Zaginiona kronika. Jacek Ostrowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zaginiona kronika - Jacek Ostrowski страница 17
– A widzisz, sam nie dasz rady. Wybacz, ale nie potrafię czekać bezczynnie. Pojechałam do Krakowa, ale tam nie mogłam sobie znaleźć miejsca, myślami ciągle byłam z tobą. Będąc tam, zadzwoniłam do Karoliny spytać o Lunę. Okazało się, że ma koronawirusa, martwię się o nią.
– Mam skrupuły. Wciąż powtarzam, że to nie twoja wojenka, ale skoro już jesteś, to nie odrzucę twojej pomocy, Lunę też mogę przygarnąć. Trzeba się dobrze przygotować. Potrzebujemy łomów, dłut i młotków. Wczoraj byłem w katedrze i dokładnie przyjrzałem się płycie nagrobnej. Bez dobrych narzędzi nie zdołamy dostać się do środka, nawet nie ma mowy.
– Jeśli dobrze pamiętam, coś było w piwnicy. Dziadek lubił majsterkować.
– Narzędzia narzędziami, ale koniecznie trzeba załatwić maseczki na twarze.
– A mało ich mamy? – zdziwiła się Monika. – Jest w czym wybierać, najróżniejsze wzory i tkaniny.
– Nie takie. Muszą być specjalistyczne. To jest stara mogiła. Chyba nie chcesz skończyć jak Howard Carter i George Carnarvon, odkrywcy grobu Tutenchamona, czy naukowcy, którzy otworzyli grobowiec Kazimierza Jagiellończyka? Ich wszystkich wykończyły mikroby, niewidzialni zabójcy.
Wybiła północ. W ramach oszczędności przygasły latarnie rozlokowane wokół bazyliki katedralnej.
Dwie skulone postacie przemknęły wzdłuż murów świątyni. Zatrzymały się dopiero przy bocznym wejściu.
– Co dalej? – szepnęła Monika. – Jakoś tu strasznie i ponuro. W dzień dużo fajniej to wygląda.
– Trochę wiary we mnie, kilka podobnych już w życiu otworzyłem, a do tego całe popołudnie oglądałem na YouTubie filmiki instruktażowe.
Jacek sięgnął do torby, wyjął z niej zakrzywiony drut i zaczął nim manipulować w zamku.
Czas leciał, a efektów nie było.
– Miało być prosto – rzekła z wyrzutem Monika. – Widzę, że przez głupi zamek odejdziemy stąd z kwitkiem.
– Spokojnie, kobieto. Owszem, miało być prosto, ale inaczej to wygląda na ekranie monitora, a inaczej w rzeczywistości. Być może ten zamek jest nietypowy?
– Typowy. – Usłyszeli czyjś głos.
Jacek z wrażenia wypuścił wytrych z ręki.
– Spokojnie, to ja.
Teraz rozpoznali Jankowskiego. A on skąd się tutaj wziął? Prędzej by się tu ducha spodziewali niż jego.
– Kurwa mać, musisz nas pan straszyć? – zaklął Jacek.
– Widziałem się z Seputą i powiedział mi o pańskich planach. Trzeba przyznać, że są szalone, ale biorąc pod uwagę pana wcześniejsze wyczyny, wcale mnie nie zdziwiły. Pomyślałem, że wam się do czegoś przydam.
– Zna się pan na zamkach?
– Mój ojciec był ślusarzem. Wystarczy?
Jacek bez słowa wcisnął mu wytrych w rękę i odsunął się na bok.
Jankowski nachylił się nad mechanizmem, chwilę w nim pogmerał drutem, chwycił klamkę, naparł ramieniem na drzwi i oto stały przed nimi otworem.
– No i? – Spojrzał na nich z triumfem.
Monika z trudem się pohamowała, żeby nie parsknąć śmiechem.
– Nieźle – pochwalił go Jacek, zapalił latarkę i jako pierwszy wszedł do środka.
Rozglądali się po świątyni. Stropy zawieszone hen wysoko nad posadzką, podtrzymujące je potężne kamienne filary, przy ścianach wykute w marmurze postacie pochylające się nad ich głowami. Odgłos stąpania potęgowało echo.
To było zaledwie kilkadziesiąt kroków, a wydawało im się, że ich wędrówka trwa wieczność. I ten dziwny zapach – świec i kadzideł…
Snop światła omiótł marmurową płaskorzeźbę. Była bardzo zniszczona, podobizna mnicha wyblakła, a napisy łacińskie ledwo zauważalne. Gdyby nie wskazówki Seputy, Jacek by na pewno jej nie odnalazł. Wcisnął Jankowskiemu latarkę w dłoń i pochylił się nad nagrobkiem.
– Świeć po krawędziach. Trzeba będzie gdzieś tu wcisnąć łom.
Zaprawa wydawała się w idealnym stanie, tylko w jednym miejscu, na dolnej krawędzi, był mały jej ubytek. Od tego miejsca powinni zacząć.
– Zanim weźmiemy się do pracy, musimy założyć maseczki.
– Jak można coś robić w tym czymś? – zaczął buntować się Jankowski, ale posłusznie ją założył.
Wyjęli z torby wszystkie narzędzia. Łom był na samym wierzchu.
Wcisnęli go w szczelinę i wspólnie na niego naparli. Płyta nawet nie drgnęła. Ktoś kiedyś wykonał tu kawał dobrej roboty.
Nie było rady, trzeba było sięgnąć po dłuto. Jacek zaczął wyskrobywać nim zaprawę dookoła płyty. Mozolna, wręcz benedyktyńska praca.
Kilka razy dłuto zamiast po rancie przejechało mu po palcu, popłynęła krew, na szczęście były to tylko powierzchowne rany.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.