Drużyna 8. Powrót Temudżeinów. John Flanagan

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Drużyna 8. Powrót Temudżeinów - John Flanagan страница 6

Drużyna 8. Powrót Temudżeinów - John Flanagan

Скачать книгу

o nich, uprzedzony przez Eraka – ale od razu zauważyli jedną cechę charakterystyczną fortu.

      Skośny, pokryty drewnianymi gontami dach, wysunięty nad północno-wschodnią ścianę, osłaniał od środka zarówno przejście, jak i wnętrze fortu. Został on dodany do pierwotnej budowli po ostatniej inwazji Temudżeinów na terytorium Skandii. Wcześniej ściany i przejścia były osłonięte tylko płóciennymi daszkami, chroniącymi przed kaprysami pogody. Ten słaby punkt w obronie fortu został wykorzystany, gdy temudżeińscy łucznicy zsiedli z koni i wspięli się na urwiska w głębi przesmyku, a potem zasypali bezbronny garnizon deszczem strzał. Skandianie stracili w ten sposób większość swoich ludzi, a pozostali obrońcy nie wystarczyli, by powstrzymać szturm na mury. Jeźdźcy ze Wschodu wdarli się do środka, wymordowali resztę garnizonu i całymi setkami przekroczyli granicę. Skośny dach miał zabezpieczyć przed podobnym atakiem.

      Brama uchyliła się, gdy niewielka karawana znalazła się bliżej. Hal widział twarze wyglądające znad palisady i przyglądające im się z ciekawością. Domyślał się, że poza zimną i ponurą pogodą to właśnie izolacja stanowiła jedno z największych wyzwań. Monotonia była poważnym problemem przede wszystkim dlatego, że mogła stępić czujność garnizonu. Życie tutaj biegło jednostajną sekwencją dni, które nie różniły się niczym poza pogodą. Potem jednak, gdy strażnicy najmniej się tego spodziewali, Temudżeini mogli zrobić nieoczekiwany wypad, by sprawdzić ich gotowość obronną, a wtedy nudę zastąpiłby przypływ adrenaliny i strachu.

      Ponieważ Hal obserwował fort, jego koń skorzystał z okazji, by się zatrzymać, opuścić łeb i pogrzebać kopytem w śniegu w poszukiwaniu czegoś, co dałoby się zerwać i pogryźć. Jako że Jake się zatrzymał, Barney zrobił to samo. Hal szturchnął wierzchowca piętami i skłonił go, by ruszył dalej przez otwartą bramę. Czuł, że wszyscy obserwują nowych przybyszy, którzy zatrzymali się na otwartej przestrzeni we wnętrzu fortu. Rozejrzał się i zobaczył wysokiego, siwego mężczyznę, który schodził właśnie po drabinie z przejścia po stronie południowej. Hal rozpoznał w nim jednego ze skirli i przywódców drużyn, Leksa Szczudłonogiego, więc uniósł dłoń w geście powitania.

      – Leks! – zawołał. – Dobrze cię widzieć.

      Leks zbliżył się, by uścisnąć mu rękę.

      – Ciebie także – odpowiedział, a potem spojrzał na dwa wozy, na których rozpierały się wygodnie Czaple. – Widzę, że przywiozłeś ze sobą swoją drużynę. Macie nas zmienić?

      To ostatnie pytanie zadał, marszcząc brwi z zaskoczenia. Zazwyczaj drużyna liczyła trzydziestu mężczyzn. Leks wiedział, że drużyna Czapli, mająca znacznie mniejszy okręt, składa się z dziesięciu osób, co nie wystarczyłoby do obrony przejścia przez góry.

      Hal pokręcił głową.

      – Nie, musicie czekać na regularną zmianę. Czyli… Chyba jeszcze osiem dni, prawda?

      Leks przytaknął.

      – Owszem. Mają nas zmienić Villi Białobrody wraz z drużyną z „Wilczej Łapy”. Co w takim razie wy tutaj robicie?

      Hal zeskoczył z konia, a Stig poszedł w jego ślady. Młody skirl przeciągnął się i przeszedł kilka kroków, by rozprostować nogi zesztywniałe po kilku godzinach jazdy.

      – Erak chciał, żebyśmy rzucili okiem na umocnienia obronne. – Wskazał dwa wozy, czekające teraz na dziedzińcu fortu. – Przywieźliśmy także nową broń.

      Leks uśmiechnął się.

      – Bardzo mnie to cieszy. – Skinął na powitanie głową towarzyszom Hala. – Stigu, Thornie, witamy w Forcie Ragnak – oznajmił. Użył oficjalnej nazwy fortu, upamiętniającej poprzednika Eraka. Ragnak stał na czele Skandian podczas poprzedniej inwazji Temudżeinów i zginął w samobójczym ataku na jeźdźców ze Wschodu, ratując życie aralueńskiej księżniczki, która pomagała w obronie Hallasholm. Paradoksalnie sam zamierzał stracić tę dziewczynę zaraz po bitwie.

      – Śliczne miejsce tu macie! – Thorn uśmiechnął się, przyglądając się ponurym kamiennym ścianom. W załomach i szczelinach skalnych leżały nadal resztki śniegu.

      Leks także na nie spojrzał.

      – Najlepsze w nim jest to, że niedługo je opuścimy – powiedział, ale zaraz wzruszył ramionami. – Właściwie nie można narzekać. Łóżka są miękkie, izby ciepłe, a jedzenie bardzo dobre.

      – To świetna wiadomość – oznajmił radośnie Stig. Wysoki pierwszy oficer był w stanie znosić różne niewygody, pod warunkiem że mógł się najeść do syta.

      Leks przyjrzał mu się badawczo.

      – Cóż, jeśli masz tu zostać przez kilka dni, to cieszę się, że niedługo wyjeżdżamy – rzekł. – Nie jestem pewien, czy wystarczyłoby nam jedzenia.

      – Przywieźliśmy ze sobą zapasy – wtrącił Hal. – Erak wie, że Stig jest workiem bez dna.

      Stig uśmiechnął się – te przytyki do jego nadzwyczajnego apetytu nie dotykały go w najmniejszym stopniu.

      – A skoro o tym mowa, to kiedy obiad? – zapytał.

      Leks uniósł brwi.

      – Obiad? Dopiero minęła jedenasta!

      Stig potrząsnął głową.

      – Gdzieś tam na świecie pora obiadowa dawno już minęła – poinformował dowódcę garnizonu.

      Leks nie zamierzał się kłócić.

      – Niech ci będzie. Zabierzcie konie i wozy do tamtej stodoły, żeby wypakować ładunek. Rozlokuję was w pokojach, a potem będzie…

      – Obiad – powiedział Stig, zanim starszy mężczyzna zdążył dokończyć zdanie.

      Leks westchnął.

      – Skoro tak twierdzisz. Obiad – zgodził się z nim.

      Posiłek był tak wyśmienity, jak zapowiadał to Leks. Poza innymi wygodami dostępnymi w forcie Erak przysyłał tam zawsze doskonałych kucharzy i pierwszorzędne zapasy, które mogli wykorzystywać. Szczególnie doceniał to Edvin, który odchylił krzesło i położył dłonie na lekko napęczniałym brzuchu.

      – Jedzenie zawsze jest smaczniejsze, kiedy ktoś inny gotuje – powiedział w przestrzeń. Sam był świetnym kucharzem i odpowiadał za przygotowywanie posiłków, gdy załoga „Czapli” była na morzu lub podróżowała lądem, tak jak obecnie. To, że ktoś go wyręczał w tych obowiązkach, stanowiło miłą odmianę.

      Stig uśmiechnął się do niego.

      – Dla mnie zawsze ktoś inny gotuje – oznajmił. Pochłaniał właśnie trzecią pokaźną porcję mocno przyprawionej potrawki z baraniny i kartofli, którą przyrządził dla nich kucharz, i odrywał potężne kawały chrupiącego chleba, by wycierać nimi pozostały na talerzu sos.

      – I jest to robota na pełny etat – odparł Edvin, który z optymizmem myślał

Скачать книгу