Zaginiona kronika. Jacek Ostrowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zaginiona kronika - Jacek Ostrowski страница 14
– Co zrobisz?
– A jakie mam wyjście? Muszę dbać o życie swojej kobiety. Pójdę na spotkanie.
– Nie jestem twoją kobietą.
– W tym momencie lepiej się przy tym nie upieraj – rzekł z gorzką ironią.
To była ciężka noc. Psy sąsiadów szczekały do północy, później słychać było kocie harce. Na każdy, nawet najmniejszy odgłos z dworu obydwoje zrywali się z łóżek. Zasnęli na dobre dopiero tuż przed świtem.
WŁOCHY
– Nie mógłbyś jechać ciut wolniej? Pozabijasz nas – zwrócił uwagę Toscanii swojemu kierowcy.
Mknęli serpentynami w stronę klasztoru.
Kardynał był bardzo zdenerwowany, jakkolwiek by było, dwadzieścia lat minęło. Rozstali się w kłótni, czy teraz będzie lepiej?
– Giovanni, masz żonę i dzieci? – spytał szofera.
Tamten roześmiał się w głos.
– Wasza Eminencjo, ja już mam wnuki.
– No tak, czas leci – westchnął Toscanii.
Właśnie dojechali na miejsce. Kardynał z wahaniem otworzył drzwi, po czym powoli wysiadł z auta. Było południe, słońce ostro paliło. Duchowny przetarł chustką czoło i założył kapelusz, po czym żwawym krokiem udał się w stronę furty. Nie zdążył do niej dojść, gdy się uchyliła. Zobaczył mnicha w białym habicie z czarnym szkaplerzem przepasanym płóciennym pasem. Serce mu mocniej zabiło, ale to nie był Mateusz. Ten miał najwyżej czterdzieści lat.
– Opat czeka na eminencję.
O, awansował. Nie wiedział o tym, musiało mu to umknąć. To wszystko przez natłok obowiązków.
Zakonnik poprowadził go krętymi, ciasnymi korytarzami. W końcu doszli do celu.
Toscanii pchnął ciężkie drewniane drzwi i wszedł do komnaty. Od razu zauważył przyjaciela, niewiele się zmienił przez te lata, jedynie osiwiał. Tamten odłożył czytane akurat dzieło i podniósł się z krzesła. Uścisnęli sobie prawice.
– Nic się nie zmieniłeś – rzekł opat.
– Miłe kłamstwo, ale dziękuję. – Toscanii się zaśmiał. – Widzę, że awansowałeś, a jeśli dobrze pamiętam, to zawsze brzydziłeś się zaszczytami. – Już na wejściu wbił szpilę przyjacielowi.
– Jestem tu najstarszy, kazano mi objąć urząd. Nie miałem żadnego wyboru. Zresztą, co to za stanowisko? Jest nas tu kilku, młodzi iść do zakonu nie chcą. Życie świeckie ma tyle pokus, gdzie nam z nimi konkurować.
– Święte słowa, przyjacielu. – Toscanii pokiwał głową.
– Napijesz się czegoś? Może naszej klasztornej naleweczki?
– Chętnie spróbuję. Kieliszeczek, nie więcej.
Opat podszedł do starej komody stojącej pod oknem i wyjął z niej kryształową karafkę oraz dwa kieliszki. Usiedli przy stole. Wypili w milczeniu.
– No to co z tym Gracjanem? – spytał Toscanii, dyskretnie zerkając na zegarek. Za trzy godziny był umówiony z sekretarzem papieża.
Opat się zasępił.
– Niedobrze.
– To znaczy? Mów jaśniej, proszę. Dałbym sobie głowę uciąć, że widziałem zjawę, ale słyszałem sporo o hologramach, może to coś takiego, zwykły żart. Może ktoś chce mnie ośmieszyć. O co w tym wszystkim chodzi?
– Poczekaj! – Mnich uniósł dłoń w geście zniecierpliwienia. – Zadajesz mnóstwo pytań. A każde nowe trudniejsze od poprzedniego. Powiem krótko: Gracjan jest zabójcą działającym na rzecz papieża.
– Boże, co ty pleciesz?! – krzyknął Toscanii. – Franciszek każe zabijać?
– Spokojnie, nie o tym papieżu mowa.
– O Benedykcie? Nie wierzę.
– I słusznie, bo sprawa dotyczy papieża Kaliksta Drugiego.
– No właśnie, wspomniał jego imię, ale tamten nie żyje już od dziewięciu stuleci, a ten odwiedził mnie kilka dni temu. Coś tu nie gra z tymi epokami. Zupełnie się w tym pogubiłem.
– I tu jest problem. Przecież musiałby mieć blisko dziewięćset lat. Tak się złożyło, że w naszym klasztorze ostatnich dni dożył sekretarz Kaliksta. Dawno temu zupełnie przypadkowo w archiwum opactwa natrafiłem na jego ślad, a konkretnie na prywatne zapiski, coś na kształt pamiętnika. Właśnie wtedy pierwszy raz natknąłem się na imię Gracjan. To był oprych do zadań specjalnych. Zabijał lub porywał oponentów papieża, a nagrodą było rozgrzeszenie.
– Nie robił tego za pieniądze?
– Nie, dla niego nagrodą był sam akt odebrania komuś życia.
– A jednak wariat, prawdziwy psychopata.
– Może i tak. On święcie wierzył, że to, co robi, czyni ku chwale Chrystusa.
– Chcesz powiedzieć, że powrócił z zaświatów? Nawet jeśli tak, to kogo ma zamordować? Przecież ten, na którego dostał ostatnie zlecenie, od dawna już nie żyje. To jakiś absurd.
– Nie wiem, może ma inne zadanie. Nie wykluczam i takiego scenariusza.
– Wybacz, ale teraz mnie rozśmieszyłeś. Nic się nie zmieniłeś przez te lata. Wierzysz, że zmartwychwstał?
– Ty wierzysz, że Jezus to uczynił, wierzysz w niebo i piekło, wierzysz w anioły i demony, a kpisz, kiedy mówię, że być może Gracjan znów pojawił się na Ziemi, żeby czynić zło? Brak ci konsekwencji w myśleniu, mój przyjacielu. Twoja wiara jest wybiórcza, a co za tym idzie, gówno warta. Panie Boże, wybacz mi to określenie, ale nie mogłem się opanować. – Opat uczynił ręką znak krzyża.
Toscanii przemilczał tę zgryźliwość.
– Dobra. Moja wiara tu nie ma nic do rzeczy. Co radzisz? Zawiadomić policję?
– Broń Boże. Oni tu nic nie wskórają. Przede wszystkim trzeba ustalić, jaką Gracjan miał ostatnią misję, ale tu ci nie pomogę, nie mam wstępu do watykańskich archiwów. Zleć swoim ludziom, żeby przeszukali wszystko, co dotyczyło Kaliksta Drugiego. Coś tam musi być. Działaj roztropnie, bo nie wiadomo, kiedy Gracjan uderzy i w kogo. Jeśli jest z innego świata, to zwykłe metody tu nic nie poradzą.
– No tak, stara śpiewka, pewnie egzorcyzmy – mruknął Toscanii z przekąsem.
Opat na to nie zareagował, jedynie na jego twarzy zagościł dziwny, tajemniczy uśmieszek.
PŁOCK
Jacka