Dziewczyna z Dzielnicy Cudów. Aneta Jadowska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dziewczyna z Dzielnicy Cudów - Aneta Jadowska страница 7

Dziewczyna z Dzielnicy Cudów - Aneta Jadowska Nikita

Скачать книгу

Wielki jak niedźwiedź i równie zgryźliwy facet był jej współlokatorem i specjalistą od aprowizacji. Nie potrafiłam dokładnie nazwać tego, co ich łączyło. Zależało mu na niej, to na pewno. Nawet kiedy była wredna i mało przyjazna, kręcił się tu każdego dnia.

      – Daj mu znać, by uważał bardziej niż zwykle, dobrze? Wciąż nie wiem, czego się spodziewać po tym całym partnerze.

      Ilia był najsłabszym ogniwem w systemie Karmy – a wiem o tym, bo osobiście starałam się znaleźć jej słaby punkt.

      – Wróci – burknęła. – Zawsze wraca, nawet jeśli każę mu iść w cholerę.

      – Kazałaś mu iść w cholerę? – zapytałam, powstrzymując uśmiech.

      Karma miała poczucie humoru, tyle że akurat gdzieś się ulatniało, kiedy pojawiał się temat Ilii.

      – Powiedział, że powinnam odpuścić w kwestii smoka. Bo są niebezpieczne. – Przesadnie zaakcentowała każdą sylabę ostatniego słowa i prychnęła.

      Smok. Wymarzone zwierzątko Karmy. Szukała go cierpliwie od lat w sieci i w realu. Miałam nadzieję, że jednak nie znajdzie, bo Ilia miał rację. To były cholernie niebezpieczne stworzenia. Nie powiedziałam tego na głos.

      – Ilia to dobry facet.

      – Tacy giną najszybciej, nie uważasz? – Skrzywiła się i okręciła na fotelu, znów zwracając się twarzą do monitorów. – Idź już, mam robotę.

      Posiadała wiele zalet i kilka cnót. Gościnność i uprzejmość nigdy do nich nie należały.

      Wychodząc z windy, usłyszałam hałas. Podążyłam za nim wzdłuż holu do najmniejszej sali kinowej – studyjnej, wedle napisu na drzwiach. Pchnęłam je ostrożnie i nasłuchiwałam. Dopiero po chwili stanęłam w progu i zobaczyłam faceta, który z furią szarpał kłęby zakurzonej i sztywnej od brudu wykładziny. Albo solidnie mu czymś podpadła, albo wolał mierzyć się z nią niż z Karmą. Musi to trwać już dłuższą chwilę, pomyślałam, spostrzegłszy że trzy rzędy drewnianych foteli odkręcił wcześniej od podłogi i odsunął pod ścianę. Szarpnął mocniej i oderwał boczne listwy, przytrzymujące wykładzinę na podłodze. Może i wyglądał jak typowy, wysoki, chudy dzieciak, ale miał krzepę większą, niż wskazywały na to rozmiary jego ciała. Mierzył ponad metr dziewięćdziesiąt i ważył nie więcej niż siedemdziesiąt pięć kilo, a jednak widziałam, jak bez wysiłku przenosi sprzęt ważący znacznie więcej niż on sam. Oparłam się o framugę i czekałam, aż mnie zauważy. Aktualnie był zajęty zwijaniem wykładziny w nierówny rulon. Wyprostował się i powiedział:

      – Złap drugi koniec. – Popchnął butem rulon.

      – Sam sobie dasz radę. Nie bądź taki skromny, widziałam, jak ją uniosłeś chwilę temu. – Wyszczerzyłam się w uśmiechu.

      To był stały element naszej zabawy. Ilia nigdy nie zdradził mi, kim jest, to znaczy jaką magią dysponuje. Czułam, że jakąś na pewno, ale nie potrafiłam jej rozpoznać. Początkowo myślałam, że to zmienny. Był silny, jadł jak szalony, miał zdecydowanie terytorialne odruchy. Gdy spytałam, zaprzeczył, a Karma tylko prychnęła z lekceważeniem („Zmienny, też coś!”). Wedle papierów miał tylko dwadzieścia trzy lata. To mogła być prawda, wyglądał na tyle. Jednak w świecie magicznych wiele rzeczy nie jest takich, na jakie wygląda.

      Ilia burknął gniewnie, ale zarzucił sobie wykładzinę na ramię i bez większego wysiłku wyniósł ją z pomieszczenia, mijając mnie w drzwiach. Wrzucił ją do drugiej, znacznie większej sali kinowej. O ścianę opierały się worki na śmieci wypełnione gruzem, listwami boazerii i fragmentami wyliniałej aksamitnej kurtyny.

      – Potrzebujemy sali kinowej – powiedział, widząc moje spojrzenie przemykające po śmieciach.

      – Karma nie schodzi na to piętro – przypomniałam.

      – Może zejdzie, jeśli będzie miała prawdziwą salę kinową – oświadczył niezrażony.

      – Może się nie oprzeć powtórce Gwiezdnych wojen, Firefly czy Z Archiwum X na wielkim ekranie – zgodziłam się, a Ilia nagrodził mnie promiennym uśmiechem.

      – Dokładnie na to liczę – oświadczył, odgarniając znad czoła przydługie brązowe włosy.

      Jego twarz nie była chłopięca, ale do bycia mężczyzną jeszcze trochę mu brakowało. Cały dziecięcy tłuszczyk dawno zniknął, uwydatniając kanciaste rysy, zbyt ostre kości policzkowe, zbyt wydatny nos i zbyt duże usta – jak gdyby twarz Ilii potrzebowała czasu, by zyskać właściwie proporcje. Tylko jego ciemne, głęboko osadzone oczy stały się zbyt poważne, by mogły należeć do zwyczajnego dwudziestotrzylatka. A może doświadczył czegoś, co go zmieniło. Może po prostu nie był dwudziestotrzyletnim chłopcem, a czymś znacznie starszym.

      Tylko w jedno nie wątpiłam w przypadku Ilii: naprawdę zależało mu na Karmie i pragnął jej dobra. Nie zrażał się, jeśli zamiast podziękowania otrzymywał awanturę. Ktokolwiek chciałby przyjść po Karmę, nawet gdyby zdołał pokonać wszystkie pułapki i elektroniczny system ochrony, musiałby jeszcze pokonać Ilię. I nie postawiłabym w tej walce na jego przeciwnika.

      – Bądź czujny w najbliższym czasie – powiedziałam cicho.

      – Masz kłopoty?

      – Może, nie wiem. Karma to sprawdza.

      – Jeśli będziesz miała pewność, nie przychodź tu, póki ich nie rozwiążesz.

      Skinęłam głową. Mogliśmy się nawet lubić, jeść popcorn podczas oglądania powtórek kultowych produkcji s.f., ale Ilia miał swoje priorytety. Ja do nich nigdy nie będę należała. Do szczęścia musiało mi wystarczyć, że byłam priorytetem dla samej siebie.

      Rozdział 4

      To, że nie chciałam wracać do domu, nie znaczyło, że nie miałam się gdzie podziać. Zorganizowałam sobie nory i mety rozsiane po całym mieście, po obu stronach Wisły, po obu stronach bramy. Nory były dyskretne. Zwykle bez sąsiadów, którzy mogliby kojarzyć mnie z twarzy. Mety stanowiły coś więcej – wiązały się z budowaną na potrzeby miejsca tożsamością, papierami, ludźmi, którzy wierzyli w to, co im mówiłam.

      „Jestem miłą dziewczyną, pracuję jako stewardesa dla izraelskich linii lotniczych, dlatego nie bywam tu zbyt często”. „Jestem niezbyt miłą dziewczyną, ochroniarką, trenerką sztuk walki, to dlatego, gdy jestem w mieszkaniu, słyszy pan, kochany sąsiedzie, odgłosy okładanego worka treningowego. Owszem, to cudownie, że tak często przebywam poza domem, zajmując się tężyzną fizyczną moich klientów”.

      Różne historie, różne twarze, które rozpoznaliby bez wahania na policyjnym okazaniu. Żadnej z nich nie widziałam, wstając rano z łóżka. Były równie wypracowane jak historyjki, równie fałszywe jak dokumenty, które sobie załatwiałam, by bez problemu przejść kontrolę i podpisać umowy najmu. Zaliczka z góry za kilka miesięcy zwykle ucinała większość pytań.

      Może już nie musiałam tego robić. Może mogłabym gdzieś osiąść, zapuścić korzenie. Ernst Szalony wciąż, wedle wywiadu Karmy, przebywał gdzieś poza zasięgiem. Z Cieniami mogłam sobie poradzić, z Matką w jakimś stopniu

Скачать книгу