Krawędź wieczności. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krawędź wieczności - Ken Follett страница 46
Uświadomiła to sobie i poczuła się tak, jakby ziemia się pod nią rozstąpiła.
– Tak jest wszędzie? – spytała mężczyzny stojącego obok. – Ten płot?
– Wszędzie – odparł. – Dranie.
Wschodnioniemiecki reżim uczynił to, co zdaniem wszystkich było niemożliwe: wzniósł mur przez środek Berlina.
A Rebecca znalazła się po jego niewłaściwej stronie.
ROZDZIAŁ 11
George nie bez obaw poszedł na lunch do baru Electric Diner z Larrym Mawhinneyem. Nie wiedział, dlaczego Larry zaproponował ten lokal, ale zgodził się z ciekawości. On i Larry byli rówieśnikami i pracowali na podobnych stanowiskach: Larry był asystentem szefa sztabu sił powietrznych generała Curtisa LeMaya. Jednakże ich pryncypałowie byli skłóceni, ponieważ bracia Kennedy nie darzyli zaufaniem wojska.
Larry nosił mundur porucznika lotnictwa. Wyglądał po wojskowemu: był starannie ogolony, miał krótko ostrzyżone jasne włosy, ciasno związany krawat i wyglansowane buty.
– W Pentagonie nienawidzą segregacji rasowej.
George uniósł brwi.
– Doprawdy? Zdawało mi się, że w wojsku panuje zadawniona nieufność wobec Murzynów z bronią.
Mawhinney uniósł pojednawczo rękę.
– Wiem, co masz na myśli, ale po pierwsze, to nastawienie zawsze ustępowało w obliczu konieczności i Murzyni walczyli we wszystkich konfliktach zbrojnych od czasu wojny o niepodległość. Po drugie, to już historia. Dzisiaj Pentagon potrzebuje kolorowych mężczyzn w wojsku. Poza tym nie chcemy zbędnych wydatków i utrudnień, które wiążą się z utrzymywaniem segregacji: dublowanych łazienek i koszar, a także uprzedzeń i nienawiści między tymi, którzy mają walczyć ramię w ramię.
– No dobra, niech ci będzie – odparł George.
Larry odkroił kęs grzanki z serem, a George nabrał łyżką chili con carne.
– A więc Chruszczow dopiął swego w Berlinie – zagaił Mawhinney.
George wyczuł, że kolega zaprosił go na lunch, by poruszyć ten właśnie temat.
– Bogu dzięki, że nie musimy iść na wojnę z Sowietami.
– Kennedy się spietrał – orzekł Larry. – Wschodnioniemiecki reżim był o krok od upadku. Gdyby prezydent przyjął twardszą linię, mogłoby dojść do kontrrewolucji. Jednak mur zatrzymał falę uchodźców na Zachód i teraz Sowieci mogą w Berlinie Wschodnim robić, co im się żywnie podoba. Nasi sojusznicy z Niemiec Zachodnich są wściekli jak diabli.
– Prezydent uniknął trzeciej wojny światowej! – zaperzył się George.
– Za cenę tego, że Sowieci mocniej zacisnęli łapę na swoich zdobyczach. Trudno to nazwać zwycięstwem.
– Takie jest przekonanie Pentagonu?
– Z grubsza.
Jakżeby inaczej, pomyślał ze złością George. Teraz zrozumiał: Mawhinney ma go przekonać do linii Pentagonu, pozyskać jego wsparcie. Powinienem się poczuć doceniony, stwierdził w duchu, uznali mnie za członka najbliższego kręgu doradców Roberta Kennedy’ego.
Nie zamierzał jednak wysłuchiwać ataku na prezydenta i nie odciąć się.
– Zapewne nie powinienem się spodziewać niczego innego po generale LeMayu. W końcu nazywają go „Bombowym”.
Mawhinney zmarszczył czoło. Jeśli przydomek szefa go bawił, to tego nie okazywał.
George był zdania, że natarczywy, znany ze zwyczaju żucia cygar generał zasługuje na drwiny.
– Podobno palnął kiedyś, że jeśli wybuchnie wojna jądrowa i zostanie przy życiu dwóch Amerykanów i jeden Rusek, to znaczy, że wygraliśmy.
– Nigdy nie słyszałem, by coś takiego mówił.
– Prezydent odrzekł ponoć: „Oby tylko ci Amerykanie byli różnej płci”.
– Musimy być silni! – argumentował zirytowany Mawhinney. – Straciliśmy Kubę, Laos i Berlin Wschodni, grozi nam utrata Wietnamu.
– Co twoim zdaniem możemy zrobić w sprawie Wietnamu?
– Wysłać armię – odparł bez wahania Larry.
– Czy nie mamy tam już tysięcy doradców wojskowych?
– To za mało. Pentagon wielokrotnie zwracał się do prezydenta z prośbą o wysłanie lądowych jednostek bojowych. Ale on chyba nie ma odwagi.
Niesprawiedliwa ocena dotknęła George’a.
– Prezydentowi nie brakuje odwagi.
– W takim razie dlaczego nie uderzy na komunistów w Wietnamie?
– Nie sądzi, byśmy mogli wygrać.
– Powinien posłuchać doświadczonych i znających się na rzeczy generałów.
– Czyżby? To oni podpowiedzieli mu, by wsparł idiotyczną inwazję w Zatoce Świń. Jeśli generalicja jest taka doświadczona i oblatana, to czemu nie ostrzegła prezydenta, że desant kubańskich uchodźców nie ma żadnych szans powodzenia?
– Kazaliśmy mu wysłać osłonę lotniczą…
– Wybacz, Larry, ale sens tej operacji polegał na tym, by uniknąć wikłania w nią Amerykanów. Ale gdy tylko okazało się, że spaliła na panewce, Pentagon zapragnął wysłać w bój marines. Bracia Kennedy podejrzewali was o to, że zadaliście im podstępny cios. Wciągnęliście prezydenta w inwazję skazaną na klęskę tylko po to, by nakłonić go do wysłania amerykańskich wojsk.
– To nieprawda.
– Może, teraz jednak prezydent uważa, że w ten sam sposób chcecie go wplątać w Wietnam. I jest zdeterminowany, by nie dać się wykołować po raz drugi.
– No dobrze, więc ma do nas pretensje o Zatokę Świń. Ale poważnie, George, czy to jest powód, by oddać komuchom Wietnam?
– Będziemy musieli podpisać protokół rozbieżności.
Mawhinney odłożył sztućce.
– Masz ochotę na deser? – Przed chwilą uświadomił sobie, że marnuje czas: George nigdy nie zostanie sojusznikiem Pentagonu.
– Nie, dzięki – odparł George. Przyszedł do urzędu prokuratora