Zaginiona kronika. Jacek Ostrowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zaginiona kronika - Jacek Ostrowski страница 4

Zaginiona kronika - Jacek Ostrowski

Скачать книгу

dłuższym zastanowieniu.

      – Zaraz będę.

      Musiał krążyć po okolicy, bo pojawił się po kilku minutach. Nieśmiało wszedł do środka. Jakoś brak mu było tej nieśmiałości, kiedy pruł zamki. Płochliwie rozejrzał się po mieszkaniu.

      – Może weźmiesz się do porządków? – warknął Jacek i postawił krzesło. Tamten bez słowa sięgnął po następne.

      – Kiedy naprawisz mi drzwi, a może zapłacisz za nie? Oczekuję jakiejś deklaracji.

      – Wszystko zrobię, ale niech pan odda mi ten przeklęty nóż. – Z kieszeni wyjął plik banknotów. Odliczył pięć stuzłotowych. Wyciągnął rękę w stronę Jacka. – Wystarczy?

      – Komu go zwędziłeś? Mów szczerze. Chyba mi się to należy.

      – Nie wiem, kim on jest. Chata stała pusta od lat. Prosiła się, żeby ją wyczyścić. Poszliśmy z Marcinem, z moim kumplem. Weszliśmy przez okno, wszędzie pełno pajęczyn, wydawało się, że to prosty włam. Złapaliśmy to, co da się szybko spylić, i chcieliśmy wiać, kiedy się pojawił. Nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak, bo drzwi wejściowe były zamknięte. Wystraszyliśmy się jak diabli. Rzuciliśmy łupy i wypierdalaliśmy stamtąd. Tamten ruszył za nami. Marcina dorwał w piwnicy jakiegoś bloku, ponoć rozpruł go jak prosiaka, ja uciekłem. Dziś zadzwonił do mnie. Nie mam pojęcia, skąd miał mój numer telefonu. Kazał odnieść kozik, bo inaczej i mnie załatwi. Dał mi czas do wieczora.

      – Czemu nie poszedłeś na policję? Przecież zabił ci kumpla.

      – Facet, chyba żartujesz? Nie kabluję psom. My swoje sprawy załatwiamy sami, między sobą.

      – No to czemu nie wziąłeś kumpli i, jak powiadasz, nie załatwiłeś tego po swojemu?

      – Kurwa, facet, ty wciąż nic nie rozumiesz. To nie jest zwykły frajer. Takiego się nie boję. Ten zaś wie o mnie takie rzeczy, że gdyby poszedł do glin, to ja bym nigdy z pierdla nie wyszedł. Skąd to wie? On musi być ze służb, od takich lepiej trzymać się z daleka. To są najgorsze bandziory.

      – A ty jesteś niewiniątko. – Jacek zaśmiał się sarkastycznie. – Może da się z nim dogadać? – spytał.

      Tamten spojrzał na niego jak na idiotę.

      – Panie, chyba nie wiesz pan, co mówisz. To jest jakiś psychol. Podrzucę mu ten nóż, to może się ode mnie odpierdoli. Inaczej skończę jak Marcin, i to na bank. Sześć stów? Dobra, dam tysiaka, tylko oddaj mi go pan – skamłał.

      Jacek wiedział, że musi się zgodzić. Nie chciał mieć chłopaka na sumieniu, ale i nie zamierzał zdradzić swojej skrytki.

      – Wyjdź przed blok, wróć za kilka minut – rozkazał.

      – Kumam, w czym rzecz. Dzięki. Dobra, idę.

      Złodziejaszek pośpiesznie opuścił mieszkanie, jakby bał się, że gospodarz zaraz się rozmyśli.

      Jacek wyjrzał przez okno, żeby się upewnić, i dopiero kiedy go zobaczył na dole, sięgnął za szafę.

      Wyjął sztylet, chwilę mu się z nieskrywanym żalem przyglądał, po czym położył go na stole. Minęło pięć minut, dziesięć, a chłopak nie wracał.

      Wyjrzał znów przez okno i na korytarz, a tam żywego ducha. Gdzie on się podział, do cholery? Przecież tak mu zależało. Odczekał jeszcze kwadrans, w końcu z powrotem schował swoją zdobycz i zabrał się do porządków.

      Minął tydzień, mieszkanie wróciło do stanu sprzed włamania. Drzwi zostały naprawione, zamki wymienione. Jacek kilka razy dziennie wyjmował sztylet ze skrytki i cieszył nim swoje oczy, ale też nie mógł zapomnieć o chłopaku. Nie odzywał się od tego czasu, może podzielił los kumpla?

      W piątek Monika zaprosiła go niespodziewanie na kawę. Poszli do pobliskiej kafejki. Ona – kobieta idealna: uroda, intelekt, figura modelki i wolna, co więcej potrzeba? On zaś facet wysportowany, elokwentny i ponoć przystojny, tak w każdym razie mawiały o nim kobiety. Powspominali studia, wspólne wypady nad morze, wypili wino i wszystko zepsuł jej kuzyn, który niespodziewanie przyjechał do niej w odwiedziny.

      Jacek, idąc z kawiarni, skręcił do kiosku przy metrze. W kolejce przed sobą zobaczył znajomą postać. Dłuższą chwilę się przypatrywał i teraz był pewien. To ten złodziejaszek, co splądrował mu mieszkanie.

      Poklepał go po ramieniu. Tamten odwrócił się w jego stronę. Maseczka zakrywała mu pół twarzy, ale mimo to zauważył wrogie spojrzenie. A jeśli to jednak nie on?

      – Czego? – spytał zaczepnie, co mocno zbiło Jacka z tropu. Tym bardziej że jego głos świadczył, iż Krawczyk nie pomylił człowieka.

      – Czekałem wtedy, czemu się nie pojawiłeś? Rozumiem, że zmieniłeś zdanie?

      – Co ty facet pierdolisz? Nie znam cię – rzucił, po czym odwrócił się z powrotem do kioskarki.

      Tym kompletnie Jacka zaskoczył. Czemu wyparł się ich znajomości? Może bał się, że będzie ścigany za włamanie i dlatego nakarmił go tą historyjką o zabójcy? Pewnie koleś zażywa dopalacze. Po nich ludzie wydłubują sobie wiewiórki z brzuchów i inne takie rzeczy, a później nic nie pamiętają. Tylko to tłumaczyło jego dziwne zachowanie.

      Jacek kupił gazetę i poszedł w stronę domu. Był już blisko, kiedy nagle rozległ się huk.

      To rama okienna wraz z szybą wypadła z jego bloku, i to prosto na blaszany dach śmietnika. Łoskot był przy tym ogromny. W zaparkowanych w pobliżu samochodach włączyły się alarmy.

      „Czy to aby nie moje okno?” – pomyślał.

      Spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył w ścianie dziurę. To przecież było jego mieszkanie.

      – Tylko nie to! – wykrzyknął.

      W mieszkaniu zastał nienaganny ład. Pozostałe okna były szczelnie zamknięte, a zatem to nie była wina przeciągu. Jak w takim razie wytłumaczyć to, co się przed chwilą wydarzyło? Zajrzał do schowka. Wszystko w idealnym porządku.

      – Znów ktoś u pana nabałaganił? – Usłyszał kobiecy głos zza pleców.

      To sąsiadka, stała w progu i patrzyła na dziurę po oknie. A ta jędza skąd się tu wzięła? Pewnie zapomniał drzwi zamknąć.

      – Tym razem to nie włamanie. Raczej przeciąg – odparł bez przekonania.

      – Na pewno? Bo tu się jeden taki dziś kręcił. Nieciekawy typ. Owszem, przystojny, ale nie tak jak pan. Źle mu z oczu patrzyło. Jak mnie zobaczył, to się wypłoszył i poszedł szybko na górę. Więc ja, proszę sąsiada, ruszyłam za nim. Po tym pańskim włamaniu przyglądam się każdemu. Wczoraj pan, a dziś ja mogę się stać ofiarą włamywacza lub, co gorsza, gwałciciela. No, ale wracając do tego typka. To weszłam aż na samą górę, a jego nie było. Pomyślałabym, że wszedł na dach, ale na włazie była kłódka. Tak, jakby rozpłynął się w powietrzu.

      – Lepiej niech pani uważa.

Скачать книгу