Odrobina czarów. Michelle Harrison

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Odrobina czarów - Michelle Harrison страница 3

Odrobina czarów - Michelle  Harrison

Скачать книгу

musisz się kłopotać, bo jesteś już bogaty.

      Władca sięgnął bez wahania do kociołka i przebierał w nim chwilę, by ostatecznie zdecydować się na zdobiony sztylet. Wyruszył w drogę, poprzysiągłszy sobie, że zrobi tak, jak kazała wiedźma, i powróci z pierwszym żywym stworzeniem, jakie znajdzie. Im bliżej był jednak swojego celu, tym więcej rozmyślał o skarbach ukrytych w sercu wyspy.

      To prawda, dumał, jestem bogaty, ale są ludzie znacznie ode mnie bogatsi, a ja chciałbym dołączyć do ich grona. Oczy lśniły mu przy tym jak dwa diamenty.

      – Już wiem! – powiedział do siebie. – Kiedy dotrę na wyspę, wezmę pierwsze żywe stworzenie, jakie zobaczę, a później rozejrzę się za skarbami. Po powrocie dam moje znalezisko wiedźmie, a ona niczego się nie domyśli.

      Gdy tylko zacumował łódź, zauważył powykręcany korzeń wyrastający spomiędzy popękanych kamieni. Wyrwał go i schował do kieszeni, a następnie wspiął się na skały. W tej samej chwili niebo przeciął piorun. Grzmot sprawił, że władca stracił równowagę i runął wprost w szczelinę, która otworzyła się pod nim nie wiedzieć kiedy. Próbował się wyswobodzić, lecz na marne szły wszelkie jego wysiłki – i nie pomógł sztylet, którego ostrze gięło się niczym trzcina na wietrze.

      Po władcy wszelki słuch zaginął.

      Jego smutny koniec dał początek historii, przekazywanej z pokolenia na pokolenie, o jednookiej wiedźmie, która zwodziła chciwych i nagradzała wspaniałomyślnych. Opowieść ta zmieniała się z biegiem czasu, jak to opowieści mają w zwyczaju, niemniej wyspa przetrwała, a wraz z nią starucha, jej kruk i osobliwe przedmioty, takie lub owakie, w zależności od wersji. Mijały lata i legenda stopniowo popadała w zapomnienie, niemniej co jakiś czas pojawiała się na nowo, by rozbudzać wyobraźnię potrzebujących, ambitnych i chciwych. Cóż, opowieści, jak magia, niejednokrotnie przeżywają tych, którzy je tworzą.

      A magia, podobnie jak opowieści, zawsze zostawia po sobie ślad. Zawsze.

      Rozdział pierwszy

      Kieszeń Kłusownika

      Dzwon więzienny odezwał się dokładnie w porze podwieczorku.

      Po mokradłach niósł się jego niski, monotonny głos: bum, bum, bum… Zupełnie jakby zaczerpywał tchu między kolejnymi porcjami plotek.

      W Kieszeni Kłusownika od plotek huczało jak na bazarze w dzień targowy.

      Betty Wspaczna przerwała zamiatanie i zaniepokojona uniosła głowę, kiedy przez salę przetoczyła się kolejna fala podniesionych głosów. Felicity, jej starsza siostra – znana wszystkim jako Fliss – spojrzała na nią znad zachlapanego piwem kontuaru, który właśnie wycierała. Dzwon stanowił dla mieszkańców ostrzeżenie: nie wychodźcie na ulice, pozostańcie w domach, zamknijcie drzwi na cztery spusty. Fliss odłożyła na bok szmatę, żeby obsłużyć stałych klientów, którzy tłoczyli się przy barze z pustymi kuflami. Od mielenia ozorami szybko zasychało im w gardłach.

      – Znowu ktoś uciekł? – mruknęła Charlie, najmłodsza z sióstr Wspacznych, marszcząc ponuro brwi. Siedziała przy barze i skubała od niechcenia koronkową krezę swojej sukienki.

      – Ano… – odparła Betty. Mimowolnie powracała myślami do innych przypadków, gdy w przeszłości na Wronoskale odzywał się dzwon. Była to bez wątpienia największa wada tego miejsca – mieszkanie w bezpośrednim sąsiedztwie więzienia, które znajdowało się po drugiej stronie bagien. Bo choć ucieczki zdarzały się rzadko, to gdy już do nich dochodziło, w całej okolicy wybuchał popłoch.

      – Głowa może pęknąć od tego hałasu! – Charlie zatkała palcami uszy.

      – Co racja, to racja. – Babka dziewczyn, Bunia Wspaczna, huknęła kuflem Nakrapianej Świni o blat, rozlewając piwo po owłosionej ręce klienta. – Ostatnie, czego nam tu dzisiaj trzeba! – Rzuciła stojącemu przy barze mężczyźnie ostre spojrzenie. – Palczasty, czy ja ci przypadkiem nie mówiłam, żebyś się doprowadził do ładu? Naprawdę nie starczy, że z każdej strony otaczają nas brud, smród i ubóstwo? Czy nasi klienci też muszą wyglądać jak zapchlone kundle?

      – Przecież się uczesałem! – zaprotestował urażony Palczasty, ale wyciągnął z kieszeni na piersi grzebyk i zaczął nim szarpać skołtunione kędziory.

      Bunia Wspaczna obróciła się na pięcie i wyszła na zaplecze, pewnie po to, żeby popykać ze swojej nieodłącznej fajki.

      Fliss podsunęła mężczyźnie ukradkiem kieliszek porto.

      – Na koszt firmy – szepnęła. – Tylko ani słowa Buni.

      Palczasty cmoknął, a jego naburmuszona twarz nieco się rozpogodziła.

      Betty oparła miotłę o kominek i rozejrzała się dookoła, próbując zobaczyć gospodę oczami osoby postronnej. Nie lada wyzwanie, bo rodzina Wspacznych nie tylko tu pracowała, ale także mieszkała. Betty tak bardzo przywykła do tandety Kieszeni Kłusownika, że już raczej nie dostrzegała wytartych dywanów ani odłażących tapet. Dziś jednak zniszczone wnętrze z jakiegoś powodu kłuło ją w oczy, jak rudzik pośród wron.

      Betty przetarła dłonią spocone czoło. Na zewnątrz było zdecydowanie zbyt ciepło, żeby rozpalać we wszystkich kominkach, ale babka się uparła, bo gospoda „powinna sprawiać wrażenie przytulnej”. Razem z siostrami od rana ciężko pracowała, zamiatając podłogi, polerując na błysk mosiądze i dokładając do ognia. Fliss upiekła nawet ciasto, żeby po sali rozniósł się miły domowy zapach. Aż dotąd wszystko szło doskonale – jeśli nie liczyć skwaszonej miny babki, która psuła nieco atmosferę.

      Betty podeszła do Charlie, która po raz trzeci w ciągu ostatnich dziesięciu minut zawisła przy zaparowanym oknie.

      – Babcia nie powinna zwracać się w ten sposób do klientów – wymamrotała najmłodsza z sióstr – bo inaczej żaden nam nie zostanie!

      Betty parsknęła.

      – Nie żartuj. Do Nadętego Lisa są stąd dwie mile, a piwo kosztuje u nich dwa razy tyle co u nas. – Nachyliła się do szyby, by ją przetrzeć i wyjrzeć na zewnątrz. – Gdzie oni się podziewają? Powinni już tu być…

      – Niech się pośpieszą, bo chciałabym już zdjąć tę okropną kiecę! – Charlie wierciła się jak szalona. – Och, eleganckie ciuchy są strasznie swędzące.

      – Lepsze to niż wszy – stwierdziła Betty.

      Charlie wyszczerzyła zęby w uśmiechu, aż zmarszczył jej się nos. Choć raz prezentowała się porządnie, z brązowymi włosami uczesanymi schludnie i związanymi wstążkami w dwa lśniące kucyki. Betty wiedziała, że ten stan nie potrwa długo.

      – Nie miałam wszy od wieków! – pochwaliła się dziewczynka i wystawiła język przez szczerbę po mlecznych jedynkach. – Od całych sześciu tygodni!

      – Istny cud – mruknęła Betty w zamyśleniu, wciąż wyglądając przez okno.

      Nad skwerem Gniazdokątka zapadał zmrok, choć wciąż dało się dostrzec kilka wiosennych

Скачать книгу