! – polecił, a jego łucznicy wykonali rozkaz. Na przejściu za nimi leżał tuzin drewnianych tarcz dwumetrowej wysokości. Aralueńczycy unieśli je i oparli o palisadę na pewnej długości w taki sposób, że wystawały ponad drewnianymi balami. Pomiędzy tarczami zostawili wąskie szczeliny. – Trzeci szwadron! – rozkazał Damien. – Przyjrzyjcie się im.
Pierwszy oddział właśnie szykował się do kolejnej salwy, kiedy tuzin łuczników wyjrzał szybko pomiędzy tarczami, żeby poznać i zapamiętać pozycję trzeciego ałumu. Usłyszeli serię szelestów i brzęków, gdy pierwszy ałum wypuścił strzały. Zanim nadleciały, żeby wbić się w palisadę i drewniane tarcze, łucznicy byli już bezpiecznie schowani za umocnieniami.
Znowu zabrzmiały syk i klekot. Zbłąkana strzała wdarła się w szczelinę pomiędzy tarczami i sprawiła, że jeden z łuczników z okrzykiem bólu poleciał na deski podestu.
– Zmiana! – krzyknął Damien i jeden z żołnierzy czekających w rezerwie wybiegł, by zająć miejsce rannego. Przygotował łuk i przykucnął pod osłoną palisady.
Kolejna salwa świsnęła i zaklekotała wokół obrońców. Wtedy Damien wydał własne rozkazy.
– Prawa strona. W trzeci szwadron. Strzelać!
„Strzelać!” było komendą oznaczającą, że łucznicy mają wypuszczać strzały we własnym tempie, gdy wybiorą już cel. „Prawa strona” informowała, z której strony tarcz mieli się wyłonić. Damien zamierzał zmieniać rozkazy przy każdym strzale, żeby utrudnić Temudżeinom obronę. Kiedy jego ludzie wyprostowali się, nałożyli na cięciwy prawie metrowe strzały i naciągnęli łuki tak, że lotki dotykały ich policzków, Damien dołączył do nich. Stanął przy jednej ze szczelin, naciągnął swój łuk, wycelował i wystrzelił niemal natychmiast.
Seria szelestów i brzęknięć cięciwy towarzyszyła wypuszczeniu strzał przez pozostałych łuczników w odstępach może dwusekundowych.
Damien nadal stał, żeby zobaczyć efekty tej salwy, ale cofnął się o jakiś metr od szczeliny pomiędzy tarczami. Temudżeini właśnie podnosili łuki, kiedy dosięgły ich strzały obrońców, spadające z sykiem z nieba jak tuzin jadowitych węży.
Osiem strzał trafiło w cel i ośmiu jeźdźców w pierwszej linii zostało wysadzonych z siodeł pod wpływem impetu uderzenia. Część z nich leżała na ziemi nieruchomo, pozostali próbowali się odczołgać pomiędzy nogami koni w drugim szeregu. Konie nieoczekiwanie pozbawione jeźdźców wpadły w panikę i zaczęły wierzgać i stawać dęba. Wpadały na sąsiednie zwierzęta, które poirytowane kłapały na nie żółtymi zębiskami lub obracały się, by kopnąć je tylnymi nogami.
W efekcie salwa Temudżeinów stała się chaotyczna, a większość strzał poleciała na boki. Co gorsza, równy szyk został złamany przez skaczące, wierzgające konie, starające się unikać siebie nawzajem. Jeźdźcy uwiesili się z wściekłością na wodzach, próbując opanować zwierzęta. Przez ten czas Damien polecił oddać drugą salwę w rozproszonych jeźdźców.
Tym razem zostało trafionych jeszcze sześciu przeciwników, a chaos w szeregach oddziału wzmógł się dodatkowo. Dyscyplina zniknęła bez śladu. Dowódca, świadomy tego, że nie uda mu się przywrócić porządku, dopóki znajdują się pod tak celnym ostrzałem, wykrzyczał rozkaz i cały ałum zawrócił w prawo, tworząc dwie kolumny – ale już bez wcześniejszej precyzji. Odjechali galopem z pola bitwy, by na nowo sformować szyk, pozostawiając dziesięciu ludzi na ziemi. Pozostali zrzuceni z koni żołnierze pokuśtykali za swoimi kompanami.
Właśnie w tym momencie pierwsza drabina uderzyła o ścianę fortu, a wrzeszczący Temudżeini zaczęli się po niej wspinać na górę. Wykorzystali przeciągający się pojedynek pomiędzy swoimi łucznikami a Aralueńczykami, żeby przesunąć się na pozycje u stóp palisady i pokonać rów, niosąc drabiny. Teraz, gdy zaczęli się przy nich tłoczyć, pierwszy ałum przygalopował bliżej rowu. Żołnierze zeskoczyli z koni, wyciągnęli zakrzywione miecze i podbiegli, by dołączyć do towarzyszy na drabinach.
Temudżeini ćwiczyli ten manewr raz za razem przez ostatni tydzień. Drugi i trzeci ałum prowadziły stały ostrzał szczytu palisady, zmuszając obrońców do kucania za drewnianymi balami i dając swoim towarzyszom czas na wspięcie się po drabinach. Byli doświadczonymi łucznikami, więc większość strzał przelatywała górą. Nieliczne zbaczały z kursu i trafiały atakujących ludzi, którzy spadali z wrzaskiem na ziemię.
Dla temudżeińskiego dowódcy taka sytuacja była niefortunna, ale nie do uniknięcia. Ostatecznie wojna miała swoje prawa.
Kiedy pierwsi wojownicy zaczęli przeskakiwać przez palisadę, deszcz strzał zamarł i obrońcy mogli stanąć do walki. Jednak ta zwłoka okazała się zbyt długa – pół tuzina Temudżeinów zdążyło wedrzeć się na szczyt palisady, siekąc i dźgając dokoła. Wchodzili po dwóch ustawionych blisko siebie drabinach i natychmiast po zejściu z nich tworzyli klin, żeby zaatakować obrońców.
– Bierzmy ich!
Tradycyjny okrzyk bojowy drużyny Czapli rozległ się w ogólnym zamieszaniu, gdy Thorn poprowadził własny klin, lśniący stalą, przeciwko napastnikom.
Chociaż brakowało im trzech najlepszych wojowników – Hal, Stig i Ingvar znajdowali się na platformach strzelniczych – stanowili niepowstrzymaną siłę. Potężna maczuga Thorna zmiażdżyła wojownika na czubku wrogiego klina. Pod mężczyzną ugięły się nogi, a kiedy upadł, został stratowany przez Thorna, a potem przez idących za nim Ulfa i Wulfa. Ogromna maczuga zatoczyła w powietrzu poziomy półokrąg, roztrącając drobnych Temudżeinów. Jesper, Stefan i Edvin szli w ślad za bliźniakami i jednorękim wilkiem morskim, zrzucając wrogów z umocnień. Temudżeini byli niewysocy i lekko zbudowani, Skandianie masywni i muskularni. Byli w stanie dosłownie spychać nieprzyjaciela na drugą stronę palisady.