Krawędź wieczności. Ken Follett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krawędź wieczności - Ken Follett страница 50

Krawędź wieczności - Ken Follett

Скачать книгу

      – Proszę mu powiedzieć, żeby robił to częściej. Jest pani w tym dobra.

      – Dziękuję, panie prezydencie. Nie potrafię wyrazić, jak wiele to dla mnie znaczy.

      – Jest pani z Chicago, prawda?

      – Tak, panie prezydencie.

      – Gdzie pani teraz mieszka?

      – W Georgetown. Wynajmuję wspólne mieszkanie z dwiema koleżankami, które pracują w Departamencie Stanu.

      – To świetnie. Rad jestem, że się pani zadomowiła. Wysoko cenię pani pracę i wiem, że Pierre też ją docenia.

      Odwrócił się i zaczął rozmawiać z Jenny, lecz Maria nie słyszała słów. Była zbyt uszczęśliwiona. Prezydent pamiętał jej imię, wiedział, że pochodzi z Chicago, i uważał, że dobrze wypełnia swoje obowiązki. Poza tym nie sposób nie zauważyć, że jest niesłychanie atrakcyjnym mężczyzną. Maria była w siódmym niebie.

      Dave spojrzał na zegarek.

      – Jest dwunasta trzydzieści, panie prezydencie.

      Maria zdziwiła się, że spędziła na basenie aż pół godziny. Miała wrażenie, że upłynęły zaledwie dwie minuty. Jednak prezydent wyszedł z wody i skierował się do przebieralni.

      Dziewczęta także wyszły.

      – Poczęstujcie się kanapkami – zachęcił Dave.

      Podeszły do stolika; Maria chciała coś przekąsić – to była przerwa na lunch – lecz miała wrażenie, że żołądek skurczył jej się do rozmiarów szpilki. Wypiła butelkę przesłodzonego napoju gazowanego.

      Dave odszedł i dziewczęta przebrały się w szatni. Maria spojrzała w lustro. Jej włosy były lekko wilgotne, ale fryzura nie ucierpiała.

      Pożegnała się z Jenny i Jerry i wróciła do biura. Na jej biurku leżał gruby raport o stanie służby zdrowia i kartka od Salingera, który chciał, by w ciągu godziny napisała dwustronicowe streszczenie.

      Zauważyła spojrzenie Nelly.

      – No i o co chodziło?

      Maria zastanawiała się przez chwilę.

      – Nie mam pojęcia – odparła w końcu.

      *

      George otrzymał informację z zaproszeniem do Josepha Hugo w siedzibie FBI. Hugo pracował obecnie jako osobisty asystent dyrektora J. Edgara Hoovera. Z kartki dowiedział się, że Biuro posiada ważne informacje o Martinie Lutherze Kingu, którymi Hugo chce się podzielić z pracownikami prokuratury generalnej.

      Hoover nienawidził doktora Kinga. W FBI nie było ani jednego czarnego agenta. Dyrektor nienawidził również Roberta Kennedy’ego. Wielu było ludzi, których nienawidził.

      George pomyślał, że może odmówić. Nie miał najmniejszej ochoty rozmawiać z Hugo. Uważał go za gnoja, który zdradził aktywistów ruchu praw obywatelskich i jego, George’a, osobiście. Wciąż jeszcze czasami odczuwał ból przedramienia zranionego podczas starcia w Anniston. Hugo gapił się na to, gawędził z policjantami i ćmił papierosa.

      Z drugiej jednak strony, jeśli FBI zdobyło niekorzystne informacje o Martinie Lutherze Kingu, wolał je poznać pierwszy. Może przyłapali go na romansie pozamałżeńskim lub czymś podobnym. George chętnie skorzystałby z szansy, by ukrócić rozpowszechnianie złych wiadomości o ruchu praw obywatelskich. Wolał, żeby nie roznosił ich ktoś taki jak Dennis Wilson. Dlatego postanowił wybrać się do Hugo i narazić na jego ewentualne przechwałki.

      Siedziba FBI mieściła się na innym piętrze gmachu, w którym znajdował się Departament Sprawiedliwości. Pokój asystenta był mały i sąsiadował z gabinetem dyrektora. Hugo miał krótko obcięte włosy – była to popularna fryzura wśród pracowników FBI – i nosił gładki popielaty garnitur, białą nylonową koszulę i granatowy krawat. Na biurku leżała paczka papierosów mentolowych oraz teczka.

      – Czego chcesz? – zapytał George.

      Hugo wyszczerzył zęby w uśmiechu.

      – Jeden z doradców Martina Luthera Kinga to komunista – obwieścił z uśmiechem.

      To była szokująca informacja i mogła pogrążyć cały ruch praw obywatelskich. George poczuł, że robi mu się zimno. Trudno dowieść, że ktoś nie jest komunistą, a poza tym prawda mało się liczyła: ważna była zabójcza sugestia. Tak jak z oskarżeniami o czary w średniowieczu, łatwo było wzniecić nienawiść głupców i ignorantów.

      – Kto jest tym doradcą? – chciał wiedzieć George.

      Hugo zerknął w teczkę, jakby potrzebował odświeżyć sobie pamięć.

      – Stanley Levison.

      – Nazwisko nie wskazuje, by to był Murzyn.

      – Bo to Żyd – odparł Hugo, wyjmując z teczki zdjęcie i kładąc na biurku.

      George spojrzał na niczym niewyróżniającą się białą twarz, przerzedzone włosy i duże okulary. Mężczyzna nosił muszkę zamiast krawata. George poznał w Atlancie doktora Kinga i jego ekipę i nie zobaczył nikogo podobnego.

      – Jesteś pewien, że ten mężczyzna należy do Konferencji Chrześcijan Południowych?

      – Nie powiedziałem, że pracuje u Kinga. To adwokat z Nowego Jorku i zarazem dobrze prosperujący biznesmen.

      – A więc w jakim sensie jest jego doradcą?

      – Pomógł Kingowi wydać książkę i bronił go przed sądem w Alabamie w sprawie o uchylanie się od podatków. Nie spotykają się często, ale rozmawiają przez telefon.

      George wyprostował się.

      – Skąd możesz o tym wiedzieć?

      – Mam swoje źródła – odparł z zadowoloną miną Hugo.

      – Twierdzisz, że doktor King co pewien czas dzwoni do adwokata w Nowym Jorku i zasięga u niego porad w kwestiach płacenia podatków i publikacji książek.

      – Ten człowiek jest komunistą.

      – Skąd możesz to wiedzieć?

      – Mam źródła.

      – Jakie źródła?

      – Nie wolno nam ujawniać tożsamości informatorów.

      – Możesz je ujawnić prokuratorowi generalnemu.

      – Ale ty nim nie jesteś.

      – Znasz numer legitymacji Levisona?

      – Co takiego? – stropił się Hugo.

      –

Скачать книгу