Zaginiona kronika. Jacek Ostrowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zaginiona kronika - Jacek Ostrowski страница 15

Zaginiona kronika - Jacek Ostrowski

Скачать книгу

przedstawił się. – Pan jest Jacek Krawczyk?

      – Zgadza się. Co się stało?

      – Chciałbym z panem zamienić kilka słow. To jest dość pilna sprawa.

      – Proszę do środka. – Wpuścił funkcjonariusza na posesję. – Moja przyjaciółka jeszcze śpi, lepiej jej nie budźmy, porozmawiajmy tutaj. – Wskazał ręką ławkę przed domem.

      – To dobrze, bo przynoszę bardzo złe wieści. Porucznik Janusz Fabiański nie żyje. Dziś rano znaleziono jego zwłoki, a właściwie to, co z nich zostało.

      – Nie! – Usłyszeli głośny krzyk. To Monika stała w progu domu cała roztrzęsiona i blada. Nagle odwróciła się i z głośnym płaczem wbiegła do środka.

      Jacek chciał podążyć za nią, ale policjant złapał go za rękę.

      – Proszę poczekać. Musicie się stąd wynosić, i to już. Zabójca przypuszczalnie zna wasz adres i zapewne niebawem się tu zjawi. Możemy postawić kilku policjantów przed domem, ale nie ma gwarancji, że was przed nim uchronią. Wyjedźcie gdzieś w Polskę i przez jakiś czas do nikogo się nie odzywajcie.

      – Nie ma mowy, ja nigdzie się nie ruszam – odparł Jacek zdecydowanym głosem – a z Moniką porozmawiam. Spróbuję ją namówić do wyjazdu.

      – Nie mogę pana do tego zmusić, ale proszę się zastanowić. Dam panu moją wizytówkę. Patrol może was odwieźć nawet do Kutna na dworzec.

      Jacek odprowadził policjanta do furtki i poszedł do Moniki.

      Siedziała w fotelu i płakała. Podał jej świeżą chusteczkę i usiadł tuż przy niej.

      – Wyjeżdżasz. Sprawy zabrnęły za daleko. I tak bardzo dużo dla mnie zrobiłaś, ale na tym koniec. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby ci się coś złego przytrafiło – rzekł tonem nieznoszącym sprzeciwu.

      – Jacek, ale dlaczego on zabił Janusza? Czego od nas chce?

      Monika od nowa się rozbeczała.

      – Nie mam pojęcia, ale się już niebawem dowiem. Domyślam się, że zna nasz adres, i to od pierwszego dnia. Mimo to nie zrobił nikomu z nas krzywdy, a to znaczy jedno: on nas potrzebuje. Policja odwiezie cię do Kutna i stamtąd pojedziesz w sobie tylko znanym kierunku. Masz się ze mną nie kontaktować, najlepiej nie bierz ze sobą telefonu, żeby cię nie korciło, by dzwonić. Zgoda?

      Jedynie kiwnęła głową. Przetarła ręką oczy i poszła do łazienki jakoś się ogarnąć.

      Monika wyjechała jeszcze przed południem. Popłakała się przy pożegnaniu. Jackowi też było smutno. Przez te dwa szalone dni trochę przeszli razem.

      Wieczorem Jacek udał się na spotkanie z bandytą. Trafił tam bez problemu, charakterystyczna kamienica była kompletnie pozbawiona tynku. W środku okropnie zdewastowana, nawet kable wyrwano ze ścian.

      „Fajną chatę sobie wytrzasnął” – pomyślał Jacek z kpiną. Obszedł budynek i nic, dopiero kiedy zszedł poniżej parteru, usłyszał jakieś odgłosy.

      Zajrzał do ostatniej piwnicy. Zobaczył go, siedział na jakiejś skrzynce, odwrócony tyłem do niego. Musiał usłyszeć kroki Jacka, bo wstał i zwrócił się do niego twarzą.

      – Jesteś punktualny – odezwał się. Głos miał nieprzyjemny, szorstki, z obcym akcentem.

      – Zawsze. Czego chcesz ode mnie? Wyłóż karty na stół. Znudziła mi się ta zabawa w kotka i myszkę.

      – Hardy jesteś. To dobrze, nie lubię mięczaków. Chcę, żebyś szukał dla mnie kronik tego psa, Anonima. Jak je znajdziesz, to zniknę z twojego życia.

      – A skąd ja ci je wezmę? Przecież zginęły siedemset lat temu. To jest nierealne żądanie. Tak samo mógłbyś żądać ode mnie, żebym ci znalazł arkę Noego.

      – One gdzieś tu są i ty mi je znajdziesz. Inaczej zabawię się po swojemu z twoją kobietą. Dobrze się zastanów, zanim odmówisz. Już wiesz, że ze mną się nie pogrywa.

      – Myślałem, że chcesz sztylet? – powiedział Jacek, gdy nagle go oświeciło. – Z tym sztyletem to była ściema. Zwabiłeś mnie. Czemu akurat mnie?

      – Widzę, że jesteś nie tylko hardy, ale bystry. To, co o tobie mówią, to jednak prawda. Jeśli chodzi o sztylet, to na początku był zwykły przypadek, mogło trafić na innego kolekcjonera, ale ty najszybciej zwietrzyłeś okazję.

      – Posłuchaj, moje poprzednie śledztwa to pikuś przy tym, czego ty ode mnie oczekujesz. Jak mam tego szukać, nie mając żadnego tropu? Odpowiedz mi.

      – Coś wymyślisz. Życie twojej kobiety za kroniki. To powinno pobudzić twój umysł.

      – Co w nich takiego jest, że cię tak rozpalają?

      – To nie twoja sprawa. Znajdź je, a teraz się wynoś.

      Jacek, opuściwszy kamienicę, udał się na starówkę, dzierżąc w dłoni kartkę z adresem płockiego bibliofila.

      Akurat przed ratuszem świętowano stulecie obrony miasta przed bolszewikami, kręciło się tam mnóstwo ludzi. Nie każdy miał maskę, nie mówiąc już o utrzymaniu odpowiednich odstępów. Chyba ciut zapomnieli o koronawirusie.

      Budynek był świeżo wyremontowany, mieszkanie mieściło się na poddaszu. Rad nierad Jacek musiał wdrapać się na trzecie piętro.

      Dzwonek na drzwiach. Nacisnął przycisk i trzymał go. Pamiętał, że gospodarz jest głuchy jak pień.

      Zgrzytnął zaczep zamka. Drzwi otworzyły się na oścież. Siwy jak gołąbek starszy mężczyzna potężnej postury mierzył go wściekłym wzrokiem zza grubych, okrągłych szkieł okularów.

      – Słyszę! Słyszę! Bębenki mi pękają od tego dzwonienia.

      Tym zbił Jacka z tropu. Źle się zaczęła ta znajomość.

      – Przepraszam, ale kaza…

      – Wiem, że kazano dzwonić i dzwonić – wszedł mu w zdanie gospodarz – ale ja od miesiąca słyszę. Trzy lata czekałem na operację w klinice ucha i się doczekałem, nim mnie dorwał koronawirus. A pan to kto i czego chce?

      Jego spojrzenie przewiercało Jacka prawie na wylot.

      – Jestem od przewodnika, zapomniałem nazwiska, taki kręcony łeb, sympatyczny młody chłopak.

      – Panie, oni wszyscy są sympatyczni, ale jak co do czego, to diabła warci. Wiem, o kogo chodzi, ten jeden jest porządny, bo… kuzyn. – Mężczyzna parsknął śmiechem. – Wchodź pan, bo zimno leci.

      – Zimno? – Jacek spojrzał na niego zdziwiony Przecież był środek lata i upał na dworze.

      – Zimno z domu, mam klimatyzację. Wchodź pan w końcu, bo tracę cierpliwość.

      Mieszkanie było spore, choć przez skosy sufitu słabo ustawne. Wszędzie dookoła

Скачать книгу