Krawędź wieczności. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krawędź wieczności - Ken Follett страница 52
– Na górze.
– Szczęściara z ciebie.
O siedemnastej piętnaście Maria poszła do łazienki, by poprawić fryzurę i makijaż. Zauważyła, że jako jedyna podejmuje takie starania, i domyśliła się, że inne kobiety nie dostały zaproszenia. Może spotkanie było przeznaczone dla pracownic z najkrótszym stażem.
Kiedy zegar wskazał wpół do szóstej, Nelly wzięła torebkę i skierowała się do drzwi.
– Uważaj na siebie – zwróciła się do Marii.
– Ty też.
– Mówię poważnie – rzuciła Nelly i wyszła, zanim koleżanka zdążyła zapytać, co oznaczają jej słowa.
Minutę później zjawił się Dave Powers. Podążyli zachodnią kolumnadą obok wejścia na pływalnię, wsiedli do windy i wjechali na piętro.
Drzwi otworzyły się na wielki hol z dwoma żyrandolami. Ściany pomalowano na kolor pośredni między błękitem a zielenią. Maria uznała ten kolor za szmaragdowy, ale nie miała czasu, by dobrze się przyjrzeć.
– Jesteśmy w Zachodnim Salonie – oznajmił Dave i otwartymi drzwiami wprowadził ją do pomieszczenia, w którym rozstawiono wygodne kanapy. Przez duże łukowate okno widać było zachód słońca.
Maria zobaczyła dwie sekretarki Jenny i Jerry, lecz nikogo poza tym. Usiadła, zastanawiając się, czy przyjdzie ktoś jeszcze. Na stoliku stała taca ze szklankami do koktajlu oraz dzbanek.
– Spróbuj daiquiri – zachęcił Dave i nalał jej, nie czekając na odpowiedź. Maria nieczęsto piła alkohol, ale wzięła łyk i drink jej zasmakował. Potem poczęstowała się chrupką serową. Nadal nie wiedziała, czego powinna się spodziewać.
– Przyjdzie Pierwsza Dama? – spytała. – Bardzo chciałabym ją poznać.
Na chwilę zapadła cisza, jakby popełniono nietakt.
– Jackie wyjechała do Glen Ora – odrzekł Dave.
Tak nazywała się farma w Middleburgu w Wirginii. Jackie Kennedy hodowała tam konie i jeździła w klubie myśliwskim Orange County Hunt. Miejscowość była oddalona od Waszyngtonu mniej więcej o godzinę jazdy.
– Zabrała Caroline i John Johna – dodała Jenny.
Caroline Kennedy miała cztery lata, a John John rok.
Gdybym to ja była żoną takiego mężczyzny, nie zostawiałabym go, by pojeździć konno, pomyślała Maria.
Nagle wszedł prezydent i wszyscy wstali.
Widać było, że jest zmęczony fizycznie i psychicznie, ale jak zwykle, uśmiechał się ciepło. Zdjął marynarkę, rzucił ją na oparcie krzesła, usiadł na kanapie, odchylił się w tył i położył nogi na stoliku.
Maria poczuła, że została dopuszczona do najbardziej ekskluzywnego grona towarzyskiego, jakie istnieje na świecie. Znajdowała się w domu prezydenta Stanów Zjednoczonych, który siedział z nogami opartymi na stoliku, a ona piła drinka i kosztowała przekąsek. Cokolwiek się stanie, na zawsze zachowa to w pamięci.
Dopiła drinka i Dave jej dolał.
Dlaczego pomyślała: „Cokolwiek się stanie?”? Coś było nie tak. Zajmowała się wyszukiwaniem informacji w biurze prasowym i marzyła o awansie na stanowisko asystentki. Panowała swobodna atmosfera, ale Maria nie znajdowała się wśród przyjaciół. Nikt z obecnych nic o niej nie wie, więc co ona tu robi?
Prezydent wstał.
– Mario, oprowadzić panią po apartamentach?
Przechadzka z samym prezydentem? Któż by odmówił?
– Oczywiście. – Wstała. Od daiquiri zakręciło jej się w głowie, lecz tylko na chwilę.
Prezydent wyszedł bocznymi drzwiami, a ona za nim.
– To była sypialnia dla gości, ale moja żona przerobiła ją na jadalnię – oznajmił.
Ściany zdobiły tapety ze scenami bitewnymi z wojny o niepodległość. Kwadratowy stolik na środku wydawał się Marii za mały jak na to pomieszczenie, świecznik natomiast za duży w stosunku do stolika. Jednak jej głową zawładnęła przede wszystkim jedna myśl: Jestem sama z prezydentem w prywatnych apartamentach Białego Domu! Ja, Maria Summers!
Uśmiechnął się i spojrzał jej w oczy.
– Co pani sądzi? – zapytał, jakby bez pomocy Marii nie umiał wyrobić sobie zdania.
– Bardzo mi się podoba – odparła, żałując, że nie zdobyła się na inteligentniejszy komplement.
– Tędy. – Przeszli przez Zachodni Salon i dotarli do następnego pokoju. – To sypialnia mojej żony – oznajmił prezydent, a gdy oboje znaleźli się w środku, zamknął drzwi.
– Piękna – szepnęła Maria.
Naprzeciwko były dwa długie okna z jasnoniebieskimi zasłonami. Po lewej stronie znajdowały się kominek i kanapa stojąca na dywaniku z wzorem w tym samym błękitnym odcieniu. Na gzymsie umieszczono zbiór oprawionych w ramki rysunków; znamionowały dobry gust i intelektualny sznyt pani domu. Przykrycie łóżka i baldachim także pasowały do reszty, podobnie jak obrus, którym przykryty był okrągły stolik w kącie. Maria nigdy nie widziała takiego pomieszczenia, nawet w magazynach ilustrowanych.
Jej myśli zaprzątało jednakże co innego. Dlaczego prezydent nazwał to pomieszczenie sypialnią jego żony? Czyżby nie spędzał tu nocy? Wielkie podwójne łoże było podzielone na dwie odrębne części. Maria pamiętała, że ze względu na chory kręgosłup prezydent musi spać na twardym materacu.
Zaprowadził ją do okna i wyjrzeli. Miękkie wieczorne światło padało na południowy trawnik i fontannę, w której czasami pluskały się dzieci państwa Kennedych.
– Jakie to piękne – zachwyciła się Maria.
Prezydent położył prawą rękę na jej ramieniu. Pod wpływem jego dotyku dziewczyna lekko drgnęła. Wyczuła zapach wody kolońskiej prezydenta: nuta cytrusów i rozmarynu zaprawiona piżmem. Spojrzał na nią z nikłym, lecz jakże kuszącym uśmiechem.
– To bardzo prywatne pomieszczenie – rzekł cicho.
Spojrzała mu w oczy.
– Tak – szepnęła. Odczuwała głęboką bliskość z tym mężczyzną, jakby znała go przez całe życie i wiedziała bez cienia wątpliwości, że może mu ufać i bezgranicznie go kochać. Przez krótką chwilę miała poczucie winy z powodu George’a Jakesa, ale on nawet nie zaprosił jej na randkę. Odsunęła tę myśl.
Prezydent położył lewą rękę na drugim ramieniu Marii i delikatnie pchnął dziewczynę. Jej nogi dotknęły łoża