Drużyna 8. Powrót Temudżeinów. John Flanagan
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Drużyna 8. Powrót Temudżeinów - John Flanagan страница 13
Lydia nadal leżała bez ruchu, ledwie odważając się oddychać. Mężczyzna podjechał bliżej. Pod stożkowatą futrzaną czapką widać było jego oczy – rozglądał się bacznie wkoło, obserwując dolinę i drzewa po bokach. Kiedy jego wzrok przesunął się po dziewczynie, była praktycznie przeświadczona, że musiał ją zauważyć. Mimo to leżała bez ruchu, chociaż wszystkie włókna nerwowe żądały, by poderwała się do ucieczki.
Powiedziała sobie, że to najgorsze, co mogłaby zrobić. Więc dlaczego zawsze miała na to ochotę?
Podejrzewała, że tak działa naturalny instynkt walki lub ucieczki, któremu zaprzeczały lata jej treningu i doświadczenia. Ten sam instynkt sprawiał, że głuszec lub inny nieduży ptak łowny zrywał się z ukrycia – zazwyczaj z fatalnym dla siebie skutkiem.
Szczęk uprzęży stał się teraz głośniejszy; Lydia słyszała także miękki stukot końskich kopyt na śniegu oraz skrzypienie skórzanego siodła, przesuwającego się lekko po grzbiecie wierzchowca pod ciężarem jeźdźca. Zdążyła naciągnąć kaptur i osłonić twarz, więc mogła obserwować mężczyznę, nie podnosząc głowy nawet minimalnie.
Poczuła nagły przypływ paniki, gdy przyszła jej do głowy pewna myśl: co będzie, jeśli on zobaczy na śniegu jej ślady?
Kusiło ją, żeby się rozejrzeć i sprawdzić, jak dobrze są widoczne. Musiały pozostać małe wgłębienia tam, gdzie wyszła z lasu, żeby obejrzeć odchody, a także głębsze i większe odbicia stóp pozostawione, gdy uciekała, by ukryć się wśród sosen. Pomyślała, że sama nigdy nie przeoczyłaby tak wyraźnych oznak czyjejś obecności.
Żeby jednak spojrzeć na odciski stóp, musiałaby pochylić głowę, a wiedziała, że każde poruszenie mogłoby ją zdradzić. Leżała bez jednego drgnienia, z oczami ukrytymi głęboko w cieniu kaptura i wbitymi w samotnego jeźdźca, kierującego się w głąb doliny.
Ale on nie zwracał uwagi na ślady. Był świadomy, że wśród drzew po obu stronach doliny mogą się kryć nieprzyjaciele – gdyby sam planował zasadzkę, wybrałby właśnie to miejsce. Jechał przed siebie, obracając bezustannie głowę i przeczesując wzrokiem okolicę.
W końcu oddalił się, a Lydia mogła się poruszyć bez obawy, że zostanie dostrzeżona. Przesunęła się wokół nasady pnia, nie podnosząc się z ziemi, i ulokowała się w taki sposób, żeby drzewo zasłaniało ją przed jeźdźcem. Odgłos końskich kopyt stał się prawie niesłyszalny. Bardziej przenikliwy brzęk uprzęży jeszcze do niej dolatywał. Wreszcie jeździec minął zakręt doliny i zniknął z pola widzenia.
Lydia usiadła, żeby się zastanowić, oparła się plecami o pień drzewa i strzepnęła sypki śnieg z kurtki i kolan.
– Dokąd się wybierasz? – zadała retoryczne pytanie. Odpowiedź nie była trudna. Mężczyzna miał rzucić okiem na to, co dzieje się w forcie.
Przeniosła spojrzenie na drugą stronę, ku północy.
– A skąd przychodzisz? – zapytała najcichszym szeptem.
Ponownie odpowiedź wydawała się oczywista. W pobliżu musiał się znajdować obóz Temudżeinów, z którego dowódca mógłby wysyłać zwiadowców, takich jak ten jeździec sprzed chwili, żeby obserwowali fort i jego obrońców.
To nasuwało kolejne pytanie: dlaczego mieliby obserwować fort?
Jedną z możliwych odpowiedzi było to, że przywódcy Temudżeinów planowali wypad zbrojny, a może nawet frontalny atak na przejście graniczne. Oczywiście mogli też wysłać jeźdźca po prostu dla zaspokojenia ciekawości, ale po tym, czego dowiedziała się o Temudżeinach, poważnie w to powątpiewała. Musieli mieć jakieś bardziej istotne powody.
Następne pytanie: czy planowali rajd czy też szturm na większą skalę?
To już zależało od tego, jak duże siły temudżeińskie kryły się w okolicy. Jeśli liczyły mniej niż setkę, należało się spodziewać, że chodzi o zwykły wypad, sprawdzający, czy uda się zaskoczyć garnizon, który nie zdoła się przygotować na ich odparcie. W forcie stacjonowało czterdziestu pięciu ludzi – doświadczonych wojowników i wytrawnych łuczników. Twierdza była też dobrze zaprojektowana i umiejscowiona, praktycznie nie do zdobycia dla żołnierzy uzbrojonych tylko w łuki, miecze i lance. Atakujący nieprzyjaciel, jeśli nie mógł liczyć na element zaskoczenia, potrzebowałby machin i wież oblężniczych, żeby mieć jakieś szanse.
Albo miażdżącej przewagi liczebnej.
Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Rajd czy szturm?
Lydia rozejrzała się raz jeszcze, żeby mieć pewność, że jeździec na dobre zniknął jej z oczu, a potem popatrzyła na północ.
– Cóż – powiedziała sama do siebie. – Stamtąd przyjechałeś, więc pewnie tam właśnie znajdę odpowiedź.
Platforma po stronie wschodniej została ukończona wcześniej niż jej odpowiedniczka po stronie zachodniej. Tak jak ocenił wcześniej Hal, skalna półka od wschodu była szersza i nie wymagała dodatkowego podparcia.
Złożył drugiego zadymiarza – pierwszy znajdował się nadal przy palisadzie, gdzie wybrani przez Damiena łucznicy wraz z pomocnikami trenowali strzelanie. Obracali i ładowali wielką broń, a także pracowali nad celnością i szacowaniem zasięgu. Przez całe popołudnie w regularnych odstępach w dolinie odbijały się echem głośne trzaski towarzyszące wypuszczaniu pocisków. Hal z ulgą zauważył, że łucznicy dużo czasu poświęcają także na ćwiczenie ładowania i celowania, a nie tylko na samo strzelanie. Przywiózł sporo bełtów, ponieważ wiedział, że żołnierze będą potrzebowali czasu, by uzyskać taką dokładność, jakiej od nich oczekiwał, jednak ten zapas nie był nieskończony. Oszczędzanie amunicji miało kluczowe znaczenie. Obecność dwóch zadymiarzy straci sens, jeśli nie będzie czym z nich strzelać. Ponadto, kiedy maszyny zostaną ustawione na platformach, konieczne będą dodatkowe ćwiczenia, ponieważ strzelcy muszą na nowo nauczyć się oceniać zasięg i kąt strzału. Zadymiarze miały strzelać z wysoka, ponad palisadą, co oznaczało, że bełty z nich wypuszczone polecą dalej.
Hal i Ingvar zanieśli gotową broń razem z trójnogiem w głąb doliny i ustawili poniżej ukończonej platformy. Hal wspiął się na tę platformę po skale. Ulf i Wulf, pracujący tutaj wraz z Edvinem i Stefanem, zrobili mu miejsce, kiedy wspinał się na szorstkie deski podestu. Obserwowali go z niepokojem, gdy krążył po platformie, sprawdzając jej trwałość – tutaj tupnął z całej siły, tam podskoczył na pół metra i wylądował na obu stopach. Po kilku minutach skinął głową z satysfakcją, a oni dyskretnie odetchnęli z ulgą. Nigdy nie mieli pewności, jak solidna była ich robota, dopóki nie sprawdził jej Hal.
– Dobrze się spisaliście – rzucił krótko, a oni wymienili uśmiechy. Potem gwizdnął na Ingvara i zrzucił na dół koniec liny, żeby potężny młodzieniec mógł przywiązać do niej zadymiarza i trójnóg. – Ciągnijcie! – polecił bliźniakom i niesymetryczny ciężar wzniósł się w górę wzdłuż ściany. Przez ten czas Damien wspiął się po przygotowanych