Zaginiona kronika. Jacek Ostrowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zaginiona kronika - Jacek Ostrowski страница 13
Dziś była wyraźnie w lepszym nastroju niż wczoraj.
– A mogę się przedtem napić piwa i chwilę odpocząć?
– Jasne, możesz i mnie poczęstować.
– A po co nam przewodnik? Myślałem, że znasz to miasto. Bądź co bądź jesteś płocczanką. – Zdziwił się, bo on na temat Warszawy mógłby opowiadać całymi godzinami.
– Owszem, ale bardziej od strony sklepów odzieżowych, fryzjerów i salonów kosmetycznych. Historia nigdy mnie nie pociągała – odparła z rozbrajającym śmiechem.
Posilili się na szybko jajecznicą z sześciu jajek i udali się w stronę centrum, na spotkanie.
Po drodze zaczepiła ich jakaś kobieta z gromadką dzieci.
– Monika? Ty się w ogóle się zmieniasz. Ile to już lat?
– Renata? Nie wierzę. Te dzieciaki to twoje? Ale śliczne. Jakie mają imiona?
– Antek, Franek, Janek i Agnieszka.
– Ten najstarszy to chyba chodzi już do szkoły?
– Tak, a Agniesia…
„Masakra piłą mechaniczną – pomyślał Jacek, słuchając tego wszystkiego. – Niech się kobiety nagadają”. Zobaczył sklep chemiczny, to też jakiś pomysł na zabicie czasu, tym bardziej że brakowało im środków czystości. Trudno o lepszą okazję do uzupełnienia zapasów.
Monika doszła do niego, gdy już płacił za zakupy.
– Czemu poszedłeś? – spytała z pretensją.
– Nie chciałem przeszkadzać, kiedy koleżanka opowiadała ci barwnie o Antku, Franku, Janku i Agnieszce. Mogłoby ci coś umknąć – zadrwił.
– Bym cię przedstawiła. Renata powiedziała, że mam dobry gust, że jesteś przystojny. Też tak uważam.
Zerknął na nią. Coś było w tych jej oczach, czarnych jak węgielki, coś, za co dałby się pokroić.
– No to jesteśmy zgodni. – Roześmiał się.
Pogoda trochę popsuła im szyki, bo zaczął leniwie siąpić deszczyk.
Przewodnik okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem.
Monika od razu zapytała go o Anonima. Zdziwił się.
– W ciągu ostatnich dwóch dni kilka osób już mnie o niego pytało. Tak naprawdę to dużo o nim nie wiemy. Ponoć przywędrował z Włoch, niektórzy twierdzą, że z Francji, a jeszcze inni, że z Niemiec. Jedno jest pewne: stworzył pierwsze polskie kroniki. Niestety, do dzisiejszych czasów nie przetrwały. Dwieście lat po jego śmierci próbowano je odtworzyć, ale czy są wierną kopią oryginału? Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Co więcej mogę rzec? Tylko dodam, że ponoć miał z księciem Zbigniewem, bratem Bolesława Krzywoustego, na pieńku, ale trudno się dziwić, skoro go w tych kronikach obsmarował.
– A gdzie jest pochowany?
– Dobre pytanie. Tego też nie wie nikt.
– A może są jakieś legendy na ten temat? – wtrącił się Jacek.
– Owszem, znam jedną. Ponoć na jego grobie zbudowano najstarszą szkołę w Polsce, Małachowiankę. Według mnie to tylko pobożne życzenie jej absolwentów, żeby podnieść rangę swojej szkoły. Źródła nic o tym nie mówią, a jeśli chodzi o datę jego śmierci, to najczęściej podają rok tysiąc sto czterdziesty oraz że zmarł we Włoszech. To był podróżnik, wędrował przez średniowieczną Europę i pisał o tym, co widział. Wiem, że do naszego kraju odbył kilka wypraw, a że Płock znalazł się na jego trasie, to trudno się dziwić. Wszak w tym okresie był stolicą Polski.
– Interesują nas szczególnie zakony w Płocku – oznajmiła Monika.
– Nie ma ich dużo, choć historycznie kilka się przewinęło, jak choćby benedyktyni, dominikanie, reformaci czy salezjanie. Wracając do czasów Galla Anonima, to wtedy zaczął powstawać kompleks zakonny benedyktynów. Zaraz was tam zaprowadzę. Obiekt jest teraz znów we władaniu kościelnym, mieści się tu Muzeum Diecezjalne.
– Czy zna pan płockich zakonników? Chodzi nam konkretnie o ojca Bernarda.
– Przykro mi, nie znam zakonnika o tym imieniu, ale znam człowieka, który może wam pomóc. Nazywa się Bogdan Seputa, to bibliofil, płocczanin z dziada pradziada i największy znawca dziejów Płocka. On zna dosłownie wszystkich. Niestety, jest głuchy i trzeba dużo cierpliwości, żeby się z nim dogadać. Teraz jednak chodźmy zwiedzić bazylikę katedralną. Zbudowano ją po roku tysiąc sto trzydziestym. Biskup płocki Aleksander z Malonne sprawował pieczę nad jej budową. Została ona konsekrowana w tysiąc sto czterdziestym czwartym. Więcej wam opowiem, jak tam dojdziemy.
Trzy godziny zajęło im obejście najważniejszych zabytków Płocka. Do domu wrócili nieludzko zmordowani.
Zabarykadowali się w środku, dopiero teraz mogli spokojnie usiąść przy szklaneczce zimnego piwa i odpocząć. To był drugi dzień w mieście, a już tyle się wydarzyło.
Monika przygotowywała kolację, Jacek w tym czasie skrycie na nią zerkał, nie mógł oderwać oczu od jej gibkich bioder i długich, zgrabnych nóg nieśmiało skrywanych przez kusą spódniczkę. Włosy… wszędzie czuł ich zapach. Podszedł do niej od tyłu i niespodziewanie ją objął.
– Co robisz? – ryknęła i wymknęła się z jego uścisku. – Lepiej mi powiedz o tych swoich śledztwach dziennikarskich.
– A co tu mówić? Miałem sporo szczęścia i tyle.
– Nie poznaję cię. A coś ty taki skromny?
– Pracuję nad sobą. Wciąż mnie nazywasz zarozumiałym samcem, i chcę to zmienić.
– Coś ci, kochany, nie wierzę – rzekła z przekąsem. – Lepiej powiedz, co dalej.
– Najpierw otworzę drugie piwo. To jest teraz priorytetowa sprawa. Mamy adres tego Seputy. Jutro go odwiedzimy, oczywiście, jeśli dożyjemy.
– Głupi żart – fuknęła na niego. – Ukradziono nam pergamin i mam nadzieję, że teraz ten przyjemniaczek się od nas odpieprzy.
– Wróciłaś do panieńskiego nazwiska? – spytał znienacka.
– A skąd wiesz?
– Tak się przedstawiłaś temu Jankowskiemu.
– Owszem. Nie było powodu, żeby jakikolwiek ślad został po tym sukinsynie. Wymazać go z pamięci, wypalić rozgrzanym do czerwoności żelazem i kropka.
– Czyli jesteś do wzięcia? Niezły kąsek z ciebie – rzucił żartem.
– A co, chętny? – Parsknęła śmiechem.
Zadzwonił