Pozory mylą. Diana Palmer
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pozory mylą - Diana Palmer страница 3
Kasztanowłosa obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem. Twarz miała sympatyczną, ale niezbyt urodziwą. W ogóle się nie malowała. Szkoda, pomyślał. Gdyby choć trochę się postarała, mogłaby wyglądać jak normalna kobieta. W sumie miała całkiem ładne usta, krągły podbródek, miłą dla oka karnację. Jednak ubrana była jak bezdomna, a mocno upięty kok nie dodawał jej urody.
W sposób ostentacyjny zmierzyła go wzrokiem od stół do głów. Cort czuł na sobie spojrzenie jej piwnych oczu, gdy lustrowała jego smukłą figurę i szczupłą opaloną twarz częściowo ukrytą w cieniu kowbojskiego kapelusza.
– Szanowny panie, gdybym paradowała w tak ohydnych buciorach, policzyłabym do dziesięciu, nim odważyłabym się skrytykować czyjeś hobby – skwitowała niby łagodnym, a tak naprawdę jadowitym tonem.
Cort uniósł brwi, po czym spytał radośnie:
– A buja się pani?
– To znaczy? – spytała, marszcząc brwi.
– Bujanie się na fotelu jest w pakiecie z robieniem na drutach, nieprawdaż? No wie pani, fotele bujane, te sprawy – prowokował.
Obrzuciła go jeszcze bardziej niechętnym spojrzeniem i wycedziła:
– Nie potrzebuję fotela bujanego, żeby robić na drutach!
– Aha, czyli robi to pani na stojąco. Ciekawe… Czyli buja się pani na obcasikach?
Jego niewątpliwa uroda i aksamitny głos sprawiły, że oblała się rumieńcem. Zła jak osa szykowała się do ciętej riposty, gdy ktoś ją zawołał:
– Mina! – Chodnikiem szedł w ich stronę uśmiechnięty Bart. – Uszanowanie panience – rzucił przyjaźnie.
Roześmiała się i jej twarz uległa cudownej przemianie. Nagle wydała się bardzo pociągająca wysokiemu kowbojowi, który jeszcze przed chwilą z takim zapałem drwił z niej.
– Cześć, Bart. Nie widziałam cię od pikniku kościelnego.
– Ostatnio mało się udzielałem towarzysko. No wiesz, nie mogę narażać tabunów napastujących mnie kobiet na zbytnie upokorzenia.
Brunetka, która dotąd w milczeniu przysłuchiwała się rozmowie, zareagowała śmiechem, a Bart obrzucił ją wesołym spojrzeniem.
– Śmiej się, śmiej – powiedział. – Ale dobrze wiesz, jak to jest. Wokół ciebie też kręci się niezły tabunek, tyle że facetów. Widziałem na własne oczy. Zresztą nic dziwnego, taka urocza czarnulka…
– Bart, daj spokój – odparła ze śmiechem. – Albo poskarżę się mężowi, że ze mną flirtujesz.
– Nie, tylko nie to. – Bart wyciągnął ręce w obronnym geście. – Jeszcze tego mi trzeba, żeby John Callister pogonił mnie ze strzelbą.
– Nie masz się czego obawiać – zapewniła Sassy Callister. – Potrzebuje buhaja, a ten twój bardzo mu się spodobał.
– Zauważyłem. Podziękuj mu ode mnie za zainteresowanie. O rany, przepraszam, nie przedstawiłem wam mojego teksańskiego kuzyna. Poznajcie Corta Griera. – Dostrzegł, że Mina nie uśmiechnęła się ani nie skinęła głową. – To Sassy Callister. – Wskazał brunetkę, odwrócił się do drugiej z pań, której oczy ciskały gniewne iskry, i dokończył prezentacji: – A to Mina Michaels.
Cort ani Mina nie odezwali się do siebie, tylko mierzyli się złym wzrokiem.
Dopiero Bart przerwał niezręczną ciszę:
– No dobrze, na nas już pora. Cort przed chwilą przyleciał z Teksasu i pewnie marzy o odpoczynku.
– Biedaczek, taki kawał drogi. Musiał się namachać skrzydłami. I co, rączki omdlewają? – spytała kąśliwie Mina.
– Nie tak jak twoje od robienia na drutach. – Znów omiótł spojrzeniem jej nieumalowaną twarz i pozbawioną fasonu kieckę. Nigdy nie był chamem, ale teraz coś w niego wstąpiło. Po prostu czepił się nieszczęsnej istoty uwielbiającej robótki ręczne, no i wypalił: – Zgaduję, że kobiecie o prezencji stracha na wróble albo modelki z lumpeksu pozostało tylko machać drutami. Życie towarzyskie to nie jest twoja mocna strona, prawda?
Reakcja była błyskawiczna. Mina z całej siły nastąpiła mu na stopę, Cort zaklął paskudnie, a ona oznajmiła słodziutko:
– To brutalna napaść. No już, gnaj, biedaczku, na posterunek, by zakuli mnie w kajdany za bandycki atak.
Cort szykował się do ostrej riposty, by roznieść agresorkę w pył, jednak Bart, który znał wybuchowy temperament kuzyna, wykręcił mu ramię i zaciągnął do samochodu.
– Musimy już lecieć. Do zobaczenia!
– Po co ją ratowałeś?! – pieklił się Cort. Nadal był w cholerycznym nastroju. – Co za odpychające i szpetne babsko! W jednym miała rację, powinienem zawołać gliniarzy i zgłosić napaść. Wrzuciliby ją do celi, może straciłaby ten wredny ironiczny uśmieszek. – Stopa nieźle go bolała, ale nic dziwnego, skoro Mina miała na nogach ciężkie buciory. Swoją drogą, dziwna moda jak na kobietę z miasta, pomyślał. Ale co takie straszydło może wiedzieć o modzie?
– Nie przesadzaj, nie jest taka okropna…
– Może już przestaniemy o niej gadać? – wszedł kuzynowi w słowo i spokojniejszym tonem dodał: – Za to tamta druga babka wydawała się sympatyczna. To żona Johna Callistera, tak?
Bart chętnie opowiedziałby kuzynowi o Minie i o jej przeszłości, ale było jasne, że przynajmniej teraz niewiele by wskórał.
– Tak, Sassy bardzo udziela się w lokalnej społeczności. Jej matka zachorowała na raka, ale John załatwił jej dobry szpital i wyzdrowiała. Pewna kobieta, którą zatrudniali Collinsowie, umarła i osierociła córeczkę. Adoptowali ją i zamieszkała z nimi. To dobrzy ludzie.
– Pani Callister zrobiła na mnie miłe wrażenie.
– A co do Miny…
– Bardzo cię proszę! – gniewnie rzucił Cort. – Dość już nieprzyjemnych rzeczy na dzisiaj. Poza tym ta wiedźma robi na drutach, dasz wiarę? Ciekawe, czy zdaje sobie sprawę, jakie mamy stulecie.
Bart chciał odpowiedzieć, ale ugryzł się w język. Jeszcze nadarzy się okazja, by wrócić do tego tematu.
– Co powiesz na mocną czarną kawę? – zagadnął.
– Chętnie.
– Wykosztowałem się na Jamaican Blue Mountain – wyznał, zerkając z ciekawością na kuzyna, a gdy Cort wreszcie się uśmiechnął, dodał: – Tak, wiem. To twoja ulubiona.
– Właśnie stałeś się moim ulubionym kuzynem – stwierdził wesoło Cort.
– No myślę – odparł Bart, przeciągając śpiewnie samogłoski.