Krawędź wieczności. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krawędź wieczności - Ken Follett страница 56
– Każdy przywódca musi być silny na scenie globalnej, bo inaczej nic nie zdziała.
– Nie możesz chociaż spróbować? Mógłbyś zaproponować ustawę o prawach obywatelskich, nawet jeśli prawdopodobnie zakończy się to porażką w głosowaniu. Ludzie będą przynajmniej wiedzieli, że jesteś szczery.
Prezydent pokręcił głową.
– Jeśli wysunę projekt i przegram, osłabię się i narażę wszystko inne na szwank. I nigdy nie dostanę drugiej szansy z ustawą o prawach obywatelskich.
– Więc co mam powiedzieć dziadkowi?
– Że nie jest łatwo iść za głosem sumienia, nawet prezydentowi.
Wstał i Maria także się podniosła. Wytarli się nawzajem ręcznikiem i poszli do sypialni. Maria włożyła jego miękką koszulę z niebieskiej bawełny.
Znów się kochali. Kiedy prezydent był zmęczony, trwało to krótko, tak jak za pierwszym razem, dzisiaj jednak czuł się swobodnie i znów wpadł we frywolny nastrój. Leżeli na łóżku i pieścili się, jakby nie liczyło się nic innego na świecie.
Później szybko zasnął, a Maria leżała obok niego rozkosznie szczęśliwa. Nie chciała, by nadszedł ranek, gdyż wtedy będzie musiała ubrać się, pójść do biura prasowego i pracować cały dzień. Żyła w prawdziwym świecie niczym we śnie: wyczekiwała telefonu od Dave’a Powersa, który oznaczał, że niebawem się przebudzi i wróci do jedynej rzeczywistości, która się liczyła.
Wiedziała, że niektórzy koledzy odgadli prawdę. Wiedziała, że Kennedy nigdy nie zostawi dla niej żony. Wiedziała, że powinna martwić się możliwością zajścia w ciążę. Wiedziała również, że to, co robi, jest głupie i niewłaściwe i że nie może się szczęśliwie skończyć.
Jednak była za bardzo zakochana, by się tym przejmować.
*
George rozumiał, dlaczego szef cieszy się, że może go pchnąć do Kinga. Kiedy Bobby potrzebował wywrzeć presję na aktywistów ruchu praw obywatelskich, czarny emisariusz dawał mu znacznie większe szanse powodzenia. George uważał, że prokurator generalny nie mylił się co do Levisona, mimo to nie czuł się komfortowo w swojej roli; poczucie to coraz częściej stawało się jego udziałem.
W Atlancie panował ziąb i padało. Na lotnisku czekała Verena; była ubrana w brązowy płaszcz z czarnym futrzanym kołnierzem. Wyglądała pięknie, lecz George za bardzo cierpiał po odrzuceniu przez Marię, by zwrócić na to uwagę.
– Znam Stanleya Levisona – oznajmiła, wioząc Grorge’a przez rozległe miasto. – To bardzo porządny facet.
– Jest adwokatem, prawda?
– I nie tylko. Pomógł Martinowi w pisaniu Stride Toward Freedom2. Przyjaźnią się.
– FBI twierdzi, że Levison to komunista.
– W mniemaniu FBI każdy, kto nie zgadza się z J. Edgarem Hooverem, jest komunistą.
– Bobby nazwał Hoovera lachociągiem.
Verena parsknęła śmiechem.
– Myślisz, że naprawdę tak uważa?
– Nie mam pojęcia.
– Hoover milaskiem? – Pokręciła głową z niedowierzaniem. – To zbyt piękne, by było prawdziwe. Życie nie jest aż tak zabawne.
Jechali w deszczu przez dzielnicę Old Fourth Ward, w której znajdowały się setki firm czarnoskórych właścicieli. Można też było odnieść wrażenie, że na każdym rogu stoi kościół. Auburn Avenue nazwano kiedyś najzamożniejszą murzyńską ulicą w Ameryce. Siedziba Konferencji Chrześcijan Południowych znajdowała się pod numerem 320. Verena zatrzymała samochód przed podłużnym piętrowym budynkiem z czerwonej cegły.
– Bobby uważa doktora Kinga za aroganta – poinformował ją George.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Martin sądzi to samo o Bobbym.
– A ty jak myślisz?
– Obaj mają rację.
George parsknął śmiechem. Lubił cięty dowcip Vereny.
Szybko przemierzyli chodnik i weszli do budynku. Czekali kwadrans przed gabinetem Kinga, potem ich wezwano.
Martin Luther King był przystojnym trzydziestotrzylatkiem z wąsem i przedwcześnie przerzedzonymi czarnymi włosami. Był niski – George ocenił jego wzrost na niespełna metr siedemdziesiąt – i nieco zaokrąglony. Miał na sobie starannie odprasowany ciemnoszary garnitur, białą koszulę i wąski krawat z czarnej satyny. W kieszonce na piersi tkwiła biała jedwabna chusteczka, a w mankietach koszuli błyszczały duże spinki. George wyczuł zapach wody kolońskiej. Odniósł wrażenie, że ma do czynienia z mężczyzną, dla którego ważne jest poczucie godności. Doskonale to rozumiał, ponieważ był pod tym względem podobny.
King uścisnął mu dłoń.
– Kiedyśmy się ostatnio widzieli, uczestniczyłeś w Rajdzie Wolności i jechałeś do Anniston. Jak tam ręka?
– Całkowicie się zagoiła, dziękuję – odparł George. – Rzuciłem zapasy, ale i tak miałem to zrobić. Teraz trenuję drużynę szkolną w Ivy City. – Była to dzielnica Waszyngtonu zamieszkiwana przez Murzynów.
– Dobrze – pochwalił go doktor King. – Trzeba uczyć naszych chłopców wykorzystywać siłę w sporcie, zgodnie z zasadami. Usiądź, proszę. – Skinieniem ręki wskazał gościowi krzesło, a sam usiadł przy biurku. – Powiedz, dlaczego prokurator generalny przysyła cię do mnie.
W głosie Kinga dała się słyszeć nutka urażonej dumy. Może uważał, że Kennedy powinien osobiście się do niego pofatygować. Aktywiści ruchu praw obywatelskich nadali mu przydomek Jaśnie Pan.
George pokrótce opisał kwestię związaną ze Stanleyem Levisonem, pomijając jedynie wniosek o założenie podsłuchu.
– Bobby polecił, bym z całą mocą zachęcił pana do zerwania wszelkich kontaktów z panem Levisonem – zakończył. – Tylko to uchroni pana przed zarzutem o działanie ręka w rękę z komunistami. Oskarżenie takie może wyrządzić niepowetowane szkody ruchowi, w który obaj wierzymy.
– Stanley Levison nie jest komunistą – odrzekł King.
George otworzył usta, by coś powiedzieć.
Doktor King uniósł rękę. Nie znosił, gdy mu przerywano.
– Nigdy nie należał do partii komunistycznej. Komunizm jest ateistyczny, a ja jako wyznawca Pana naszego Jezusa Chrystusa nie mógłbym pozostawać w zażyłych stosunkach z ateistą. Ale… – gospodarz oparł się o blat biurka – to nie jest cała prawda.
Zamilkł