Sybirpunk 3. Michał Gołkowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Sybirpunk 3 - Michał Gołkowski страница 6
Ale moja ekipa? Gleb, Denia? Świeżo zwerbowany i od razu rzucony na głęboką wodę Leonid? Ciemne jak stymulant w rogu, mierne, bierne, ale wierne ciućmoki spod bloku?
W końcu Mykoła, który odjechał w siną dal na cysternie pełnej ukradzionej synty. Chociaż o niego się nie bałem, bo skoro umówiliśmy się, że będzie czekał, to po prostu będzie czekał. Gorzej z tymi, co na niego w tym czasie wpadną.
No i Kusto, od którego tę przydługą rozkminę zacząłem. Kusto, który pewnie tęsknił za mną tylko trochę mniej niż ja za nim.
Tak czy inaczej, miałem zbyt wiele tematów, które należało ogarnąć, żeby tu dalej kisnąć.
Gdzieś tam, w szeroko rozumianym świecie, było zbyt wielu ludzi – i zwierzaków! – których związał ze mną los. Większość, owszem, żywiła nadzieję, że nie żyję; niektórzy być może liczyli na to, że jest inaczej.
Miałem szczery zamiar poważnie rozczarować tych pierwszych i zrobić konkretną niespodziankę drugim.
Nabrałem głęboko powietrza, wypuściłem powoli, z sykiem. Tak, nadeszła pora, by podjąć naprawdę ważną decyzję.
W związku z czym po raz kolejny poszedłem się odlać.
Obmyłem twarz, patrząc z dezaprobatą i zaciekawieniem na implant. Czułem, że gdzieś tam, pod spodem, jest moje oko, bo nawet chyba mogłem mrugnąć… Znowu mi popłynęły kolory, ale wysiłkiem woli skręciłem spektrum z powrotem do normalnego. Pamiętam, jak się do soczewki bojowej przyzwyczajałem, to też było podobnie.
– No i co, Chudy? – warknąłem do pękniętego lustra. – Co zrobimy?
Moje odbicie wzruszyło ramionami, wydęło pogardliwie policzki.
– No jak to co? – odparło. – Ogarniemy ten burdel, który po nas chwilowo został. Nagrodzimy dobrych, przykładnie ukarzemy złych. Wyrównamy rachunki… I takie tam, co to mężczyzna przynajmniej raz w życiu powinien.
– Odnajdziemy miłość życia?
– I cysternę syntadrenaliny.
– No i jeszcze psa.
– I psa, oczywiście. Bez psa ani rusz.
– No dobra, spoko.
– Ej, ale ty wiesz, że tamci goście to naprawdę grube ryby? Może jakbyśmy odpuścili, przeczekali, to…
– Nie ma chuja, ja nie odpuszczę. – Pokręciłem głową. – Jak ty chcesz, to sobie tu zostań w tym lustrze. Ja nie będę leżał w mule na dnie. Nie ten styl, nie ten charakter. Nie ten rocznik, jeśli chcesz.
– Ty, Chudy, ale weź uważaj…
– Wiem, rozumiem. Dam radę. Poza tym nie takie sztuki już się wyciągało. Wiesz, jak się łapało kiedyś duże ryby? Wtedy, jak jeszcze było co łapać?
– Jak? – Moje odbicie przechyliło głowę z nieudawanym zainteresowaniem.
Wytarłem ręce w pachnący cytrusami ręcznik, odwiesiłem na uchwyt i wyszedłem z kibla.
Wybrałem sobie z torby podgrzewane rękawiczki, które od razu podpiąłem pod przewody zasilania w rękawach kurtki, naciągnąłem na głowę czapkę.
Upchnąłem amunicję po kieszeniach, wsunąłem pistolet do kabury pod pachą.
Zapiąłem suwak klimakurtki.
Odbicie nadal patrzyło na mnie z toalety, gdy otworzyłem drzwi, a potem uchyliłem te na zewnątrz. Zawiało chłodem, kilka wirujących płatków śniegu spłynęło po prowadzących na górę schodach.
– Na żywca – rzuciłem, a potem wyszedłem w ciemność neosybirskiej zimy.
…po raz kolejny zaskoczyła drogowców. Służby miejskie twierdzą, że odśnieżanie ulic przed zakończeniem opadów nie ma sensu, jednak należy zastanowić się…
Łączymy się z naszym korespondentem, który… Tak, tak… Ojej! Ahem. Jak państwo widzą, sytuacja jest nadal niespokojna. Wracamy oczywiście do studia, mając nadzieję, że nasza ekipa poradzi sobie. Trzeba przyznać, że niedawne niepokoje…
…automatyczne roboty odśnieżające! Posypka antykoagulacyjna! Kolce na podeszwy, rękawy nieprzemakalne, podgrzewane wkładki! Zamów już dziś, odbierz specjalny prezent…!
Biuro gubernatora twierdzi, że wszystko jest już w porządku. Nie ma jednak dowodów na to, że sprawcy…
…każdy, rozumie pani? Dokładnie każdy, prędzej czy później. Bez wyjątków.
002
O dziwo, kryjówka Olgi nie znajdowała się w już znanych mi opuszczonych ruinach za miastem, a na dalekich obrzeżach Lenińskiego rejonu.
Schodki na górę wyprowadziły mnie najpierw do solidnego, żelbetowego korytarzyka, a potem ku jednej z na wpół zwalonych dobudówek przy spalonej hali produkcyjnej. Wyjrzałem ostrożnie na zewnątrz, nadal nie mogąc przywyknąć do co rusz włączających się w protezie trybów widzenia.
Można było tu dojechać prawie pod same drzwi, zresztą znalazłem stojącego w równie pancernym mikrogarażu porszenia. Solidna siatka z drutem kolczastym broniła dostępu z zewnątrz, na niej zobaczyłem wywieszki: uwaga, własność prywatna, obiekt ochraniany. Jeden z kluczy pasował do bramy, więc wyjechałem na zewnątrz, próbując wydostać się spomiędzy starych zakładów produkcyjnych.
Trochę zajęło mi błądzenie pomiędzy magazynami i pustymi garażami dla ciężarówek, raz władowałem się na teren jakiejś podstacji energetycznej. Dobre miejsce w sumie – trochę ruchu w okolicy, ale nikt nie zauważy pojedynczego człowieka, sunącego sobie na motocyklu.
Szczególnie sunącego aż tak powoli, jak robiłem to teraz ja. Łyse opony ścigacza ślizgały się po warstewce lodu, maszyna zarzucała na byle nierówności… A ja jechałem z duszą na ramieniu.
Wachy miałem co kot napłakał, wyświetlacz na kasku cały czas pipikał: uzupełnij paliwo, poziom krytycznie niski! Aż mi się włączyło odliczanie i modliłem się w skrytości ducha, żeby starczyło tych wciąż ubywających metrów do najbliższej stacji benzynowej.
Wreszcie wytoczyłem się na większą ulicę, tam już przynajmniej od czasu do czasu jeździły odśnieżarki i było czymkolwiek sypnięte.
– Gówno, nie zimowe opony… – zamruczałem,