Krawędź wieczności. Ken Follett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krawędź wieczności - Ken Follett страница 48

Krawędź wieczności - Ken Follett

Скачать книгу

Kennedych.

      – A globalna polityka to jest to, na czym naprawdę im zależy.

      – No właśnie.

      George chciał się umówić z Marią, ale nie zrobił tego. Musi najpierw zerwać z Norine Latimer. Teraz, kiedy Maria jest w Waszyngtonie, nie da się tego uniknąć. Czuł jednak, że powinien powiedzieć Norine o zakończeniu ich romansu, zanim zaprosi na randkę Marię. Inne postępowanie byłoby nieuczciwe. Zwłoka nie będzie długa, bo za kilka dni spotka się z Norine.

      Weszli do Zachodniego Skrzydła. Widok czarnych twarzy był w Białym Domu tak niezwykły, że przyciągał spojrzenia mijanych osób. Dotarli do biura prasowego. George zdziwił się na widok małej salki zastawionej biurkami. Pracowało tam intensywnie pół tuzina ludzi korzystających z szarych maszyn do pisania marki Remington oraz telefonów z migającymi światełkami. Z sąsiedniego pomieszczenia dobiegał terkot dalekopisów, a od czasu do czasu dzwonek obwieszczający nadejście szczególnie ważnej wiadomości. Był tam także gabinet, który, jak przypuszczał George, musiał należeć do sekretarza prasowego Pierre’a Salingera.

      Wszyscy byli bardzo skupieni; nikt nie rozmawiał ani nie wyglądał przez okno.

      Maria pokazała gościowi swoje biurko i przedstawiła sąsiadkę, atrakcyjną kobietę w wieku trzydziestu paru lat.

      – George, to moja koleżanka panna Fordham. Nelly, czemu wszyscy tak ucichli?

      Zanim zagadnięta zdążyła odpowiedzieć, z gabinetu wychynął Salinger, niski zaokrąglony człowieczek ubrany w europejski garnitur. Był z nim prezydent Kennedy.

      Uśmiechnął się do obecnych, skinął głową George’owi i odezwał się do Marii:

      – Zapewne Maria Summers. Napisała pani dobry komunikat, wyrazisty i dobitny. Brawo.

      Zaczerwieniła się, słysząc pochwałę.

      – Dziękuję, panie prezydencie.

      Kennedy’emu się nie spieszyło.

      – Czym pani się zajmowała przed podjęciem pracy tutaj? – spytał, jakby nie było na świecie ciekawszej dla niego kwestii.

      – Studiowałam prawo w Chicago.

      – Podoba się pani praca w biurze prasowym?

      – O tak, jest bardzo ciekawa.

      – Doceniam dobrą robotę. Oby tak dalej.

      – Będę się starała.

      Prezydent wyszedł, a za nim Salinger.

      George spojrzał z rozbawieniem na Marię. Wyglądała na oszołomioną.

      Po chwili odezwała się Nelly Fordham:

      – No i tak to działa. Przez chwilę byłaś najpiękniejszą kobietą na świecie.

      Maria spojrzała na nią.

      – Owszem, właśnie tak się poczułam.

      *

      Maria była trochę samotna, ale poza tym szczęśliwa.

      Uwielbiała swoją pracę w Białym Domu w otoczeniu inteligentnych, szczerych osób, które pragnęły jedynie uczynić świat lepszym. Czuła, że może wiele osiągnąć w administracji. Zdawała sobie sprawę, że czeka ją walka z uprzedzeniami wobec kobiet i Murzynów, lecz wierzyła, że inteligencją i determinacją zdoła pokonać wszelkie przeciwności.

      Jej rodzinie udawało się to od dawien dawna. Dziadek Marii, Saul Summers, dotarł pieszo do Chicago z rodzinnego miasteczka Golgotha w Alabamie. W drodze został aresztowany za „włóczęgostwo” i skazany na trzydzieści dni pracy w kopalni węgla. Zobaczył tam, jak strażnicy zakatowali człowieka pałkami za próbę ucieczki. Po trzydziestu dniach nie zwolniono go, a gdy złożył skargę, wymierzono mu karę chłosty. Postawił życie na szali, uciekł i doszedł do Chicago. Później został pastorem w Kościele Pełnej Ewangelii Betlejemskiej. Teraz, w wieku osiemdziesięciu lat, był częściowo na emeryturze, ale od czasu do czasu wygłaszał kazania.

      Ojciec Marii, Daniel, ukończył college i uczelnię prawną dla Murzynów. W 1930 roku, w czasie wielkiego kryzysu, otworzył kancelarię w dzielnicy South Side, gdzie nikogo nie było stać na znaczek, a co dopiero na adwokata. Maria często słyszała jego wspominki o tym, jak klienci płacili mu w naturze: domowymi wypiekami, jajkami od swoich kur, darmowym strzyżeniem włosów, robotami stolarskimi w kancelarii. Zanim Nowy Ład Roosevelta zaczął przynosić efekty i gospodarka podźwignęła się z zapaści, był już najpopularniejszym czarnoskórym adwokatem w Chicago.

      Tak więc Maria nie lękała się przeszkód. Jednakże była sama. Zewsząd otaczali ją biali. Jej dziadek mawiał często: „Nie trzeba mieć pretensji do białych. Oni tylko nie są czarnymi”. Wiedziała, co miał na myśli. Biali nie rozumieli, co to takiego „włóczęgostwo”. Jakoś im umknęło, że w Alabamie aż do 1927 roku zsyłano Murzynów na przymusowe roboty. Jeśli zaczynała o tym mówić, przez chwilę robili smutne miny, a potem odwracali głowy i wiedziała, że w ich pojęciu przesadza. Czarni opowiadający o uprzedzeniach zanudzali białych tak jak chorzy, którzy wyliczają objawy swoich schorzeń.

      Ucieszyła się niezmiernie, kiedy znów spotkała George’a. Chętnie odszukałaby go od razu po przybyciu do Waszyngtonu, ale skromna dziewczyna nie ugania się za mężczyzną bez względu na to, jak bardzo jest czarujący. Poza tym nie wiedziała, co mu powiedzieć. George podobał jej się bardziej niż jakikolwiek inny facet od czasu, gdy przed dwoma laty zerwała z Frankiem Bakerem. Wyszłaby za Franka, gdyby ją poprosił, ale on zaproponował seks bez małżeństwa, ona zaś tę ofertę odrzuciła. Kiedy George odprowadził ją do pracy, była pewna, że zaprosi ją na randkę, i poczuła rozczarowanie, gdy tego nie zrobił.

      Zajmowała mieszkanie z dwiema czarnymi dziewczętami, lecz niewiele ją z nimi łączyło. Obie były sekretarkami i interesowały się głównie modą i kinem.

      Maria przywykła do swojej wyjątkowości. W college’u nie studiowało wiele czarnoskórych kobiet, a na studiach prawniczych była tylko ona. Teraz jako jedyna czarna kobieta pracowała w Białym Domu, jeśli nie liczyć sprzątaczek i kucharek. Nie narzekała, bo wszyscy traktowali ją życzliwie. Jednak czuła się osamotniona.

      Na drugi dzień po tym, jak spotkała George’a, uważnie czytała przemówienie wygłoszone przez Fidela Castro, wyszukując cenne okruchy, które biuro prasowe mogłoby wykorzystać, kiedy nagle zadzwonił telefon i ktoś powiedział:

      – Może poszlibyśmy popływać?

      Mężczyzna mówił ze znajomym bostońskim akcentem, lecz w pierwszej chwili nie zdołała go rozpoznać.

      – Z kim rozmawiam?

      – Z Dave’em.

      To był Dave Powers, osobisty doradca prezydenta, określany czasem mianem jego najlepszego przyjaciela. Maria rozmawiała z nim dwa lub trzy razy. Był miły i życzliwy tak jak większość personelu Białego Domu.

      Jego telefon zaskoczył Marię.

      –

Скачать книгу