Sybirpunk 3. Michał Gołkowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sybirpunk 3 - Michał Gołkowski страница 7

Sybirpunk 3 - Michał Gołkowski

Скачать книгу

stacji benzynowej. Normalnie będę się mścił za śmierć ukochanego samochodu.

      Było już bliżej wieczora niż popołudnia, więc ruch powoli się uspokajał, tutaj stał dosłownie jeden samochód. Zawinąłem pod dystrybutor, z pewną ulgą i dużą dawką bólu zsiadłem z motocykla… Ała, ała, ałaaa. Jednak bolało mnie i ciągnęło wszystko, ech.

      Wywołałem w komunikatorze panel płatności, sprawdziłem dostępne środki i z ciężkim westchnieniem zdjąłem pistolet z dystrybutora nie-aż-tak-ultra-oktanowego paliwa. Ech, degradacja na drabinie społecznej…

      Zalałem pod korek, od razu obmyłem maszynę myjką ciśnieniową i poszedłem zapłacić. Hot dogi, wrapy i falafele patrzyły na mnie kusząco z podgrzewanej półki szklanej lady, ale ja tylko twardo łykałem ślinę. Jeszcze przyjdzie wasza pora, syntobiałkowi przyjaciele!

      – Dwieście dwadzieścia siedem pięćdziesiąt dwa. – Paniusia za kontuarem nawet nie zaszczyciła mnie spojrzeniem zmęczonych, znudzonych oczu. – Gotówka, czip?

      – Czip.

      Podsunęła mi terminal, przytknąłem nadgarstek. Piknęło.

      Coś się zmieniło na jej holoekraniku, dziewczyna aż drgnęła. Wyraz sennej nudy w okamgnieniu uleciał z jej twarzy, strzeliła oczami na mnie, potem gdzieś w bok, w kierunku zaplecza.

      – Eee… – Otworzyła i zamknęła usta, przełknęła nerwowo ślinę.

      – Coś nie tak? Bo jak coś, to mam gotówkę… – Sięgnąłem do kieszeni.

      – Nie, nienie! Może, eee, zaproponuję panu coś jeszcze? Płyn do spryskiwaczy zimowy?

      – Motocyklem jestem…

      – Kanapkę w specjalnej cenie? Dwie ze wszystkimi dodatkami za cenę jednej!

      O kurde, to był niezły dil, ale co ja z nimi zrobię? Przecież nie będę bez trzymanki jechał, a na fotelu pasażera nie położę.

      – Nie, dziękuję. – Już chciałem odejść, ale ona zawołała mi w ślad:

      – Dowolny napój ze zniżką! Kawa premium?!

      Machnąłem tylko ręką, wyszedłem przez rozsuwane drzwi. Co ona, zakochała się we mnie nagle? Wsiadłem na maszynę, odpaliłem silnik.

      Odjeżdżając, kątem oka zarejestrowałem jeszcze, jak gestykulując intensywnie, rozmawia z typkiem w czarnym uniformie ochroniarza, który właśnie wyszedł z zaplecza.

      Co jest, do kurwy…?

      Wyprowadziłem motocykl na trasę, wstukałem w nawigację adres. Były sprawy ważne i ważniejsze, a ja musiałem przede wszystkim zobaczyć, co w trawie piszczało, jak mnie nie było, i w ogóle pokazać mojemu wąskiemu wycinkowi półświatka, że żyję.

      Zadzwonić do Olgi i dopytać, co się tak w ogóle stało i o co w tym wszystkim chodzi. Przede wszystkim zadzwonić do niej, bo…

      Położyłem się nieco zbyt nisko w zakręcie, koło straciło przyczepność, więc od razu zwolniłem i wyprostowałem maszynę. Jak tu jeździć, jak żyć?! Przecież wlokąc się w tym tempie, to zanim nawet do Kulasa dojadę, będzie już noc.

      Potem jeszcze do Cesarza, wytłumaczyć, co się stało. Nie, nie! Najpierw do Mykoły.

      W zasadzie to najpierw do Olgi.

      Albo wręcz…

      Nie dokończyłem myśli, bo za mną rozbłysły błękitem lampy radiowozu. Zjechałem na bok i przyhamowałem, chcąc ich przepuścić, ale oni też zwolnili.

      – Że co, do mnie?! – sarknąłem, kręcąc głową. – Kurwa, przecież się nie wywróciłem, nie…? Drogi wam nie zajechałem nawet! Mam przecież opony zimowe!

      Może zapomniałem jakiegoś przeglądu? No faktycznie, coś mi w zeszłym tygodniu wybiło jakieś powiadomienie, ale to co, że od razu tak? I to nie patrolówka drogowa, a normalne gliny?

      Zatrzymałem się w zatoczce, tamci stanęli kawałek za mną.

      Już miałem zgasić silnik, ale tak mnie tknęło – coś się nie spieszyli do wysiadania.

      Patrzyłem na nich w lusterku.

      Niemalże czułem, że gapią się na mnie.

      W piersiach narastało jakieś takie złe podejrzenie.

      Zachrobotał, zaskrzeczał zamontowany na wozie głośnik:

      – Tu milicja! Proszę wyłączyć pojazd i zsiąść z motocykla! Proszę trzymać…

      – Może jeszcze się wypiąć i wazeliną posmarować – warknąłem, mimo wszystko sięgając do wyłącznika.

      – …ręce nad głową!

      O kurwa, kurwa jego jebana mać.

      Noga sama depnęła bieg, ręka skręciła manetkę gazu bez mojego udziału. Porszeń ryknął silnikiem, strzelił błotem spod tylnego koła i skoczył w przód, niemalże zrzucając mnie z siodełka.

      Prawie wpadłem w zwaloną na pobocze zaspę zlodowaciałego śniegu, miotnęło mną dla odmiany w drugą stronę, na plastikową osłonkę zatoczki. Szarpnąłem kierownicą w bok, jakimś cudem dałem radę wysterować na prostą.

      Radiowóz wypadł na drogę zaraz za mną, rycząc syreną i oślepiając mnie migoczącymi na dachu i zderzaku światłami.

      Co jest, myślałem gorączkowo, kładąc się jak najniżej – no co to w ogóle jest?! Jakie ręce do góry?! Jaki radiowóz, skąd?!

      Ryzykując zdrowie i życie, dokręciłem gaz do dechy, motocykl wyciął niczym kula z karabinu. Przemknąłem po prawej stronie ciężarówki, prawie wbiłem się w tył osobówki, cudem ominąłem zmieniający pas autobus… Zaryzykowałem zerknięcie w lusterko: byli tam, za mną, i wcale nie zamierzali odpuścić!

      Widziałem, jak z platformy na ich dachu zerwał się migający lampami dron, który od razu pochylił się i wystrzelił w moim kierunku. Kurde, jak ten się do mnie przyczepi, to nie zdołam go zgubić!

      Szybkie przeskoczenie za kolejną osobówkę, jeszcze jeden poślizg, kiedy opony na chwilę popłynęły w warstwie mokrego śniegobłota, a potem zjazd ku prawej.

      Kurwa, pędziłem zdecydowanie, ale to zdecydowanie za szybko na ten wiraż.

      Gwałtownie zjechałem do prawej, koła znów zatańczyły, ale jakimś cudem udało mi się utrzymać tor jazdy. Klakson zepchniętej na bok osobówki odezwał się w uszach bolesnym wizgiem, ale ja już położyłem się w ślimaka serpentyny.

      Zasrany dron pościgowy trzymał się zaraz za mną, migotał lampami i pewnie wył syreną, ale nie słyszałem go nawet.

      Dosłownie czułem, jak tracę przyczepność, a siła odśrodkowa coraz mocniej wyrzuca mnie ku żelaznej barierce. Już połowa zjazdu, już trzy czwarte… Jeszcze kawałek…

      …prosta…!

Скачать книгу