Hłasko. Radosław Młynarczyk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hłasko - Radosław Młynarczyk страница 14

Hłasko - Radosław Młynarczyk Biografie

Скачать книгу

z takimi towarzyszami Hłasko uczył się dorosłości i „prawdziwego” życia. Tych sześć tygodni ukształtowało go być może bardziej niż wszystkie żale matki i reprymendy Kazimierza. To nie była już niepokorna młodzież spożywająca ukradkiem alkohol, tylko dorośli, pozbawieni sentymentów mężczyźni, chlejący wódę, żeby zasnąć i żeby wstać. Zabrakło nauczycieli, zakazów i reguł. Była ciężka praca, w trudnych zimowych warunkach, którą należało wykonać, bo inaczej groziło więzienie. Każdy mógł liczyć jedynie na siebie i swoje umiejętności.

      Hłasko był pomocnikiem na studebakerze, wysokim wozie o niewielkich kołach, ogromnej maskownicy i obłych kształtach, co w połączeniu z okrągłymi reflektorami nadawało bryle auta nieco komiczny, futurystyczny wygląd. Ówczesne ciężarówki były dziedzictwem międzywojnia bądź darem z demobilu – w każdym razie nie należały do najnowszych, uprzykrzając kierowcom życie nagminną awaryjnością. Naprawa auta na wąskich zakrętach ziemi kłodzkiej, w trzaskającym mrozie i zamieci, należała do wyjątkowo trudnych. Gdy sześć lat później Hłasko napisze w Następnym do raju o śmiertelnym zagrożeniu przy zwózce drewna, na pewno nie będzie przesadzał.

      Stalin to znaczy człowiek ze stali

      Wytrzymał tam Marek tylko do Nowego Roku. Może kończyła się zmiana i PAGED szukał nowych pracowników? Wrócił do Wrocławia, gdzie trwały przygotowania do przeprowadzki. Z niewiadomych przyczyn Maria i Kazimierz postanowili zamienić dom przy Borelowskiego na pokój z kuchnią przy żoliborskiej ulicy Mickiewicza. Własny ogródek i zaciszne Sępolno – na trzydzieści pięć metrów kwadratowych i hałas przelotówki, którą podążały autobusy i tramwaje ze Śródmieścia do północnych dzielnic Warszawy. Czy Gryczkiewiczowie uznawali pięć powojennych lat za wygnanie, a stolica była warta powrotu za wszelką cenę? Dla Marka z pewnością nie, właśnie budził się w nim pisarz, a matka z ojczymem odebrali mu własny kąt. Trudno także tłumaczyć decyzję o przeprowadzce dobrem syna. Nie bumelował przecież, pracował; może nie była to posada marzeń, ale przynajmniej uczył się samodzielności. Ale Maria raczej nie brała pod uwagę zdania Marka. Była rdzenną warszawianką, więc najwyraźniej inne miasta w kraju (a Wrocław nawet do tej starej – lepszej – Polski nie należał) stanowiły dla niej tylko przystanek na drodze do ukochanej stolicy. Kazimierz kontynuował tu pracę w zakładzie ubezpieczeń, Maria wróciła do odbudowanej po powstaniu miejskiej elektrowni.

      Pobyt Hłaski na „Dzikim Zachodzie” nie zmienił specjalnie jego relacji z matką i ojczymem. Wciąż niepokorny i skory do konfliktów, dawał się opiekunom we znaki, choć teraz częściej nieobecnością w domu niż nieposłuszeństwem. Zaczęła w nim kiełkować wiara w socjalizm. Dotychczas nie zetknął się z komunistyczną ideologią. Widział, jak Armia Czerwona „wyzwalała” Polskę, wiedział, że ubecy strzelali do chłopców w lasach, a akowców wsadzali do więzień, i był świadkiem, jak przedwojenne harcerstwo, które znał z opowieści, zostało zastąpione socjalistyczną dyscypliną. Nie należał w szkole do żadnej organizacji, nie chodził na żadne zebrania, a w domu, zamiast czytać dzieła Stalina, modlił się do Boga. A jednak pół roku spędzone wśród szoferów, których obowiązywały normy i współzawodnictwo pracy, sprawiło, że zaczął dostrzegać sprawy i wartości, których wcześniej nie zauważał. Z pewnością nie stał się gorliwym propagatorem nowego ustroju, nigdy nie złożył samokrytyki i nie pouczał innych, ale hasła głoszone przez kolegów, drukowane w gazetach i na plakatach, nawołujące z radia i zakładowych głośników trafiały do jego świadomości, czego odpryski znaleźć można w pierwszych próbach literackich.

      Od lutego do kwietnia 1951 roku pracował w Bazie Sprzętu Zjednoczenia Budownictwa Miejskiego przy Dzielnej, utworzonej naprędce w ruinach getta, a następnie – do czerwca 1952 – w Metrobudowie. Pod koniec 1951 roku Hłasko został też korespondentem terenowym „Trybuny Ludu”. Korespondenci zamieszczali krótkie artykuliki, przeważnie na ostatnich stronach dziennika, w których opisywali codzienne bolączki, skarżyli się na nieprawidłowości w zakładach pracy lub wręcz przeciwnie – chwalili dokonania i wzorową organizację. Miało to sprawiać wrażenie spontaniczności i budować wyobrażenie, że „Trybuna” to forum publicznej dyskusji, pismo udzielające swych łamów obywatelom. Tak naprawdę jednak korespondenci byli wyznaczani odgórnie i niejednokrotnie przymuszani do publikowania. Zdarzało się też, że faktycznymi autorami tych „donosów rzeczywistości” byli członkowie redakcji.

      Fragment „Trybuny Ludu” z 1952 roku z artykułem Marka Hłaski

      Archiwum Radosława Młynarczyka

      Teksty Hłaski dotyczyły spraw motoryzacyjnych. Trzy miały charakter interwencyjny – Marek, jako przedstawiciel Metrobudowy, wytykał w nich innym zakładom niesumienność, wadliwą obsługę i biurokratyzację. Czwarty natomiast stanowił pochwałę postawy pewnej kierowniczki, która po skończonej pracy cofnęła się z przystanku autobusowego, by wystawić pilne zlecenie na wydanie części zamiennej do zepsutej ciężarówki. Tematy poruszane przez Hłaskę były dość błahe, by nie powiedzieć – groteskowo błahe, sposób ich ujęcia zaś w niczym nie odbiegał od standardowych tekstów publikowanych w tamtym czasie. Nie zawierają żadnych cech indywidualnego języka, nie sposób więc dociec, w jakim zakresie redakcja wpłynęła na końcowy kształt tych artykulików, nie mówiąc już o ocenie talentu pisarskiego Hłaski czy jego zaangażowania ideologicznego.

      W tym samym czasie Marek zaczął próbować swoich sił na serio, tworząc dwa opowiadania oparte na podobnych doświadczeniach. W Burzliwej pogodzie i Najlepszych latach naszego życia powrócił do Wrocławia. Mieszkając w tym mieście przez niemal pięć lat, włócząc się po nim, badając zakamarki i obserwując odbudowę, miał okazję zrozumieć je na tyle, by opisać jego klimat. Przedwojennej Warszawy tak dobrze nie pamiętał, Częstochowa, Chorzów i Białystok stanowiły tylko epizody, a powojenna stolica wciąż była obca, niedostatecznie spenetrowana. Dlatego tworząc w żoliborskim mieszkaniu, postanowił przenieść się na nadodrzańskie łąki, targowisko przy placu Grunwaldzkim i urokliwe Zalesie. Są tam również echa pracy w PAGED-zie – na przykład niezwykle dokładny opis podróży do Kłodzka (ulicą Świdnicką i Powstańców Śląskich, dalej przez Niemczę, Ząbkowice Śląskie i Bardo). Jak to zwykle bywa przy pierwszych próbach literackich, łatwo można w nich odnaleźć odniesienia autobiograficzne: bohater Burzliwej pogody otrzymuje taką samą ocenę z egzaminu na prawo jazdy jak Hłasko, a Zygmunt Kujawski z Najlepszych lat… mieszka na Paderewskiego, kilkanaście minut spacerem od domu Hłasków przy Borelowskiego. W ogóle siatka topograficzna Wrocławia została oddana dość wiernie, z dbałością o szczegóły porównywalną z późniejszymi opisami zmityzowanego Marymontu. Prócz konkretnych ulic występują w obu utworach budynki i zabytki pozwalające doskonale się zorientować w przestrzeni rysowanej przez Hłaskę. Nie topografia jest jednak istotna, ale dość nieelegancko podana tu ideologia. Już we wstępie do Burzliwej pogody Marek językiem ówczesnej akademickiej nowomowy wykłada materię utworu i cel jego powstania. Kraj podnosi się ze strat wojennych, przodownicy podają cegły, a dziewczyny prowadzą traktory, tymczasem panoszą się po Polsce „szkodliwe jednostki”, które nic sobie nie robią z socjalistycznej dyscypliny pracy, „jedzą, piją, lulki palą”, a nawet mieszają się w sprawy kryminalne. Indywidua takie należy oczywiście potępić, ale jest dla nich ratunek: dzięki organizacji i wartościom, jakie zakorzenia w człowieku praca, mogą zostać – oczywiście na drodze dynamicznego rozwoju powodowanego historyczną koniecznością – prawdziwymi, uczciwymi ludźmi. Ten gotowy przepis na opowiadanie Marek okrasił wątkiem romansowym. Tego typu autorecenzje powstawały wówczas częściej, na przykład Aleksander Ścibor-Rylski, nie wierząc, jak się zdaje, w

Скачать книгу