Krawędź wieczności. Ken Follett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krawędź wieczności - Ken Follett страница 54

Krawędź wieczności - Ken Follett

Скачать книгу

      Podano posiłek, lecz dziewczyna nie wzięła widelca do ręki.

      – Życzę ci jak najlepiej. Uważaj na siebie, George.

      – Ty też…

      Wstała.

      – Do widzenia.

      Mógł powiedzieć tylko jedno:

      – Do widzenia, Norine.

      – Możesz zjeść moją sałatkę – rzekła i wyszła.

      Przez kilka minut grzebał widelcem w talerzu, czując się podle. Norine na swój sposób zachowała się z godnością. Ułatwiła mu sprawę. Miał nadzieję, że da sobie radę. Nie zasługiwała na to, by ją ranić.

      Wyszedł z restauracji i skierował się do Białego Domu. Musiał wziąć udział w zebraniu prezydenckiej komisji do spraw równości zatrudnienia, której przewodniczył wiceprezydent Lyndon Johnson. George zawiązał sojusz z doradcą Johnsona, Skipem Dickersonem. Jednak do narady zostało pół godziny, postanowił więc odszukać Marię.

      Miała na sobie sukienkę w groszki i dopasowaną do niej opaskę na włosy, która prawdopodobnie przytrzymywała perukę. Większość czarnoskórych dziewcząt nosiła wymyślne tupeciki. Śliczna fryzura Marii z pewnością nie była naturalna.

      Zapytała go, jak się miewa, a on nie wiedział, co odpowiedzieć. Dręczyło go poczucie winy z powodu Norine, lecz teraz mógł z czystym sumieniem zaprosić Marię na randkę.

      – W sumie całkiem nieźle. A ty?

      – Bywają takie dni, że nienawidzę białych – odparła ściszonym głosem.

      – A to czemu?

      – Nie poznałeś mojego dziadka.

      – Nie poznałem nikogo z twojej rodziny.

      – Dziadek nadal od czasu do czasu wygłasza kazania w Chicago, ale większość czasu spędza w rodzinnym miasteczku Golgotha w Alabamie. Mówi, że w gruncie rzeczy nigdy nie przywykł do zimnego wiatru na Środkowym Zachodzie. Jednak wciąż ma w sobie zadziorność. Włożył najlepszy garnitur i pojechał do sądu w Golgotha, żeby zarejestrować się na liście głosujących.

      – I co się stało?

      – Upokorzyli go. – Maria pokręciła głową. – Znasz te ich sztuczki. Robią ludziom sprawdzian z umiejętności pisania, trzeba przeczytać fragment konstytucji stanowej, wyjaśnić go i zapisać. Urzędnik wybiera zdanie do przeczytania. Białym daje proste, na przykład: „Nikt nie może trafić do więzienia za długi”. Ale Murzyni dostają długie skomplikowane ustępy, które tylko prawnik zdoła pojąć. Potem to urzędnik orzeka, czy ktoś jest piśmienny, czy nie, i oczywiście zawsze wychodzi na to, że biali umieją pisać, a Murzyni są analfabetami.

      – Sukinsyny.

      – To nie wszystko. Murzyni usiłujący zapisywać się na listy wyborców są za karę wyrzucani z pracy, jednak z dziadkiem nie mogli tak postąpić, bo jest na emeryturze. Dlatego kiedy wychodził z sądu, zgarnęli go za włóczęgostwo. Przesiedział noc w więzieniu, a to żadna igraszka, kiedy ma się osiemdziesiątkę na karku – zakończyła ze łzami w oczach.

      Jej opowieść wzmocniła determinację George’a. Czy on ma powody do narzekania? Owszem, zrobił parę rzeczy, po których miał ochotę umyć ręce. Praca w resorcie Roberta Kennedy’ego dawała najlepszą możliwość, by dopomóc ludziom takim jak dziadek Marii. Pewnego dnia rasiści z Południa zostaną zmiażdżeni.

      Spojrzał na zegarek.

      – Mam spotkanie u Lyndona.

      – Opowiedz mu o moim dziadku.

      – Być może to zrobię. – Kiedy George był z Marią, czas zawsze upływał za szybko. – Przepraszam, że muszę już uciekać, ale może spotkalibyśmy się po pracy? Moglibyśmy pójść na drinka albo na kolację.

      Uśmiechnęła się.

      – Dziękuję, ale jestem umówiona na wieczór.

      – Och – westchnął zaskoczony. Jakoś nie przyszło mu na myśl, że Maria może z kimś chodzić. – Jutro wyjeżdżam do Atlanty, wrócę za dwa lub trzy dni. Może spotkalibyśmy się w weekend?

      – Nie, dziękuję. – Zawahała się, a potem dodała tonem wyjaśnienia: – To stały układ, coś w tym rodzaju.

      Poczuł się zdruzgotany, lecz było to z jego strony głupie, bo niby dlaczego tak atrakcyjna dziewczyna jak Maria nie miałaby związać się z kimś na stałe? Ależ okazał się głupcem! W tej chwili był zdezorientowany, jakby utracił grunt pod nogami.

      – Szczęściarz z niego.

      Uśmiechnęła się.

      – Miło, że tak mówisz.

      George chciał wiedzieć, kto jest jego rywalem.

      – Kto to taki?

      – Nie znasz go.

      Może i nie, ale poznam, jeśli usłyszę nazwisko, pomyślał.

      – Daj mi szansę.

      Pokręciła głową.

      – Wolę nie mówić.

      To było niezmiernie frustrujące. Miał rywala, lecz nie znał nawet jego nazwiska. Chciał przycisnąć Marię, bał się jednak, że wyjdzie na brutala, a dziewczyny tego nie znoszą.

      – Okay – rzekł niechętnie i dodał z rażącą nieszczerością: – Baw się dobrze.

      – Oczywiście.

      Rozdzielili się. Maria ruszyła w kierunku biura prasowego, a George do pokoi wiceprezydenta.

      Było mu ciężko na sercu. Maria podobała mu się bardziej niż jakakolwiek inna dziewczyna i stracił ją na rzecz kogoś innego.

      Ciekawe, co to za jeden? – zachodził w głowę.

      *

      Rozebrała się i weszła z prezydentem do wanny.

      Jack Kennedy przez cały dzień zażywał leki, lecz nic nie uśmierzało jego bólu pleców tak jak woda. Rano nawet golił się w wannie. Gdyby mógł, spałby w basenie.

      Byli w jego łazience; na półce nad wanną stała turkusowo-złota butelka z wodą kolońską 4711. Od tamtego pierwszego razu Maria nigdy nie weszła do pokoi Jackie. Prezydent miał osobną sypialnię i łazienkę połączoną z pokojami żony krótkim korytarzem, w którym z jakiegoś powodu umieszczono gramofon.

      Jackie ponownie wyjechała. Maria nauczyła się nie zadręczać myślami o małżonce kochanka. Miała świadomość, że w niecny sposób dopuszcza się zdrady wobec przyzwoitej

Скачать книгу