Saga rodu z Lipowej 20: Zuchwała intryga. Marian Piotr Rawinis
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Saga rodu z Lipowej 20: Zuchwała intryga - Marian Piotr Rawinis страница 2
– Nie zwierzyłaś się jej ze swoich kłopotów?
– Ona nic nie wie – ujawniła Elżbietka. – Sądzi, że między nami wszystko w porządku. I oboje z ojcem wyglądają wnuka.
Pani Roksana zastanawiała się.
– Lepiej nic jej nie mówić – podpowiedziała wreszcie. – Byłaby niezadowolona. Na wnuka mogą jeszcze poczekać.
– Więc są jakieś sposoby?
Roksana przymrużyła oczy.
– A ty? – zapytała. – Co chcesz osiągnąć?
Elżbietka nie wiedziała na pewno, czego pragnie.
– Chyba, żeby było zwyczajnie, jak u wszystkich. Czy jest jakieś lekarstwo, zioła może albo jaki tajny sposób…
– Tajny sposób? – powtórzyła Roksana. – Na co tajny sposób? Mówisz przecież, że sama nie wiesz, czego oczekujesz.
– Ojciec Konrada dokucza mojemu ojcu. Chce, żeby Konrad wziął posag, a mój ojciec nie może mu nic wypłacić, póki nie ma dziecka. Więc musi być dziecko.
Roksana przyglądała się dziewczynie z zastanowieniem.
– Stale to słyszę – westchnęła. – Dziecko, wnuk, posag. A gdzie tu jest miejsce dla ciebie, Elżbietko? Gdzie jest miejsce na twoje uczucia? Co ty o tym myślisz, czego pragniesz? My kobiety winnyśmy sobie pomagać. Tylko chciałabym ci pomóc mądrze, wedle tego, czego sobie życzysz. Czego więc ty pragniesz?
– Chcę mieć syna – oznajmiła Elżbietka.
Nie powiedziała jeszcze, że opieka matki bywa wielce dokuczliwa i najchętniej by się od niej uwolniła, przynajmniej po części. Nie mogła tego zrobić, póki nie miała dziecka.
– A Konrad? – zapytała Roksana. – Czego on oczekuje?
– Tego samego. Potem, gdy już będziemy mieli dziedzica, wszystko inne jakoś się ułoży…
Roksana nie była o tym przekonana, ale obiecała pomoc.
* * *
Jan ze Szczekocin pokazał się wkrótce potem w Dolinie, przywożąc upominki dla swojego wnuka, którego jeszcze nie miał.
– Cóż to, Konradzie – pytał syna. – Czemu nie ma nawet zapowiedzi twojego potomka? Czy starasz się za mało, czy może twoja żona jest niezdolna urodzić dziecko?
Konrad milczał.
– Bóg nie dał – powiedział później, kiedy już wymyślił sobie usprawiedliwienie.
– Bóg? – prychał Jan ze Szczekocin. – W tych sprawach trzeba pomóc Panu Bogu. Chyba za mało się starasz.
Był niezadowolony, wodził wzrokiem za Elżbietką i dziwował się synowi, że tak mało zajmuje się młodą małżonką.
– Na twoim miejscu rzadko opuszczałbym alkowę – dogadywał.
Był mocno nierad, bo pan Jeno powtórzył to, co już wcze¬śniej dobitnie wyjaśnił Konradowi.
– Będzie syn, będzie posag.
Inni też nieco się dziwowali brakiem potomstwa Konrada i jego żony. Hedwiga radziła szwagierce pojechać do klasztoru na Jasnej Górze, by prosić Najświętszą Pannę o wstawiennictwo.
– Pomaga – twierdziła. – Mnie pomogło, królowej Jadwidze pomogło i wielu innym niewiastom.
Elżbietka nie dawała się jednak na razie namówić, a to z powodu słów, jakie na ten temat wygłosiła Roksana. A Roksana powiedziała:
– Na Jasną Górę to powinien pielgrzymować Konrad, nie ty.
Zapraszała Elżbietkę do siebie, a ta często jeździła do Dębowca. Przebywała u Roksany chętniej chyba niż we własnym domu, co bardzo nie podobało się jej matce.
– W jaki sposób chcesz mieć dziecko, skoro najwyraźniej unikasz swojego męża? – burczała pani Alena.
Elżbietka tłumaczyła się niezręcznie, wstydziła się powiedzieć, że właśnie dla nauczenia się skutecznych sposobów jeździła do Dębowca. Prowadziły tam długie rozmowy, Roksana podpowiadała, jak Elżbietka ma postępować w sypialni. Pod rozmaitymi pretekstami zapraszała też podopieczna i jej męża do swojego dworu, tam karmi¬ła potrawami wzbogaconymi mocnymi ziołami, dawała wino. Potem kazała im przygotować posłanie w komorze i zostawiała samych.
Wszystko wydawało się dobrze przygotowane. Podczas wieczerzy Konrad patrzył wciąż za swoją niewiastą, uśmiechał się, ale płynęły tygodnie i nic się nie zmieniało.
– I co? – pytała rano Roksana.
Elżbietka miała łzy w oczach.
– Nic – przyznała się. – Użyłam już wszystkich sposobów, ale się nie sprawdziły.
– No to mamy poważny kłopot – zasępiła się Roksana. – Początkowo myślałam, że należy go ośmielić, ale teraz widzę, że na nic tu sprawdzone metody. Trzeba sięgnąć po coś trudniejszego.
– Co to takiego? – zapytała Elżbietka, a jej spojrzenie zdradzało niepokój.
– Nie bój się – uspokoiła Roksana. – To nic bolesnego. Sama jeszcze nie wiem, co to by mogło być i chyba trzeba będzie poradzić się kogoś mądrzejszego. Najpierw jednak musimy się upewnić, że z tobą jest wszystko w porządku.
Któregoś dnia, gdy Elżbietka gościła w Dębowcu, przyszła do dworu pewna babka akuszerka.
Badanie nie trwało długo.
– U niej wszystko jak należy – powiedziała. – Dziewczyna jest zdrowa i zdolna. To widać jej mąż nie bardzo.
Tego się Roksana spodziewała. Babka dostała zapłatę za swoje usługi i zostawiła obietnicę trzymania języka za zębami.
– Jest tylko jeden sposób – westchnęła w końcu Roksana. – Jeden jedyny, ale to rzecz bardzo złożona i nie wiem, czy byś się na to zgodziła.
Elżbietka uczepiła się tej szansy.
– Wszystko zrobię – zapewniła. – Skoro próbowaliśmy innych, trzeba sprawdzić i ten ostatni.
Pani Roksana się wahała.
– To trudne – wzdychała. – Może niektórzy powiedzieliby nawet, że w ogóle niedopuszczalne…
Elżbietka gotowa była na wszystko. Mocno już zmęczyło ją czekanie i czuła zniechęcenie. Chodziła ponura, smętna, burkliwie odpowiadała nawet na życzliwe