Upadające Imperium. John Scalzi
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Upadające Imperium - John Scalzi страница 5
– Przejdziemy na styk – zgodził się Inverr. – Piętnaście sekund do płycizny.
– Jeden i osiem dziesiątych średnicy.
– Damy radę.
– Jeden i pięć dziesiątych średnicy.
– Bernus, do kurwy nędzy, zamknij się, bardzo cię proszę.
Na tak usilną prośbę Bernus, do kurwy nędzy, się zamknął. Gineos wstała, poprawiła ubranie i stanęła obok swojego zastępcy.
Inverr odliczał ostatnie dziesięć sekund, przerywając na „sześć”, żeby zakomunikować formowanie bąbla czasoprzestrzennego, i licząc dalej od „trzy”. Na „zero” – Gineos widziała to dobrze, stojąc obok i trochę za nim – Inverr uśmiechnął się szeroko.
– Udało się! Cały statek. Wlecieliśmy! – powiedział.
– To był kawał niesamowicie dobrej roboty, Ollie – pochwaliła go Gineos.
– No, ja myślę. Nie żebym się przechwalał czy coś.
– A przechwalaj się. Załoga żyje dzięki tobie.
– Dziękuję, pani kapitan.
Nadal się uśmiechając, Inverr odwrócił się przodem do Gineos. Wtedy kapitan włożyła w jego lewy oczodół lufę miotacza strzałek, który przed momentem wyjęła z buta, i pociągnęła za spust. Strzałka wleciała w oko z miękkim „pop”. Drugie oko Inverra wyglądało na bardzo zaskoczone, kiedy osuwał się martwy na ziemię.
Po drugiej stronie przegrody stronnicy Inverra krzyknęli zaalarmowani i unieśli miotacze. Gineos uniosła rękę, a oni, na Boga, zatrzymali się.
– Nie żyje – oznajmiła, po czym położyła drugą dłoń na monitorze panelu Inverra. – A ja właśnie uruchomiłam komendę, która sprawi, że każda śluza na statku wyleci w bąbel czasoprzestrzenny. W tej samej sekundzie, w której moja dłoń oderwie się od monitora, wszyscy na statku zginą. Wy również. Tak więc teraz musicie zdecydować, kto dzisiaj umiera: tylko Ollie Inverr czy wszyscy. Jeśli do mnie strzelicie, zginiemy wszyscy. Jeśli nie rzucicie broni w ciągu dziesięciu sekund, zginiemy wszyscy. Decydujcie.
Wszyscy trzej rzucili miotacze. Gineos dała gestem znak Dunn, która podeszła i je podniosła, jeden z nich podając Bernusowi, a zaraz potem drugi swojej kapitan, która zdjęła rękę z monitora, żeby go wziąć. Jeden z buntowników omal się nie zadławił powietrzem na ten widok.
– Ja pierdolę, ależ jesteście naiwni – zwróciła się do niego Gineos, po czym przełączyła miotacz na „ogłuszanie” i strzeliła kolejno do wszystkich trzech. Padli nieprzytomni. Odwróciła się do Dunn i Bernusa.
– Gratulacje, właśnie zostaliście awansowani – powiedziała. – A teraz mamy trochę buntowników do załatwienia. Bierzmy się do roboty.
CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ 1
W ciągu tygodnia poprzedzającego śmierć jej ojca Batrina Cardenia Wu-Patrick spędzała większość czasu, opiekując się nim. Odkąd Batrin został poinformowany, że współczesna medycyna nie jest w stanie już nic poradzić na stan jego zdrowia, zdecydował, że chce umrzeć w domu – w swoim ulubionym łóżku. Cardenia, już od pewnego czasu świadoma, że koniec jest bliski, wyczyściła swój terminarz na czas opieki nad ojcem i kazała zainstalować obok jego łóżka wygodne krzesło.
– Nie masz nic lepszego do roboty niż przesiadywanie tutaj – zażartował Batrin, kiedy jego córka, a zarazem jedyne żyjące dziecko, usiadła, by zacząć z nim poranną sesję.
– W tej chwili nie – odparła.
– Wątpię. Jestem pewien, że za każdym razem, kiedy wychodzisz z tego pokoju i idziesz do łazienki, dopadają cię interesanci, którzy potrzebują na czymś twojego podpisu.
– Nie – zapewniła Cardenia. – Wszystko jest obecnie w rękach komitetu wykonawczego. Na dającą się przewidzieć przyszłość wszelkie sprawy znajdują się w trybie tymczasowym.
– Dopóki nie umrę – stwierdził Batrin.
– Dopóki nie umrzesz.
Ojciec roześmiał się słabo.
– Obawiam się, że to akurat da się przewidzieć aż nadto dobrze.
– Postaraj się o tym nie myśleć – powiedziała Cardenia.
– Łatwo ci mówić.
Oboje umilkli i siedzieli w ciszy przez kilka chwil, aż w końcu Batrin, słysząc hałas, skrzywił się i odwrócił do córki.
– A to co?
Cardenia przekrzywiła lekko głowę.
– Chodzi ci o śpiewanie?
– Ktoś tu śpiewa?
– Masz pod oknami cały tłum sympatyków – odparła, na co Batrin się uśmiechnął.
– Jesteście pewni, że to sympatycy?
Batrin Wu, ojciec Cardenii, oficjalnie znany był jako Attavio VI, imperoks Świętego Imperium Wspólnoty Państw i Gildii Kupieckich, Król Hubu i Narodów Powiązanych, Głowa Kościoła Wspólnoty, Spadkobierca Ziemi i Ojciec Wszystkich, a także osiemdziesiąty siódmy Imperoks z rodu Wu, który wywodził swoje korzenie od Prorokini-Imperoks Racheli I, założycielki Wspólnoty i Zbawczyni Ludzkości.
– Jesteśmy pewni – odparła Cardenia.
Oboje znajdowali się w Brighton, imperialnej rezydencji w Hubfall – stolicy Hubu i ulubionej siedzibie jej ojca. Formalna rezydencja władcy znajdowała się kilka tysięcy klików w górę studni grawitacyjnej, w Xi’an – olbrzymiej stacji kosmicznej wiszącej nad powierzchnią Hubu, widocznej z Hubfall w postaci ogromnego, odbijającego światło talerza, który ktoś wyrzucił w ciemność, a przynajmniej tak by było, gdyby większość tego miasta znajdowała się gdzieś przy powierzchni planety. Hubfall, tak jak wszystkie miasta Hubu, zostało wydrążone w skale planety, najpierw przy pomocy materiałów wybuchowych, potem maszyn, tak że nad powierzchnię wystawały tylko tu i ówdzie pojedyncze kopuły robocze i inne konstrukcje. Pogrążone one były w wiekuistym półmroku, jakby czekając na wschód słońca, który wszakże na obracającej się synchronicznie planecie nigdy nie nadejdzie. Gdyby jednak jakimś sposobem to się kiedyś zdarzyło, mieszkańcy Hubu upiekliby się niczym wieprzek na ruszcie.
Attavio VI nienawidził Xi’an i nigdy nie przebywał tam dłużej niż to było absolutnie konieczne, a już na pewno nie miał zamiaru tam umierać. Brighton stanowiło jego dom, a pod bramami tłoczyło się tysiąc albo więcej sympatyków, wiwatując na jego cześć i co jakiś czas śpiewając imperialny hymn lub „Co powiesz” – kibicowską przyśpiewkę imperialnej drużyny futbolowej. Cardenia wiedziała, że wszyscy sympatycy zostali solidnie