Dziewczyna z Dzielnicy Cudów. Aneta Jadowska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dziewczyna z Dzielnicy Cudów - Aneta Jadowska страница 9
![Dziewczyna z Dzielnicy Cudów - Aneta Jadowska Dziewczyna z Dzielnicy Cudów - Aneta Jadowska Nikita](/cover_pre815222.jpg)
Właściwy dla mnie typ magii zwykle dziedziczą męscy potomkowie. Ma to wiele sensu, skoro przemiana napędzana jest testosteronem i adrenaliną. Znalazłam w kronikach zaledwie kilka przypadków kobiecych berserków. Wedle badaczy mogło być ich więcej, ale nigdy nie doszło u nich do przełomu, który zwykle jest skutkiem dużego skoku adrenaliny. To dość pocieszająca hipoteza, bo sugeruje, że większość tych kobiet miała życie wystarczająco spokojne i nieobfitujące w przemoc i agresję, by mogła nigdy nie odkryć swojej drugiej strony – brutalnej, bezmyślnej i wściekłej. Mój ojciec dopilnował, bym nie załapała się w ten schemat.
W kronikach wyczytałam też, że samice berserków są słabsze i ich przemiana nie jest spektakularna, więc na niewiele się zdają na polu bitwy. Berserki są wojownikami, ale silniejsza od ich pięści zawsze była reputacja. Pojawienie się ogarniętego szałem bojowym berserka zwiastowało morze krwi, wyrywanie kończyn i całkowity brak kontroli. Przeciwnicy często uciekali, nie podejmując ryzyka wejścia w drogę temu stworzeniu. Nie wiem, jak wygląda męska bestia. Jedynym berserkiem w szale, jakiego widziałam, byłam ja sama. Cholernie przerażający widok, mam nadzieję nie powtarzać tego doświadczenia.
Zmiana to kolejna rzecz, jaką mogę zapisać na konto ojca. Kiedyś go rozliczę z wszystkich tych cudowności, jakich dzięki niemu doświadczyłam. Nie tylko po nim dostałam te geny, ale porwanie uaktywniło przełom. Nie, nie od razu. To byłoby zbyt proste, gdybym zmieniła się tam, przykuta do krzesła, poniżana, bita czy okaleczana. Los nie był dość łaskawy, by dać mi wówczas szansę obrony – niewielką, skoro Ernst to stary wyga pól bitwy, ale jednak szansę.
Przełom nastąpił, kiedy byłam już wolna, jakby mój mózg postanowił mi udowodnić, że bezpieczna nie będę już nigdy. Wyczerpana, osłabiona utratą krwi, napojona leczniczym ekstraktem zasnęłam w sanktuarium, w białej pościeli, pod opieką Jemioły, która troszczyła się o mnie tak, jak nikt nigdy się o mnie nie troszczył. I wszystko do mnie wróciło w koszmarach. Stało się tak realne, tak prawdziwe, tak bolesne…
Ocknęłam się, kiedy moje ciało z rozrywającym bólem zmieniało się w bestię. W mojej głowie pojawiło się coś obcego, jednocześnie szalonego, rozwścieczonego i przerażonego. Dla mnie nie było już tam miejsca. Usłyszałam kroki na korytarzu, wyczułam, że bestia, jaką się stałam, napina mięśnie, gotowa do ataku. Resztką świadomości, jaka mi została, rzuciłam się do okna, do ucieczki. Bestia była wściekła. Nie uciekać, zabić, wykrwawić, rozszarpać – to jej przykazania. A ja trzęsłam się w środku z przerażenia, że jeśli nie zdołam jej, siebie, stąd zabrać, do pokoju może wejść Jemioła, Dora, ktoś, na kim mi zależało. Biegłam przez noc, wyjąc z wściekłości, aż zabrakło mi sił. Ocknęłam się nad ranem, naga, skulona, słaba jak kurczak. Skóra opinała mi kości. Tak odkryłam, że jako berserk zużywam szalone ilości kalorii i jeśli ich nie dostarczę wcześniej, organizm zacznie spalać wszystko, aż niewiele zostanie. Gdybym dalej biegła, mogłabym przekroczyć tę granicę powrotu. Z co najmniej kilku powodów.
Nikomu o tym nie powiedziałam. Nie chciałam litości od moich bliskich. Nie chciałam się stać maczugą Matki. Nie chciałam takiego życia. Nie miałam wyboru w wielu kwestiach, ale w tej wciąż mogłam postawić na swoim. Studiowałam temat wnikliwie. Na miesiące zaszyłam się w bibliotece i przekopywałam archiwa – przeczytałam wszystko, co wydrukowano na temat mojego gatunku, i drugie tyle tego, co napisano, ale nigdy nie ukazało się drukiem.
Któregoś dnia do mojego pulpitu podszedł Kosma. Położył na blacie sześć batonów wysokoenergetycznych dla sportowców i parujący kubek pachnący melisą.
– Nie powinnaś robić tak długich przerw między posiłkami. I nie denerwuj się tak bardzo tym, że nie ma w nich odpowiedzi na twoje pytanie. – Wskazał stos ksiąg zajmujących sąsiedni stolik, bo na moim nie wystarczyło już miejsca. – Wierz mi, gdyby była, wiedziałbym o tym i powiedziałbym ci jako pierwszej.
Przez chwilę po prostu na niego patrzyłam. Był bibliotekarzem od kilku stuleci. Przeczytał każdą cholerną książkę, jaka powstała. A jednak nie chciałam mu uwierzyć. Dopiero po chwili dotarło do mnie coś, co wyparłam w pierwszej sekundzie. On wiedział.
– To zostanie między nami. Na zawsze – powiedział, jakby mi czytał w myślach.
I uwierzyłam mu. Nie tak mnie wychowała Irena, ale uwierzyłam mu, bo czasem po prostu trzeba komuś uwierzyć, a Kosma to w pewnym sensie rodzina, choć – by oddać mu sprawiedliwość – nie pasował do reszty znanych mi jej członków. Porządny facet. Totalny dziwak, ale dla mnie miły. Aż tak odbiegał od średniej spokrewnionych ze mną osób.
To mój przyrodni brat, co jest dość osobliwe, skoro on miał wówczas prawie pięćset lat, a ja ledwie dobiłam trzydziestki. Cóż, Ernst jest naprawdę długowiecznym skurwielem. Kosma właściwie go nie znał. Jego matka znudziła się naszemu ojcu po kilku latach związku i po prostu ją oddalił. Zamiast alimentów podarował jej kaleką wersję nieśmiertelności, by mogła się opiekować dzieciakiem, jak długo będzie trzeba. Kosma go nie interesował, bo nie spełnił wyśrubowanych kryteriów, jakie Ernst miał dla swojego potomstwa.
Nie znaliśmy się do czasu, aż trafiłam na szkolenie w Trójprzymierzu. Pierwszym przystankiem w szkole jest skan – rodzaj rytuału, który pozwala odkryć pochodzenie jednostki, rodzaj jej magii, drzewo genealogiczne, nawet najdalsze jego odnogi. To ważne, skoro magię dziedziczy się za sprawą genów recesywnych i może się odezwać po piętnastu pokoleniach. Wszystkie wyniki trafiają do archiwum Trójprzymierza, którym zawiadował Kosma. Rozpoznał sygnatury magii, nawet jeśli pozostawała nieaktywna. Był pewien, że jesteśmy rodzeństwem. Przysłał mi liścik, prosząc o spotkanie. Miał szczęście, że ciekawość wygrała z treningiem Ireny. Nie zaprzyjaźniliśmy się od razu. Ale zbudowaliśmy coś razem na fundamentach z batonów energetycznych i przysiędze, że nigdy mnie nie zdradzi. W jego oczach widziałam szczere współczucie i o dziwo mnie to nie wkurzało. Może dlatego, że też miał te geny. Nie przeszedł przełomu. Bał się tego bardziej niż czegokolwiek. Żył z tym strachem od stuleci. Ja nie wiedziałam, że mam się czego bać, zanim mnie to nie kopnęło. Z czasem nauczyłam się mu ufać, poddawać się jego trosce, szukać oparcia w jego doświadczeniu. Nie tak mnie wychowano, ale dla Kosmy robiłam wyjątek.
Opowiedział mi wszystko, co wiedział, o berserkach, Ernście, popieprzonej magii, która płynęła także w jego żyłach i która w każdej chwili mogła się aktywować. Dlatego żył, jak żył: spokojnie, cicho, żadnych wzruszeń, romansów, agresji. Doskonała izolacja w podziemiach biblioteki. Niczym mnich z zakonu kontemplacyjnego oddalał od siebie wszystko, co mogłoby go popchnąć w stronę przełomu. To właśnie jemu zawdzięczam to, że w takim stopniu, w jakim to możliwe, nauczyłam się nad sobą panować, tak bym nie stała się tym, czym zdecydowanie nie chcę się stać. Jego zdaniem powinnam znaleźć sobie miłą i spokojną pracę, na przykład w bibliotece, ale rozumiał, że nie mogłam tego zrobić – jako bibliotekarka nie zdołałabym dopaść Ernsta. Wymyślił więc wszczep, który niweluje przesadne wyrzuty adrenaliny i przez to daje sporo lepsze wyniki niż medytacja i trzymanie kciuków, by w chwili zagrożenia nie doszło do przemiany. On też podpowiedział mi, że moja płeć może być moją przewagą – bo skoro przemiana kobiet berserków jest wolniejsza, mogę ją spowalniać jeszcze bardziej, aż uzyskam nad nią kontrolę. Od tego czasu nie zmieniłam się w